Łowienie w czasach wirusa powrót do korzeni

/ 2 komentarzy / 3 zdjęć


Jak dobrze wiecie w marcu rząd wprowadził stan epidemiczny. Powoli zaczęto zamykać parki lasy i zabroniono poruszać się w celach rekreacyjnych. W tym czasie akurat byłem w stolicy. Nie jestem typem miastowego człowieka i do natury ciągnie mnie niezwykle mocno. Wychowałem się na wsi a ryby łowiłem na starorzeczu kilkadziesiąt metrów od domu. W zamknięciu nie czułem się dobrze i komfortowo.
Sytuacja tym bardziej beznadziejna bo otrzymywałem informacje, że liny żerują w najlepsze. A po ostatnich wiosennych sukcesach bylem na nie mocno nakręcony.

Wtedy dostałem wiadomość od Mateusza, że rozpoczął nęcenie na tym starorzeczu pod domem. Starorzecze dawno wypadło z naszych łask. Nie tylko naszych, kiedyś licznie odwiedzane przez wędkarzy teraz odwiedzają go tylko czaple. Dawniej dwumetrowa piękna woda po wykopaniu śluzy zmieniła się w bagienko. Teraz wiosną jest tam 60cm wody a w lecie bywa nawet o połowę mniej do tego całkowicie zarasta.
Skoro w Warszawie łowić nie można a wyjazd poza Warszawę na ryby nie został uwzględniony jako wyjazd pierwszej potrzeby nie miałem wyjścia. Musiałem jechać na wieś. Na miejscu zastałem komfortowe warunki. Przygotowane i zanęcone łowisko to już połowa sukcesu. Pozostało odkurzyć sprzęt spławikowy, który dawno nie był używany. Wyciągnąłem z pokrowca DynaCore Match 4,2 z kołowrotkiem Long Cast II i zmontowałem zestaw.

Uzbrojony w jeden kij i pudełko białych robaków pospieszyłem nad wodę. Tam już czekał brat z przygotowaną ławeczką. W sytuacji gdzie „zmarnowałem” kilka dni siedząc w bloku w Warszawie już sam pobyt nad wodą był wspaniałym przeżyciem. Zapach czeremchy, który najchętniej zabrałbym ze sobą wszędzie. Widok czapli, kaczek, saren czy nawet szczurów wodnych napełniał serce radością. Wydawało się , że to te same czaple i szczury, które bywały tu dwadzieścia lat wcześniej, kiedy uczyłem się wędkować.

Dopełnieniem tej wspaniałej chwili, która mogłaby trwać wiecznie było powolne prowadzenie spławika. To był ten moment kiedy należało zaciąć. Zaciąłem więc i cieszyłem się holem i złowieniem pierwszego lina z tej wody od kilkunastu lat. A to nie była jedyna sztuka, były też płocie, wzdręgi i sumiki karłowate.

W takich wspaniałych okolicznościach przyrody spędziłem kilka wieczorów aż do momentu poluzowania ograniczeń. Nawet nie spodziewałem się, że w wodzie która ma 30 cm w lecie i całkowicie zarasta nadal może być tyle wymiarowych linów.

Mój sprzęt to:
Kij Robinson Dynacore Match 4,2m
Kołowrotek Robinson Long Cast II
Żyłka Primera 0,2
Spławik TimSkrzetuski 4+2g
Haczyk Titanium Umi Tanago 230N w rozmiarze 12

 

 


4.2
Oceń
(13 głosów)

 

Łowienie w czasach wirusa powrót do korzeni - opinie i komentarze

kabankaban
+2
Łowienie tego typu metodą to jak dla mnie nie ta bajka bo jestem zdeklarowanym spinningistą. Zdecydowanie z posuwającym się peselem być może kiedyś zasiądę z spławikówką :-) Każde wyjście nad wodę bez względu na upodobania co do metody jest najlepszym lekiem na stres który też trzeba niwelować i tego się trzymajmy:-) Pozdrawiam. (2020-05-01 08:09)
wyprawy brzegiem wyprawy brzegiem
0
Dobry artykuł fajnie się czyta , te zielone potworki jakie to są piękne ryby jeszcze z takich zborników prawie zapomnianych super pozdrawiam i oczywiście daję ***** (2020-05-07 13:30)

skomentuj ten artykuł