Zaloguj się do konta

Łaskawa Wkra - jazie i klenie

Wielki tydzień to już od dawna dla nas „prawdziwy” startu sezonu, pierwsza poważna wyprawa z pełnym ekwipunkiem. Wiadomo jednak, że zazwyczaj we wcześniejszych dniach roku zdarzają się jakieś beztroskie wypady na przetestowanie nowych przynęt zbieranych przez całą zimę, bądź po prostu wypady by zaspokoić ten „głód, który wszyscy znamy. Jednak w tym roku było inaczej, pomimo mojego urlopu i wolnego czasu jakoś nie udało nam się zorganizować kleniowo-jaziowej wyprawy w okresie świątecznym…co prawda każdy z nas wyskoczył gdzieś indywidualnie i zaliczył pierwsze rybki w 2011, ale nie były to poważne wyprawy a zdobycze nie powalały…pojedyncze szczuporki łowione przy okazji paproszenia, krótkie jaziki, ledwo wymiarowy kleń bądź prawie przeźroczyste okonki furory zrobić nie mogły. Jedynym w miarę rozsądnym trofeum był wymiarowy bolek, złowiony przez Jakubsona na wiślanym starorzeczu przy okazji testowania nowego multiplikatora, który przyjechał prosto od Wujka Sama.
Po naradzie sztabowej i burzy mózgów wybraliśmy miejsce inauguracji lekko-spiningowych łowów…początkowo braliśmy pod uwagę kilka rzeczek…ale wybór i tak padł na Wkrę…tak naprawdę chyba była to czysta formalność, co roku tam startujemy, więc teraz nie mogło być inaczej. Pomimo tego, że zawsze nasze pierwsze w roku wyprawy nad Wkrę kończyły się porażkami i wielkim rozczarowaniem to i tak Orzyc, Bzura, Pilica, Jeziorka i inne mazowieckie rzeczki nie miały z nią szans…”w końcu musi się udać”- ta dewiza zadecydowała.

Zaczynamy bez szaleństwa, start 7…tak żeby nie wpakować się w korki, ale jednocześnie w miarę się wyspać…godzina drogi i jesteśmy na miejscu. Trochę ten odcinek rzeki już znamy, parę razy tutaj byliśmy, jednak jak wspomniałem wcześniej, jeśli chodzi o wiosenne łowy na Wkrze nie można powiedzieć abyśmy byli specami. Na początku wytypowaliśmy kilka miejsc, tak aby systematycznie poruszać się w górę rzeki. Według planu, łowienie mieliśmy zakończyć w Bolęcinie. Pierwszym miejscem nad wodą, w którym wysiedliśmy z samochodu był Pomiechówek, jednak obaj zgodnie stwierdziliśmy, że rzeka w tym miejscu jest dobra na lato i teraz absolutnie nas nie powaliła, więc przenieśliśmy się wyżej. Następny most drogowy, skręcamy w prawo. Parkujemy. Jest dużo lepiej niż w Pomiechówku. Szybkie montowanie sprzętu i jesteśmy gotowi do boju. W pierwszej kolejności w wodzie lądują zakupione zimą cudeńka. Woblery wygrane na aukcjach po ciężkich licytacjach, Jakubson zaczyna od „poziomek” LD, ja natomiast od moich nowych Sendali. U mnie bez kontaktu, zmieniam więc miejsce i wobka, tym razem na (również nową) „pokrywkę”. Niestety efekt ten sam. Widzę jednak, że Jakubson do mnie wymachuje jakąś małą rybką – 15 cm okonek, za moment powtórka z rozrywki, wielkość taka sama, ale tym razem jazik. Ja nadal jestem bez porządnego kontaktu, nie tracę jednak dobrego humoru, przecież to dopiero początek walki. Przenosimy się w dół rzeczki. Docieramy do małej zatoczki na skraju nurtu i zatopionych traw, gotuje się w niej od15-20 cm kleni, niestety kończy się na odprowadzeniach i stukaniem w kotwiczkę woblera, a gdy w końcu doczekałem się brania po sekundowym holu ryba robi „papa”. Jakubson w tym czasie troszkę dalej wyciąga klenia 23….szału nie ma, ale jeśli każda następna rybka będzie troszkę większa to „połowimy”. W końcu i ja złowiłem swoją pierwszą rybę wyprawy, wobler ze Zgorzelca po raz kolejny mnie nie zawiódł, co prawda skusił tylko małego okonka, ale na otwarcie konta w sam raz.

