Łowienie leszczy spod lodu
Bartek Smoliński (Nuterr)
2010-02-01
Łowienie leszczy spod lodu z roku na rok staje się coraz popularniejsze. Rzesze wędkarzy ciągną teraz nad zamarznięte zbiorniki w pogoni za wyrośniętym okoniem, płocią i leszczem. W tym tekście skupię się głównie na połowie leszcza. Spośród najczęściej łowionych ryb spod lodu niewątpliwie należy on do największych i najwaleczniejszych zdobyczy. By jednak skutecznie kusić prawdziwe „łopaty” należy spełnić kilka warunków.
Łowienie leszczy spod lodu
Najważniejsze jest miejsce. Na początku zimy leszcze spływają na swoje zimowiska. Są to głębokie na kilkanaście metrów blaty, gdzie co roku ryby te grupują się. Najczęściej dno w/w miejsc pokrywa gruba warstwa mułu, bogata w drobne żyjątka, larwy(ochotkowate, kiełże) – główny pokarm leszczy zimą. Dobrych łowisk dobrze jest szukać, gdy jeszcze lód jest cienki(mimo wszystko dla bezpieczeństwa minimum 10cm) i nie przysypany śniegiem. Wtedy najlepiej kierować się ścieżkami bąbli mając ciągle na uwadze głębokość(!) i ukształtowanie dna. Często można trafić na skupiska bąbli na głębokości osiemnastu, a nawet dwudziestu metrów. Jednak to wcale nie oznacza, że ryby będą tam brały, gdyż jedynie mogły przepływać przez te miejsca w toni. Dlatego wybierajmy miejsca poniżej 15 metrów, ze względnie prostym dnem, lub łagodnym spadkiem. Gdy dno opada stromo, dobrze jest znaleźć jakąś półkę, na której zatrzyma się zanęta. Ilość mułu nie musi być duża, nawet wskazane jest wyszukanie obszaru, gdzie nie ma go więcej jak 30cm z prostego powodu – nie chcemy by zanęta zagłębiła się aż tak głęboko, gdyż mimo, że leszcze zachowują się jak odkurzacze, to przez zapach mułu „przebije się” raczej tylko coś a la scopex czyli wszelkie śmierdziuchy.
Zaczęliśmy temat zanęt. Ja jestem zwolennikiem nęcenia „mało a treściwie”. Jak można się domyślić nie sypię do przerębli wiadra zanęty, choć jest ona gruba i słodka. W jej skład wchodzi „tłusta” baza o dużej granulacji z dodatkiem drobnego makaronu i ziaren doprawiona słodkim traktorem typu karmel, brasem. Z kupnych mieszanek polecam zanętę Tomka Nysztala(karpiowa lub leszcz jasny), a z atraktorów Carmel MVDE i Super Bremix SS. Samo nęcenie obowiązkowo dobre kilka dni. Właściwie na przyzwoite efekty można liczyć najczęściej dopiero po tygodniowym nęceniu. Na początek podaję większe porcje(2kg dziennie), potem powoli zmniejszam ilość, aż po tygodniu dochodzę do 1kg i przy tym zostaję. Gdy leszcze(nie leszczyki!) biorą, ale jedynie „w porywach” dobrze jest co jakiś czas zastosować dzień postu czyli odpuścić nęcenie. Często skutkuje to świetnymi braniami po zanęceniu następnego dnia. W czasie łowienia donęcamy jedynie drobniutkimi porcjami, gdy ryby dobrze żerują, i rzadko kulką wielkości mandarynki przy słabych braniach. Po spiętym/zerwanym leszczu podajemy większą porcję, jednak najczęściej jest już po rybach tego dnia.
Sprzęt to kwestia indywidualna. Na pewno potrzebujemy miękkiego dobrze amortyzującego odjazdy wędziska i kołowroteczka ze świetnie działającym hamulcem. Żyłka zależnie od upodobań, ale nie schodziłbym poniżej 0,10mm gdy nastawiamy się na porządne ryby. Co prawda Tomasz Nysztal ciąga co roku parokilogramowe łopaty na ósemkę, ale by bawić się w tego typu łowienie trzeba naprawdę sporych umiejętności(których nawiasem mówiąc Tomkowi na pewno nie brakuje).
