Lek na bezrybie - wspomnienia
Stanisław Marcinkowski (stanmar)
2009-03-08
Do 10-tej nic się nie zdarzyło, ale było miło; nie padało, nie obmarzały przelotki, ani nie doskwierało za ostre słońce - tylko być nad wodą i łowić...Doszedłem do wielkiej, zwalonej nad rzeką olchy, która spowodowała zator na połowie koryta, za zatorem rozległy cień nurtowy a cała woda rwąco płynie pod przeciwległym brzegiem.
Wiadomo - tu i tylko tu rzucać! Maxkocentra, na bezdechu ten jedyny decydujący rzut, trafiam idealnie na pograniczenurtu i cienia i - bach!! Atak był porażający - jak mówią w sejmie - emocja też nielicha, udane lądowanie, to co takie nieprzyjemne/.../ i już spokojny pomiar = mocne 40 cm!
PS I jak tu nie dowierzać regułom, że w takich miejscach to przede wszystkim stoją te całe w kropki....