W końcu postanowiliśmy przenieść się w następne miejsce, po 15 minutach drogi lądujemy w Borkowie. Rzeka wygląda tutaj naprawdę imponująco, drobny żwir na dnie, małe przelewiki, spowolnienia, zatoczki z grążelami na skraju nurtu, ilość miejsc pachnących grubym zwierzem naprawdę niesamowita. Ja idę w stronę mostu, Jakubson w dół rzeki, staram się męczyć główny nurt i jego obręby. Kompan natomiast katuje małe zatoczki i zalane trawy, już po chwili widać, że jego taktyka okazuje się lepsza. Kleń 20 nie powala, ale kolejna rybka zasila jego konto. U mnie natomiast cisza, nie do końca potrafię poradzić sobie z łowieniem w nurcie w tym miejscu, miejsce świetne, ale czegoś mi brakuje i nie wiem jak je dobrze wykorzystać. Rezygnuję z dalszego łowienia w ten sposób, przypinam wobka do wędki i podchodzę do Jakubsona. Robimy szybką naradę. Chociaż złowił tutaj klenia też jest mocno rozczarowany wynikiem, bo naprawdę aż „śmierdzi” gruba rybą, postanawiamy wrócić się do mostu i dokładnie obłowić mikro zatoczki przy głównym nurcie. Docieramy na miejsce, przypinam ciemnego Nigri Corona-fishing, wybór sam mnie zaskakuje, jest to świetnie wykonany wobler o bardzo agresywnej pracy, jednak chyba jeszcze nic dla mnie nie złowił, ale sami wiecie jak to czasem jest, otwieramy swoje pudełko ze skarbami i „coś” wpada nam w oko. Rzucam po raz czwarty, wobler ląduje w zwarkach na skraju nurtu, prowadzę go do zalanych traw na spokojną wodę i łup, zacinam w tempo i po krótkiej walce 30 cm jaź ląduje na brzegu. Radość ogromna, ryba nie jest wielka, ale ślicznie wybarwiona i do tego wymiarowa. Pamiątkowa fotka i jaź wraca do wody. Od razu bardzo poprawia mi się humor, chociaż i tak nie był daleki od ideału, ale teraz dopiero mogę bez stresowo łowić dalej. Jakubson postanowił dalej męczyć zatoczki przy moście, ja natomiast stwierdziłem, że sprawdzę co słychać po drugiej stronie rzeki, lewy brzeg wydaje się być ciekawy, a że jest okazja przejść przez most i sprawdzić co się tam czai długo się nie zastanawiam. Woda tak jak podejrzewałem jest troszkę głębsza. Nie zmieniam woblera, wykonuję rzut w kierunku wystającego z wody drzewa, prowadzę go pomiędzy brzegiem a zwalonym drzewem, mniej więcej w połowie drogi czuję lekki puknięcie, zacinam i nic. Rzucam jeszcze raz w takim sam sposób, przekręcam dwa razy korbką i czuję potężne uderzenie i od razu dźwięk hamulca. Po młynkach na wodzie i walce „w miejscu” od razu wiem, że znowu mam do czynienia z jaziastym, tym razem dużo większym. Mój nowy Diaflex gnie się koncertowo, hamulec działa bez zarzutu-dla takich chwil warto żyć. Jakubson szybko zareagował na moje „SIEDZI” i widzę, że już biegnie przez most. Jeszcze jeden odjazd, kilka młynków i wydaje mi się, że ryba jest gotowa by wskoczyć do podbieraczka muchowego, zsuwam się niżej tak abym miał zasięg i jednym sprawnym ruchem podbieram srebrne cudo. Jestem przeszczęśliwy, rekord życiowy pobity – 42 cm. Robimy dokładną dokumentację fotograficzną i za moment obserwujemy jak majestatycznie odpływa w nurt Wkry. Szczerze przyznam, że nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie myślałem, że na inaugurację uda przechytrzyć mi się takiego jazia, cóż początek sezonu wymarzony Porzucaliśmy jeszcze trochę na tym odcinku rzeki, udało mi się wymęczyć jeszcze jednego okonka, Jakubson zaliczył natomiast szczupakowi obcinkę.