O mormyszkach można by napisać osobny artykuł, ale ja postaram się choć w skrócie objaśnić, czym się kierować w wyborze. Jeśli nie umiemy przylutowywać haków, to właśnie on powinien być pierwszy brany pod uwagę przy doborze mormy. Haczyk musi być bardzo mocny. Jeśli nie mamy pewności co do jego wytrzymałości lepiej nie zakładać danej mormyszki, bo prędzej czy później nieprzyjemnie skończy się to przy holu pięknej ryby. Ja niestety póki to zrozumiałem traciłem naprawdę duże łopaty. Druga sprawa to kolor. Powiem szczerze, że dla mnie mormyszki dzielą się na 3 typy:
-jaskrawe/fluo tzw. „oczojeby”,
-błyszczące - srebrne i złote,
-ciemne, matowe.
Zależnie od dnia brania są wyłącznie na jeden dany typ. Na moich łowiskach drobne leszcze najczęściej gustują w srebrnych mormyszkach, a na fluo biorą te większe. Oczywiście wiele razy bywało odwrotnie. Czasem jedyną deską ratunku była malutka czarna mormyszka. I doszliśmy do wielkości. Na pewno mormyszka musi być ciężka, by nie opadała przez „wieczność” kilkunastu metrów do dna. To eliminuje mormy cynowe itp. Zdecydowanie przewagę mają wolframki. By cynowa mormyszka miała odpowiednią wagę musiałaby być na prawdę duża, co czasem nie jest wskazane. Wolframka wystarczy o długości(razem z hakiem) 10-15mm, choć równie dobrze można mieć efekty także na większe "plomby". Kształt jest dla mnie bez znaczenia i traktuję go marginalnie, jednak znam wędkarzy którzy łowią np. wyłącznie na mormyszki w kształcie kulki i również mają niezłe wyniki. Cóż… ilu wędkarzy tyle teorii.
Na haczyk najlepszą przynętą jest oczywiście ochotka, jednak są odstępstwa od tej reguły. Są nimi m.in. „sandacze dla ubogich” czyli wszędobylskie jazgarze. Bywają dni, gdy te natrętne rybki nie dopuszczają leszczy do przynęty, bo tuż po opuszczeniu już mamy jazga. Jedynym sposobem jest wtedy kanapka z pinek/białych jedynie z dodatkiem ochotki. Jazgarze są jednak dobrym wskaźnikiem bytności większych leszczy w miejscówce. O ile bez obaw pływają z leszczami do około 40cm(często biorą na zmianę) to jeśli w łowisko wpłynie stado większych ryb po jazgach nie ma śladu. Czasem jednak rybom po prostu bardziej pasuje niewielki gnojaczek lub pinka na haku od ochotki i nic na to nie poradzimy. Jedyne wyjście to się dostosować.
Znam dwa sposoby łowienia na mormyszkę. Jeden to „leniuch” czyli mormyszka muskająca dno w bezruchu. Tym sposobem łowię najczęściej. Wymaga on jednak podpórek pod wędkę. Brania to w 90% piękne powolne wyłożenie kwoka do góry, czasem poprzedzone kilkoma delikatnymi pyknięciami. Rzadko jest to przygięcie kwoka, również poprzedzone jego drganiem. Przy podskubywaniu z zacięciem najlepiej odczekać aż do wystawienia lub przygięcia kiwoka. Jeśli to nie nastąpi warto delikatnie ruszyć mormą i poczekać. Leszcze często wracają.
Drugi sposób to ciągłe prowadzenie mormyszki w przedziale do 0,5-1m od dna. Samo prowadzenie powinno być spokojniejsze i płynniejsze niż przy łowieniu płotek i okoni. Wskazane są częste kilkusekundowe przystanki. Tutaj brania są o wiele agresywniejsze i najlepiej zacinać w tempo.
Sam hol musi być spokojny. Nawet duży leszcz potrafi iść do góry dosłownie jak szmata(czuć jedynie sam ciężar ryby na wędce) by w toni lub nawet spod samego lodu odjechać na ładne kilka metrów. O ile leszcze do kilograma właściwie nie walczą, to jeśli zapniemy rybkę 2kg+ możemy liczyć na parę minut dobrej zabawy, a o to przecież w tym wszystkim chodzi. Przy dużych sztukach nie ma się co śpieszyć, bo nie wymęczona ryba tuż pod lodem potrafi nagłym odjazdem zerwać nawet grubą żyłkę.
Jeśli zerwiemy rybę, najczęściej mamy już po łowieniu. Nie wiem dlaczego od jednego osobnika stado aż tak się płoszy ale w ośmiu na dziesięć przypadków, po spiętym/zerwanym leszczu(zwłaszcza większym) można zwijać sprzęt. Tak więc kończąc ten przydługi tekst życzę wam Leszczy wielkich jak łopata od śniegu i to jak Najwięcej! Z wędkarskim pozdrowieniem Bartek aka Nuterr.