
Łowiska zachodniopomorskie cz.17. Na rybę trzeba poczekać. - zdjęcia, foto - 1 zdjęć
Niecierpliwość na rybach nie wróży sukcesu.
Parę lat temu na Hajce. Wylądowaliśmy tam bardzo późno jak na zimowe warunki bo około 13.30. Jednak dla miłośników wędkarstwa podlodowego nawet pół godziny jest dobre by oddać się swojej pasji. Zajechaliśmy na parking przy słynnej małej zatoczce jadąc od strony elektrowni. Nad wodą nie było nikogo. Nie nastraja to nigdy najlepiej. Jak już ktoś jest to można zapytać, pogadać i wybrać najlepsze miejsca. No ale nic, jak nikogo nie ma to trzeba iść we własne dawno odkryte miejsca i cierpliwie próbować. Jezioro Hajka to zbiornik zaporowy stworzony na rzece Radwi jeszcze przed drugą wojną światowej. Jest to piękny akwen zatopiony w przepastnych lasach. Niestety na łowisku tym zdarza się nie złowić nic lub połowić za wszystkie czasy.
Udaliśmy się więc na przeciwny brzeg w stosunku do parkingu. Zacząłem wiercić dziury w lodzie. A zawsze muszę ich wywiercić kilka bo rodzice starsi już raczej nie wiercą dziur od lat. Po wywierceniu kilku otworów robi się zwykle cieplej więc nie jest to takie złe. Po pierwszej godzinie łowienia nie mieliśmy nawet brania. Już schodziła z nas gorączka pierwszych rzutów. Otworów w lodzie przybywało, a ryby się nie pojawiły. Zapadał powoli zmrok, robiło się coraz zimniej i wtedy ojciec jak to on zaczął narzekać. Że trzeba zwijać, że nic nie bierze, że nie ma sensu itd. Mama nigdy nic nie mówi bo tak uwielbia łowić, że najchętniej całymi dniami stała by nad wodą. Odszedłem ze sto metrów żeby spróbować na głębszym stoku, niestety po wywierceniu efekt był taki sam jak poprzednio. Usłyszałem głos –Lechu zwijamy- odpowiedziałem jeszcze dziesięć minut. Wziąłem świder i zrezygnowany zacząłem iść w stronę rodziców. Kiedy do nich doszedłem okazało się, że mamie wziął jeden niewielki okonek. To dodało mi otuchy i postanowiłem wykręcić jeszcze trzy otwory.
W pierwszym nic w drugim nic. Odszedłem pięć metrów w stronę jeziora i wywierciłem ostatnią dziurę. Zarzuciłem blaszkę do otworu. Głębokość była tu już większa około 2,5 m. Od razu po dotarciu blaszki do dna i ustawieniu nad gruntem poczułem pierwsze branie. Krzyknąłem-Jest!. Po tym wyciągniętym ładnym patelniaczku wzięło ich jeszcze 16. Razem wyciągnąłem 17 okoni ważących razem 5,70 kg. Z tego dwa największe po 0,65 dkg. Wykręciłem jeszcze parę dziur dla siebie i rodziców, ale nic więcej już nie wzięło. Od tego dnia wiem, że niecierpliwość na rybach na pewno nie popłaca.
Autor tekstu: Lechosław Warzyński