Przenieśliśmy się w kolejny miejsce z mostem, tym razem wybraliśmy Joniec. Nasz spokój od razu zakłóciły dwie ekipy w samochodach 4x4, które forsowały rzekę w najpłytszych miejscach i pokonywały pobliskie bezdroża, jazgot i gwar był ogromny, ale cóż trzeba być wyrozumiałym Panowie robili to, co lubią najbardziej. Mimo tych nieproszonych gości i napiętej atmosfery byłem dziwnie spokojny o to miejsce, czułem że tutaj tez połowimy. Niewiele się pomyliłem, Jakubson sforsował w miarę płytką wodę i teraz On skupił się na obławianiu głównego nurtu, ja natomiast próbował robić dokładnie to, co przyniosło mi efekt w Borkowie a mianowicie prowadzenie woblerka wzdłuż zalanych traw na 40 cm wodzie, nie czekałem długo chyba piąty rzut okazał się szczęśliwy. Tym razem zadziałał malutki woblerek ze Zgorzelca, jaź był w wyjątkowo dobrej kondycji i byłem przekonany, że jest większy, ale 31 cm też mnie zadowoliło. W następnym rzucie na ten sam wabik trafił się krótki szczuporek, na szczęście nie pozbawił mnie mojej skutecznej broni. Po tych braniach, pojawił się koło mnie zniechęcony Jakubson, u którego absolutnie nic się nie działo. Po krótkiej naradzie i wymianie spostrzeżeń odnośnie tego gdzie stoją ryby, zmienił przynętę na niebiesko-czarną opalizującą pokrywkę….i zaczął się koncert mojego kompana…w odstępie 15 minut na brzegu zameldowały się 3 jazie: 28, 39, 26…przy czym 39 skapitulował po pięknej walce, ryba była naprawdę pięknie wybarwiona i w doskonałej kondycji. Po takich łowach byliśmy w doskonałych humorach, obaj zgodnie doszliśmy do wniosku, że dawno tak ładnie w Polsce nie połowiliśmy a tym bardziej na początku sezonu. Byliśmy już mocno zmęczeni, ale postanowiliśmy sprawdzić jeszcze jak wygląda most i tama w Bolęcinie, tak na parę rzutów, żeby następny wyjazd zacząć od tego miejsca.

Dotarliśmy szybko i bezboleśnie. Jakubson szybko potwierdził, że jego nowa super broń jest dobra nie tylko na jazie, wyjął na niebieską Pokrywkę spod krzaków 3 okonie. Ja w tym czasie stanąłem na wprost pięknego miejsca, zwężenie nurtu…kamyki po boku…szybka wartka woda…pachniało grubą rybą….założyłem przynętę którą darzę chyba największym sentymentem, białego 2,5 cm horneta deep-runner, w białym kolorze, nie jest to już niestety stary oldschoolowy „dace”, ale ten pomalowany w nowy wzór. Pierwszy rzut na kamienie, nie zwijam plecionki tylko trzymam kij na godzinie 11 i daję woblerowi pracować na napiętej plecionce, dwa puknięcia w głazy i stało się. Był to moment w którym zrozumiałem te wszystkie teksty czytane w WW, WŚ, WP i innych gazetach: „nic nie mogłem zrobić”, „ryby nie dało się zatrzymać”, „istny potwor”….tak właśnie było…puknięcie i jazgot hamulca oddającego swobodnie 15 metrów plecionki….przymurowanie i następne 10 metrów….i pstryk…po zabawie….stałem tak dobrą chwilę nie wiedząc co się stało. Mój sprzęt może nie był przygotowany do walki z potworami, jednak kij 2-12, plecionka 0,06 i dobrze wyregulowany hamulec dawały szansę na nawiązanie walki ze sporymi rybami a teraz mogłem tylko stać i się patrzeć. Nie miałem do czynienia z taką bezradnością od kiedy w 1998 wstąpiłem do PZW, przez 6 lat łowów w Szwecji też nie spotkała mnie taka przygoda. Jak dla mnie łowienie już się tego dnia skończyło, Jakubson w tym czasie wrzucił swoją magiczną „Pokrywkę” na drzewo na szczęście bez konsekwencji. Obaj zgodnie stwierdziliśmy, że czas zakończyć łowienie, bo zaczynamy zacinać ryby, których nie da się wyjąć i wrzucamy woblery na drzewo. Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Wróciliśmy do auta, przebraliśmy się w normalne obuwie i poszliśmy jeszcze rzucić okiem na tamę….jedno jest pewne obaj wiemy gdzie zaczniemy następne łowy, a ja tą brzanę jeszcze dostanę…..

