Letnia batalia – tylko ze sprzętem firmy York!

/ 2 zdjęć


Na zewnątrz jest jeszcze ciemno, ale jak się chce połowić, trzeba będzie wcześnie wstać z łóżka. Szybkie przygotowanie i pakowanie wcześniej przygotowanych wędzisk, kołowrotków i masy bardziej lub mniej potrzebnego sprzętu. Na szczęście wygodny, trzykomorowy pokrowiec York’a daje sobie radę ze wszystkimi kijami bez problemu, zaś reszta ekwipunku trafia do pojemnego plecaka tej samej firmy. Do łowiska mam prawie 50km, więc wyjazd po ciemku jest wskazany, jeśli nie chcę doznać niezbyt przyjemnego zaskoczenia związanego z zajęciem upatrzonej miejscówki przez jednego z tubylców.




Na miejscu wita mnie poranna mgła, zapowiadająca gorący dzień, zaś ciepły zachodni wiatr wróży dobre brania. Moje miejsce jest na szczęście wolne, więc zabieram się za przygotowanie stanowiska. Zamierzam łowić na odległościówkę i równolegle zarzucić drugą wędkę z kulką proteinową w nadziei na spotkanie z karpiem. Od dwóch lat używam 4,2-metrowego wędziska firmy York – model Warrior. Wybrałem je po dokładnym przejrzeniu oferty rynkowej i muszę stwierdzić, że jak dotąd spełniło ono w 100% moje oczekiwania, a może nawet przewyższyło, pozwalając na szczęśliwy hol kilkukilowych linów i leszczy. Myślę, że pomógł w tym dobrze dobrany kołowrotek, a mianowicie 7-łożyskowy York Kelor w wersji z przednim hamulcem. Wybrałem go w sklepie wędkarskim, gdyż zwrócił moją uwagę niebanalnym designem i atrakcyjną kolorystyką, odbiegającą od klasycznych konstrukcji. Po wzięciu do ręki zwróciłem uwagę na solidny kabłąk, zaś najmilszym zaskoczeniem była super płynna praca, niespotykana dla innych kołowrotków z tej samej półki cenowej. Szybko stał się jednym z moich ulubionych „kręciołów” i sądzę, że dzisiaj również może się przydać.

Nie muszę długo czekać, gdyż po obfitym zanęceniu i kilku tradycyjnych braniach krąpi i płotek zauważam pojawienie się okazałych bąbli w okolicy spławika. Po chwili waggler podskakuje do góry, kołysze się energicznie i chwilę potem szybko znika pod lustrem wody. Zacinam i... siedzi! Hamulec kołowrotka gra najpiękniejszą melodię, wędzisko amortyzuje odjazdy a cienka żyłka York Carisma 0,16mm zdaje się być napiętą jak struna. Jeszcze kilka emocjonujących chwil i w podbieraku ląduje złocisty leszcz ok. 3kg. Wyjazd już uznaję za udany a przecież nad wodą jestem zaledwie niecałe dwie godziny.

Po szczęśliwym holu płuczę ręce z obfitego śluzu, kiedy niespodziewanie odzywa się delikatnie sygnalizator pod wędziskiem z kulką proteinową. Najpierw wydaje pojedyncze „bip, bip”, po czym słyszę tylko „biiiippp” i żyłka zaczyna szybko znikać z kołowrotka. Duży kołowrotek z wolną szpulą, jakim niewątpliwie jest York Goliath okazuje się z takich przypadkach niezwykle pomocny. Mocna przekładnia z systemem Worm Shaft pomaga w razie potrzeby w zatrzymaniu karpia i pozwala na siłowy, ze względu na liczne zaczepy, hol ryby. O wędzisko nie obawiam się wcale, gdyż model York Devil Carp o długości 3,90m i ciężarze rzutowym 3,5lb należy do grupy wędzisk, którym trudno wyrządzić jakąkolwiek krzywdę. Dodatkowo, dzięki trzech składom, jest bardzo poręczne w transporcie i stanowi równowartościową alternatywę dla klasycznych dwuskładowych karpiówek. Z dużym spokojem kontynuuję więc hol i kiedy już mi się wydaję, że karp zaraz znajdzie się w podbieraku, on wykonuje ostatni zryw, który sprawia, że niestety tracę równowagę i wpadam po kolana do wody. Szczęśliwie ryba dalej jest na wędce, co ostatecznie pozwala na umieszczenie jej w dużym podbieraku Heavy Max. Karp nie jest rekordowy, ale swoją walecznością byłby w stanie zawstydzić wielu większych pobratymców. Oczywiście zabranie go nie wchodzi w grę, więc po delikatnym wyhaczeniu na macie, wraca z powrotem do wody a ja powoli pakuję się do domu, mając wystarczająco dużo wrażeń jak na jeden dzień.

Wracając do domu już snuję plany kolejnych wypraw i chociaż nie wiem gdzie pojadę kolejnym razem, to jedno wiem na pewno – sprzęt jaki ze sobą zabiorę będzie miał logo firmy, która mnie nie zawiodła: York. Wodom cześć!







Tekst sponsorowany

 


4.2
Oceń
(17 głosów)