Kota zostawiłem w domu, żeby nie przeszkadzał. - zdjęcia, foto - 12 zdjęć
Sposób spędzenia soboty - 4.10.2014 r. - podpowiedział mi Edek. Była to propozycja wspólnego spławikowania w porównywalnych warunkach. To coś w rodzaju treningu bez trenera. Chodziło o sprawdzenie atrakcyjności zanęty, trafności dobrania użytych zestawów i rozpoznanie dna pod kątem, gdzie łowimy leszcze - dalej od brzegu - na 13-stkę, czy bliżej brzegu - na 9,5 -tke. łowiska nie będę wymieniać z nazwy, bowiem łatwo jest rozpoznać je na zdjęciach. Co do długości wędki, to stromy brzeg za plecami przesądził, że każdy z nas łowił na kij nasadowy 9,5 m, który łatwo dawał się demontować. Miałem nieco głębsze łowisko, bo 190 cm, a Edek tylko 150 cm. Nasze zanęty były różne, ale obie leszczowe. Edzio miał o około 1 metr krótszy zestaw. Ja ćwiczyłem 5 metrowy. Różne co do kształtu spławiki miały tę samą wyporność 0,5 grama. O haczykach nie rozmawialiśmy, ale podstawową przynętą były dwie pinkee plus jeden gruby robak. Ja czasami zakładałem dwa grube robaki plus pinkee, ale nie miałem z tego powodu korzyści. Edzio od początku łowił z dna. Ja rozpocząłem nad dnem, najpierw 5 cm, a potem 15 cm. Od początku trzeciej godziny położyłem przynętę na dnie.Statystycznie brań było tyle samo co w pierwszych dwóch godzinach. Ja zanęciłem tylko raz - na początku łowienia, zaś Edzio dwa razy, na początku i po dwóch godzinach. Na pierwsze ryby czekaliśmy niemal godzinę. U mnie był to okoń, a u Edzia leszczyk. W ciągu trzech godzin łowienia ilościowo, więcej ryb miałem ja, ale w czwartej godzinie ja jedynie patrzyłem, jak Edzio holuje leszcze kilogramami. To było przydatne doświadczenie i piękne, męskie przeżycie. W czasie wojny wyżywilibyśmy rodzinę. Sprawdziły się nasze założenia i zastosowane metody. Złowione ryby w dobrej kondycji wróciły do wody. Dla innych nie był to dzień jak dla nas, bowiem postrzegani w polu naszego widzenia wędkarze wynieśli się szybko z powodu braku brań.
Autor tekstu: Roman Dryk