Efekt łowienia:

Jakubson: 4 jazie, 2 klenie, 6 okoni
Marcinson: 3 jazie, 2 okonie, szczuporek

Wszystkie ryby dalej pływają we Wkrze.

Połamania kija!

Opinie (11)

użytkownik

Fajnie napisane.Gratuluję dobrego początku sezonu.Tak dużego jazia jeszcze nie złowiłem. [2011-04-30 10:36]

kaban

Ja do dużych jazi szczęścia nie mam choć może to wynik mojego nastawienia-głównie z myślą o kleniach.Ryby piękne i szczere gratulacje z udanej wyprawy.Pozdrawiam z piąteczką. [2011-04-30 15:47]

okonek06

fany tekst ja sam przez święta łaziłem po wkrze za kleniem i jaziem a jedyne co złapałem to był boleń 57 cm na obrotuweczkę [2011-04-30 23:51]

gtsphinx

Wkra to bogata w ryby i bajeczna rzeczka. Sam kiedyś wędkowałem na wysokości Borkowa. Jeszcze dzis mam przed oczami obraz jak o poranku  pod drugim brzegiem przy nieistniejącym już młynie na piaszczystej mieliznie widać było stada grubych leszczy po 40-70 cm.

Ehhh może jeszcze kiedyś się wybiore w te rejony po jaziować. Narazie mój rekord jazia z Wkry to 36cm więc pozostaje mi pozazdrościć i jak najbardziej pogratulować.

[2011-05-02 10:58]

Jak6b

Byłem widziałem łowiłem dobra robota na początek sezonu!!! [2011-05-02 11:31]

Zbig28

Pięknie napisane opowiadanie. Czytając "czułem" rzekę i atakujące przynęty ryby. Fotki też niczego sobie.  Wkra to piękna i ciekawa rzeka. Chyba ostatnio się odradza. Po zamknięciu starej cukrowni w Glinojecku woda stała się bardziej czysta i przejrzysta.Często rozpoczynałem tam sezon spinningowy w okolicach Jońca, Borkowa i Cieksyna łowiąc klenie, jazie, okonie. Częstym gościem na kiju był szczupak, a w późniejszych miesiącach i brzana. Niestety, jest jedna poważna wada, o której autor nie napisał. To zwały śmieci na brzegach i w wodzie !!!.Dwa lata temu na moich oczach jakiś tępak autochton przywlókł traktorem nad rzekę furmankę śmieci, pokruszonych cegieł, zardzewiałego żelastwa i plastiku. Wywalił to wszystko do rzeki nie reagując na nasze krzyki. Powiadomiona policja też pewnie nie zareagowała. Mnóstwo śmieci leżało też w okolicach mostu w Cieksynie. Horror !  A może coś się zmieniło ???Gratulacje za fajną wędkarską przygodę i świetny jej opis. [2011-05-03 10:47]

FanAtyk

No no Panowie, połowiliście trochę, nie powiem. Ja z Wkrą do czynienia miałem raptem 2 razy, ale niestety bez efektów. Po tym (bardzo fajnie z resztą napisanym) artykule jednak chyba zainteresuje się tą rzeczką. Pozdrawiam i piąteczka za C&R !!! [2011-05-03 23:15]

malcz

Dzięki wszystkim za oceny i miłe słowo. Jeśli chodzi o śmiecie to nie jest najgorzej, oczywiście do ideału daleko, ale na tle innych tego typu rzeczek Wkra jakoś wyjątkowo negatywnie się nie wyróżnia. Na tych odcinkach na których łowiliśmy "świerzych" śmieci dużo nie ma, niestety zalega sporo charakterystycznych "pozostałości" po wysokiej wodzie.

