Letni sezon na leszcza
Sławomir Ryś (slawomir66)
2009-05-31
Wczoraj podczas zawodów wędkarskich z okazji Dnia dziecka umówiliśmy się z Adamem, że rano skoczymy na rybki. Naszym celem był Zalew Sulejowski a konkretnie miejscowość Karolinów. Pozazdrościliśmy naszym pociechom wspaniałej zabawy podczas zawodów i sami również chcieliśmy się zrelaksować. O tej porze nad zalewem zaczynał dobrze żerować ładny,dorodny leszcz.
Jak się umówiliśmy tak zrobiliśmy. Rano 3.30 zbiórka przy samochodzie i jazda. W Tomaszowie na parkingu po drodze nad zalew zatrzymali nas inni koledzy z koła. Włodek, Michał, Karol i Piotrek też jadą na Karolinów. No cóż nikt nikomu nie broni – jedziemy.
Na miejscu – szok. Samochodów przy leśnej dukcie prawie tyle co na nowo otwartej giełdzie samochodowej w Tomaszowie, może ze dwadzieścia. Wypakowaliśmy swoje manele i na łowisko. Śmiało, prosto przed siebie na z góry upatrzone pozycje tj. miejscówki, które wcześniej wielokrotnie obławialiśmy i wiedzieliśmy, że są łowne. Ludzie czegoś takiego to najstarsi górale nie widzieli. Na tym odcinku Zalewu Sulejowskiego jest w linii prostej jakieś 45 stanowisk i co? Prawie wszystkie zajęte. No w końcu znaleźliśmy wolne stawki i do roboty. Zanęta rozrobiona, wędki stoją na podpórkach, sygnalizatory załączone a więc naprzód. Po kilkukrotnym zarzuceniu, ryby zostały zanęcone tak więc jest trochę wolnego czasu aby odetchnąć i rozłożyć pozostały ekwipunek, gdyż pogoda choć łaskawa to ciemne chmury straszą.
Poszedłem do Adama a tam stoją z nim kolejni koledzy z naszego koła Jacek z synem, Heniek, Marcin i dwa Zdziśki „Mały” i „Duży”. Ludzie takiego zjazdu wędkarzy z naszego koła na wędkowaniu jeszcze nie widziałem. No oczywiście nie liczę zawodów wędkarskich.
Adam skomentował, że za głośno wczoraj się umawialiśmy na rybki. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Jest przede wszystkim spotkanie z kolegami i fajna atmosfera wśród przyjaciół okazja aby podocinać jeden drugiemu, wspomnieć inne wspólne wyjazdy.
Z rozmów z Jackiem, który był na nocnym wędkowaniu wynika, że leszcz słabo bierze. On z synem złowił trzy nie specjalnie duże a Heniek dwa. No cóż i tak bywa. Ale moment- właśnie mój sygnalizator daje znać, że nie jest zepsuty. Dwa susy i wędka w górę. Czuję mocny opór więc proszę Małego Zdziśka o pomoc z podbierakiem. Stan wody w zalewie jest dziś wysoki. Przy normalnym poziomie gdy stoimy na piachu robi się to wyślizgiem. Dziś trzeba stać na wyższym brzegu, dlatego podbierak jest nieodzowny.
Po krótkim holu piękny żółty „leszek” ląduje w podbieraku. Po zmierzeniu ma 50 centymetrów i znów w grupce dyskusje na różne tematy ale przeważnie na wędkarskie, gdyż brań zero. Karol przeliczył, że pośród wszystkich obecnych kolegów z naszego koła sześciu to członkowie zarządu i jeden z komisji rewizyjnej koła. A może tak „Nieoficjalne Gruntowe Mistrzostwa Zarządu”???
I na tym zawody się zakończyły bo brań nie było a Adam skomentował mojego leszcza krótko „Prezes ma władzę, prezes ma rybę”.
Około 11.30 zaczęliśmy zwijać stanowiska, aby zdążyć do domku na smaczny obiadek i żeby żonka była zadowolona, że my tak na czas. I znów wyszło to o czym mówię kolegom, którzy nie uznają porażek czyli powrotów bez ryby. Nie to się liczy. Było nas razem trzynaście osób, kolegów, przyjaciół po kiju. Czy ktoś nam zagwarantuje, że za rok też się tu spotkamy. Nie. Więc cieszmy się z każdej takiej chwili a ryby… no cóż można kupić w rybnym.
Aaaa jadąc już do domu Michał wysłał sms-a „Panie prezesie i ja mam Lecha”. Brawo.