Lenistwo nad Drawą
Piotr Holender (redneloh)
2010-08-14
Z niecierpliwością jeździłem co weekend nad rzekę i nie mogłem doczekać się kiedy puszczą lody i będzie można powędkować. Długo nie było widać życia w wodzie co nie nastawiało mnie zbyt optymistycznie.
Przyszedł maj i nadzieja na pręgowanego zębacza, ale niestety przez kilka godzin chodzenia ani razu nie dał znaku życia. Tak więc nadal jeździłem tylko popatrzeć na wodę i upolować coś aparatem. Niespodziewanie trafiła mi się praca na wyjeździe i nad wodę wyrwałem się dopiero pod koniec lipca, zapakowałem wędki, psa no i oczywiście żonę. Po drodze zakupiliśmy zanętę płociową, białe robaki i kukurydzę, bo nigdy nie wiadomo na co rybeńka będzie miała ochotę. Pierwsze kule zanęty poleciały do wody, teraz czas na rozłożenie wędek, bo po bombardowaniu zanętą i tak od razu nie biorą.
Cach i wędki zarzucone, na jednej białe robaczki a na drugiej kukurydza, częstotliwość brań była tak ślamazarna, że wybrałem się na polowanko z aparatem. To nic, że ryby nie brały, ale przyleciał łabądek, na desce obok kaczuchy czyściły piórka a na zwalonym drzewie ze stoickim spokojem przyglądał nam się zaskroniec.
Po jakiejś godzince coś się zaczęło dziać, ale nie było to mistrzostwo świata, na jednego białego robaka nie można było odgonić się od uklejek, na trzy białe brały krąpiki i sporadycznie płotka a na kukurydzę trafiały się większe płotki ale nie były to płocie hehe.
Powoli zachodziło słoneczko, czas zwijać manele pozbieraliśmy śmieci, swoje (i nie tylko swoje), nadeszła pora oszacowania naszych wypocin. W rezultacie w siatce było 15 uklejek, 30 płotek i 9 krąpików, no nie była to żadna rewelacja, ale i tak było pięknie. Oczywiście po sprawdzeniu stanu wszystkie rybki wróciły do wody, tym razem wypuściła je Kasia.
Nie zawsze świeci słonko, nie zawsze ryba bierze ale zawsze z największą przyjemnością wybieramy się nad wodę czasami nawet bez wędek, tak tylko, żeby nabrać energii na następny dzeń.