 

pozdrawiam

[2011-05-04 06:28]

antek77

Świetnie napisane 5*. Co do łowisk to potwierdzam słowa autora. Znam te rzeczkę od dziecka i nie raz zdarza się, że do przynęty wyjdzie "POTWÓR". Ja tam miałem będąc nastolatkiem gdy prowadziłem EFFZETT'a nr.5 dla zabawy i 2 m ode mnie uderzył w blachę szczupak. Mógł mieć na oko 1m - 1.20m! O mało nie popuściłem w majtki HAHA. Ale nogi chodziły jeszcze przez pół dnia. Oczywiście spiął się po za wcześnie zaciąłem (tak to bywa jak się widzi atak ryby a nie czuje) [2012-02-19 18:11]

Johnwawa

Znam tą rzekę bardzo dobrze. Od dwudziestu paru lat mój ojciec ma tam działkę i jeździłem tam odkąd tylko pamiętam na wakacje(do tej pory jeżdżę tam jak mam urlop)! Bajka, po prostu bajka ta rzeczka i w ogóle okolice. Od niedawna tak naprawdę wziąłem się za prawdziwe wędkowanie (zawsze to w wakacje jedynie wędkowałem za małolata) i powiem szczerze, że klenie jakie tam pływają i które widziałem na własne oczy są imponujące! Po prostu potwory. Tylko żeby je złapać, te największe, to trzeba na prawdę mieć i duże umiejętności i farta. W tak niewielkiej rzece jaką jest Wkra, klenie są bardzo, ale to bardzo czujne. Lekki tupnięcie nad wodą, albo trzask nadepniętej gałązki i już widać jak uciekają i chowają się w zielsko. Największe szanse na złapanie dużego klenia to właśnie wiosna, kiedy to nie ma jeszcze zbyt dużo pokarmu roślinnego i woda jest wolna od zielska. Małe woblerki prowadzone tuż pod powierzchnią są naprawdę skuteczne!Na wiosnę Kleń jest bardziej agresywny i uderza z werwą. Latem natomiast jedyną słuszną przynentą jest tzw. "smużak". Nie ma nic skuteczniejszego! Osobiście polecam smużaki Pana Lipińskiego. Nie robię reklamy, a jedynie stwierdzam fakt. Mała różnica polega tylko na tym, że na wiosnę rzeczka jest możliwie dostępna pod względem małej ilości zielska, latem natomiast na rzece są nawet miejsca gdzie praktycznie na całej szerokości wody jest zielono(z małymi przesmykami nurtu) Ależ tam siedzą największe sztuki! Woda jest naprawdę przejrzysta (latem) więc podstawą wyposażenia muszą być okulary polaryzacyjne. Widać wszystko jak na dłoni. Wkra latem jest dość trudną technicznie rzeką mimo pozorów. Podejścia jakie robiłem na klenie to czasem niemal czołganie się do brzegu. Oj dużo i tak mi jeszcze brakuje doświadczenia by zrobić zakusy na te największe sztuki, ale trening czyni mistrza więc nie będę się poddawał. Na wiosnę również postaram się wystartować może uda mi się "ustrzelić" takiego już dużego klenia. Pozdrawiam. [2012-10-26 13:40]

czaro93

Uwielbiam to rzekę, łowię na niej od 3 lati to dosyć często chociaż do najbliższego jej odcinka mam jakieś 20 km, lecz na trochę innym odcinku ww opisany. Co do jazi i kleni to śmiało można powiedzieć, że Wkra jest ich królestwem. Złowiłem już kilka kleni powyżej 40 cm (do jazi mam mniejsze szczęście) i są to ryby w fenomenalnej formie. Jest też sporo ryb powyżej 50 cm, nieraz już je zaobserwowałem ale są cholernie ciężkie do złapania. Trzeba być cichym i niewidocznym niczym kot. Tak jak kolega wyżej wspomniał w lato robi się ciekawie i trudno technicznie i tylko najwytrwalsi dają sobie radę i osiągają wyniki. Pozdrawiam [2015-12-06 23:05]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…

Dyngusowa solówka

Nastały święta wielkanocne a co za tym idzie obrzarstwo i lenistwo jedyn…