Kto rano wstaje...
Magdalena (Szpulka28)
2016-05-07
Dzisiaj znów utwierdziłam się w przekonaniu, że kto rano wstaje, ten się nie wysypia!
Przez takie dni jak ten, nabieram "złych" nawyków. Dałam cudzysłów, żeby przyjrzeć się chwilę temu słowu. Bowiem może nie
tylko ja doszłam do podobnych spostrzeżeń.Otóż...
Wstaliśmy nad ranem, przygotowaliśmy furę gratów i postanowiliśmy wybrać się nad jezioro, gdzie jeszcze do niedawna
można było połowić sporo pięknych linów, krasnopiórek, a dla amatorów spinningu znalazłby się niejeden szczupak czy okoń.
Wyruszyliśmy, a w pokrowcach oprócz feederków zawitały również spławikówka, jak i właśnie spin. Majdanu mieliśmy co nie miara.
Postanowiliśmy się nie zrażać, choć oczywiście bez narzekań i tak się nie obyło.
Gdyby nie właśnie owe spinningówki jezioro skazałabym na stracenie. No może przesadzam, bo ja nie, ale Bodzio na pewno.
Zupełnie nic się nie działo na zestawach położonych z gruntu. Na spławik czasami raczył się zameldować jakiś krąpik wielkości palca. Ogólnie rzecz biorąc - nędza. Żadnej płotki, ani jednej krasnopiórki, o linie nie wspominając.
Dobrze, że gdzieś wśród tych wszystkich cudeniek znalazło się - okrojone zresztą do minimum, pudełko z przynętami.
Mieliśmy po kilka brań, udało mi się wyjąć jednego krótkiego kaczaka, a drugi poszedł w trzciny i tyle go widziałam. Dobrze, że przynętę oddał.
Zrezygnowani wróciliśmy do auta uginając się pod ciężarem sprzętu. Kilka kilometrów z rana, obładowani jak woły... odechciało się nam wszystkiego. Ale zatrzymując się, najpierw w jednym sklepie na loda, później w drugim, też na loda, nabraliśmy chęci na dalsze wędkowanie. Była w końcu "dopiero" 10. Wybraliśmy jezioro, ale w drodze zmieniliśmy zdanie i wpadliśmy z partyzanta nad jeziorko, na którym jakimś dziwnym trafem, udaje nam się połowić co dwa lata.
Dosłownie minęliśmy się z innymi wędkarzami, którzy z wody zeszli z nietęgimi minami. Siedzieli od rana, ale "ileż można
siedzieć i tylko podziwiać przyrodę"... Skoro już byliśmy nad wodą nie było sensu jechać dalej i szukać szczęścia. Tu przynajmniej do wody mieliśmy tylko kilkaset metrów.
Szybko się rozstawiliśmy. Zarzuciłam feeder i wyjęłam spławikówkę... brań było tyle, że ręka mnie już boli. Dzień minął jak
z bata strzelił. Kilka, a w sumie nawet kilkanaście kg. ryb przeszło przez nasze ręce. Bodzio dał popis. Dopalił tak kukurydzę, że co rusz na Jego zestawie pojawiała się złocista łopata. U mnie dziś tylko płotki, a raczej płocie, piękne i silne.
I tutaj pojawia się moje zwątienie.
Czy jest sens wstawać tak wcześnie, gdy brania zaczynają się dopiero koło południa?
No ale, kto rano wstaje, ten ma miejscówkę "prawie" pewną :D Może czasem warto pospać dłużej, żeby później posiedzieć nad wodą do nocy? Każdy ma na pewno swoją odpowiedź na to pytanie ale i swe przyzwyczajenia. Ja mogę stwierdzić, że przez takie sytuacje jak dziś zaczynam się rozleniwiać tłumacząc sobie, że później będą lepiej brały... Ile pięknych ryb przechodzi mi koło nosa? Wolę nie wiedzieć :D
I wszystko fajnie, ale na twarzy zostały mi po słonecznym dniu białe okulary :D