Krzysztof Fronczak - wspomnienia zwycięzcy Drapieżnika 2008

/ 3 komentarzy

Po Międzynarodowych Otwartych Zawodach Spinningowych Dziennikarzy Drapieżnik 2008 zostały już tylko miłe wspomnienia. Zakończona właśnie edycja, podobnie jak w poprzednich latach, była wspaniałą okazją do zabawy i nawiązania wielu ciekawych, wędkarskich znajomości.
Drapieżnika 2008 z pewnością na długo zapamięta jego tegoroczny zwycięzca - Krzysztof Fronczak. Dziś, specjalnie dla portalu wedkuje.pl, dzieli się wrażeniami z imprezy i opowiada o swojej wędkarskiej pasji.


- Kiedy i w jakich okolicznościach rozpoczęła się Pana przygoda z wędkarstwem?

- Przygodę z wędkarstwem rozpocząłem bardzo wcześnie, bo w wieku 4 lat, kiedy to pierwszy raz mój tata posadził mnie na wiklinowym krzesełku, dając do ręki malutką, bambusową wędkę ze spławikiem i kazał łowić ryby. Przez następne lata już nie wypuściłem jej z ręki i kiedy tylko mogłem jeździłem z ojcem na wspólne łowy. Później, jako starszy chłopak, zacząłem wędkować sam na okolicznych wodach Legionowa. Moimi ulubionymi łowiskami była rzeka Narew poniżej zapory w Dębem, natomiast w czasie wakacji piękne, suwalskie jeziora.

- Dlaczego akurat spinning stał się Pana ulubioną metodą połowu?

- To dłuższa historia. Jak wspominałem, tata uczył mnie łowić głównie na spławik, na Narwii, podpatrując autochtonów próbowałem metody gruntowej. W 1997 roku, pracując w studiu graficznym, poznałem Witka Nowaka i dopiero się zaczęło. Witek zabrał mnie na ryby na Pojezierze Bydgoskie na okonie. Kupiłem nowy spinning, żyłkę, wziąłem pudełko blach i pojechałem na okonie i szczupaki obiecane przez Witka. Okazało się, że moja wędka jest OK, ale kołowrotek i żyłkę Witek wyrzucił, stwierdzając że to sprzet na marliny, a nie na finezyjne łowienie okoni. Dostałem nowy kołowrotek z żyłką, kilka twisterów i pod okiem Witka zacząłem spinningować. Kiedy w leśnej głuszy wydarłem się łowiąc pięknego garbusa słyszeli mnie chyba w Warszawie, a na pewno na całym jeziorze, bo za 10 minut pojawiło się dookoła nas mnóstwo łódek. Od tamtej pory spinning stał się moją ulubioną metodą.

- Od kiedy bierze Pan udział w zawodach dziennikarzy - czy był to Pana debiut czy kolejne już podejście?

- W zawodach Drapieżnika biorę udział od 2005 roku. Każde z tych zawodów uważam za udane, mimo że nigdy nie zająłem tak wysokiego miejsca. Te zawody są szczególne ze względu na ludzi, którzy na nie przyjeżdżają. Z każdej strony Polski ściągają koledzy, którzy oprócz sportowej rywalizacji chcą wspólnie spędzić ten czas. Niektórzy przyjeżdżają sami, inni z żonami, a jeszcze inni całymi rodzinami. Zawody Drapieżnika, bez względu na miejsce, są zawsze udane i miło przeze mnie wspominane.

- Wracając do tegorocznej edycji. Jak ocenia Pan samą rywalizację?

