
Łowiska zachodniopomorskie cz.11. Radew- mój pierwszy pstrąg. - zdjęcia, foto - 1 zdjęć
Radew- mój pierwszy pstrąg.
Około roku 1987 po latach łowienia na jeziorach, kanałach, stawach i innych bajorach zapragnąłem czegoś więcej. Postanowiłem połowić ryby szlachetne. Byłem nieźle oczytany ponieważ mój kochany Ojciec kupował Wiadomości Wędkarskie prawie od początku ich ukazywania się na rynku polskim. Czytałem więc artykuły M. Paruzela, M. Trojanowskiego, D. Paukszty, K. Leonowicza i wielu innych. Jednak zawsze jezioro wygrywało z rzeką, bo w tamtych czasach nie było przede wszystkim odpowiedniego sprzętu do spinningowania nie mówiąc już o muchowaniu. Jednak w połowie lat osiemdziesiątych stałem się szczęśliwym posiadaczem wędki Rex z byłego NRD (KOLOR ZIELONY PAMIĘTAM DO DZIŚ) i kołowrotka Prexer przywiezionego przez znajomego z Łodzi. Dzisiejsi wędkarze po łowieniu tym toporem nie czuli by rąk i pleców, ale ja byłem wtedy dumny ze swojego sprzętu. Do wędki i kołowrotka Ojciec dokupił mi na TAK ZWANEJ Hali w Gdyni żyłkę o nazwie Super Europa w tęczowym kolorze o numerze 2,2. Brakowało mi tylko błystek, co to by te moje pstrągi skusiły do brania. W pudełku miałem tylko poczciwe Kalewy, Gnomy i Morsy. Bardzo dobre na szczupaka, ale na kropkowańce stanowczo za toporne. (Notabene Kalewę kupiłem w tamtym roku w Ostrołęce, piękna ze starych zapasów produkcji Polspingu jedną wziąłem sobie, a drugą sprezentowałem koledze, który powiedział, że na pewno nie będzie na nią łowił tylko zostawi w swoich zbiorach). Rozumiem go doskonale jednak kusi mnie posłać ją do wody jak przed laty. Może dziś przy gumach i woblerach okazała by się kilerem? Wracając do mojej opowieści. W Boże Narodzenie tamtego roku pod choinką znalazłem pudełko z Meppsami. Jeden z nich to była srebrna Aglia nr 2. To było to. Już widziałem oczami wyobraźni pstrągi goniące moją przynętę. Jednak na łowy musiałem poczekać. Sezon pstrągowy zaczynał się bowiem wtedy od 1 lutego. Nastał luty, zrobiło się dość ciepło. Stopniał lód na jeziorach. Skończyłem się uganiać za okoniami, więc pomyślałem, że czas pojechać na pstrągi. No i tu kolejny dylemat. W góry daleko. Może na Gwdę, Parsętę albo Łupawę? Po przeczytaniu kilku starych numerów WW wybór padł na Radew koło tak zwanych „Trzech mostków”. Nadszedł ten dzień. Wyruszyłem nad wodę. Było dość ciepło jak na luty, około 14 stopni. Zza chmur wyglądało słoneczko. Stanąłem nad rzeką. Popatrzyłem w jej nurt i pomyślałem. Co ci ludzie wypisują? W takim siurku mają być pstrągi. Jak tu rzucać? Gdzie? Jak szybko kręcić kołowrotkiem? Pytania cisnęły się do głowy. Wykonałem z 15 rzutów. Nie były to ideały. Część skończyła się na drzewie, część wylądowała na drugim brzegu. Miałem dość. Do tego same brzegi rzeki grząskie, gałęzie i błoto. Dziś wiem, że to bajka. Kto łowił latem na pomorskich rzekach pełnych komarów, meszek i pokrzyw większych od człowieka wie jak się wtedy myliłem że jest ciężko! Ale to właśnie pociąga. Jeszcze jeden zakręt, jeszcze jeden dół tam na pewno czeka wielki kaban właśnie na ciebie. Czyż nie tak czasem myślimy. To nas napędza pstrągowych wariatów. Wtedy to był luzik. Doszedłem w końcu do pierwszego ostrego zakrętu w dół od „Trzech mostków” posłałem Meppsa wzdłuż burty i po wpadnięciu błystki do wody poczułem pierwsze pstrągowe branie. Wielki młyn w wodzie. Ręce drżą. To tu są jednak ryby, myślę. Pstrąg walczy. Jest mi gorąco. Żeby tylko nie spadł. Po kilku minutach słabnie. Podbieram go ręką. Wyrzucam na brzeg. Patrzę. Cudowne czerwone kropy. Potok. Mierzę. 37 cm. Smok. Kończę łowienie bo za piątym kolejnym rzutem zaczepiam blaszką o jakiś cholerny korzeń i żegnaj cudowna przynęto. Na Kalewę takie nie biorą. Zwijam sprzęt. Wtedy jeszcze nie wiem, że odtąd pstrągi i lipienie staną się moją wędkarską obsesją. Dziękuję ci Radwio.
Autor tekstu: Lechosław Warzyński