- Na VIII Międzynarodowe Zawody Dziennikarzy dotarliśmy o godzinie 20.00 w piątek. Potem szybkie, sprawne zakwaterowanie i wybór łodzi. O godzinie 21.00 odbyła się odprawa z sędzią, na której dowiedzieliśmy się o regulaminie zawodów, wymiarach ochronnych i przewidzianych limitach. Resztę piątkowego wieczoru spędziliśmy na wspólnych pogawędkach oraz szykowaniu sprzętu na zawody.
W sobotę pobudka o godzinie 5.00 rano, gdy wyjrzałem z domku deszcz padał na całego, ale pomyślałem, że lepiej jak pada, niż miałaby być „patelnia”. Potem szybkie śniadanko i o 6.00 usłyszeliśmy sygnał startu. Patrząc na uczestników widać było, że każdy miał swoją taktykę, my z Grzesiem Czerwińskiem również mieliśmy opracowany plan. Dopłynięcie na stanowisko w strugach deszczu zajęło nam 40 minut, na naszym miejscu byli już inni zawodnicy. Postanowiliśmy książkowo podejść do tematu i obłowić zachodnią stronę podwodnej górki. Już w pierwszych rzutach na moją starą Rapalę połakomił się szczupak, jak go oceniliśmy miał około 2,50 kg. Do końca pierwszej tury złowiłem jeszcze dwa okonki. Pierwsza tura skończyła się o godzinie 12.00, po ważeniu ryb okazało się, że jestem na prowadzeniu i to ze znaczną różnicą, więc szansa na wygraną była spora. Po pysznym i ciepłym obiedzie o godzinie 13.15 ruszyliśmy znowu, zmagając się z drapieżnikiem, tym razem w pięknym słońcu i przy sporym wietrze. W drugiej turze dołowiłem dwa okonie i zakończyłem wędkowanie. Po drugiej turze okazało się, że wygrałem zawody, jak również złowiłem największego szczupaka.
Zawody były bardzo dobrze przygotowane, sędzia nie przepuścił żadnej rybie - każda została zważona i zmierzona. Janusz Niczyporowicz wręczył wszystkim wygranym główne nagrody, pozostali, jak w każdej edycji Drapieżnika, dostali nagrody pocieszenia w postaci drobnego sprzętu wędkarskiego. Według mnie, zawody okazały się kolejną, udaną edycją, a ja z niecierpliwością czekam na 2009 rok , mając nadzieję że spotkamy się w tym samym, a może nawet większym gronie.

 


2.7
Oceń
(6 głosów)

 

Krzysztof Fronczak - wspomnienia zwycięzcy Drapieżnika 2008 - opinie i komentarze

KryskonKryskon
0

W tym roku zawody odbędą się beż "Ojca Dyrektora" znanego jako Bulba. Ś.P. Janusz Niczyporowicz odszedł od nas w zeszłym roku na własnej łodzi, na ulubionym łowisku (Siemianówka)i na oczach przyjaciół, z którymi często jeździł na wyprawy wędkarskie. Dopadł go zawał serca przy odpalaniu silnika przed wypłynięciem na łowisko. Od tej pory zawody noszą nazwę imienia Janusza Niczyporowicza "Bulby".

Link do zaproszenia http://www.wcwi.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=3151&Itemid=165

(2010-05-03 14:50)
KryskonKryskon
0

W tym roku zawody odbędą się beż "Ojca Dyrektora" znanego jako Bulba. Ś.P. Janusz Niczyporowicz odszedł od nas w zeszłym roku na własnej łodzi, na ulubionym łowisku (Siemianówka)i na oczach przyjaciół, z którymi często jeździł na wyprawy wędkarskie. Dopadł go zawał serca przy odpalaniu silnika przed wypłynięciem na łowisko. Od tej pory zawody noszą nazwę imienia Janusza Niczyporowicza "Bulby".

(2010-05-03 14:52)
KryskonKryskon
0

W tym roku zawody odbędą się beż "Ojca Dyrektora" znanego jako Bulba. Ś.P. Janusz Niczyporowicz odszedł od nas w zeszłym roku na własnej łodzi, na ulubionym łowisku (Siemianówka)i na oczach przyjaciół, z którymi często jeździł na wyprawy wędkarskie. Dopadł go zawał serca przy odpalaniu silnika przed wypłynięciem na łowisko. Od tej pory zawody noszą nazwę imienia Janusza Niczyporowicza "Bulby".

Link do zaproszenia http://www.wcwi.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=3151&Itemid=165

(2010-05-03 14:52)

skomentuj ten artykuł