Łowiska zachodniopomorskie cz.19. Leszcze ... najlepiej wędzone!! - zdjęcia, foto - 1 zdjęć
Leszcz- najlepszy jest wędzony!!!!
Na początku lat 90-ych mieliśmy niezłą metę w domkach należących do Chłodni Koszalin w Rosnowie, dziś ośrodek Lasów Państwowych dzierżawiony przez prywatna osobę. Jeździliśmy tam dość dużą paczką, oprócz nas byli tam często Władek Lewandowski, Stefan Majewski i nieodłączny towarzysz naszych łowów w tych latach Janek Szołtun. Oprócz nich wpadali czasem i inni zawodnicy nie tylko na ryby. Łowisko dobre było wiosną i jesienią. Latem domki pełne były gości, więc nie było gdzie nocować. Już od września łowiło się tam piękne okonie, płocie, rzadziej szczupaki. Jednak najlepiej brały wtedy leszcze. Trzeba je było długo karmić, ale opłacało się, łopaty po trzy kilo nie były rzadkością. Zresztą o tych leszczach powiedział nam niejaki Saczuk mieszkaniec Rosnowa i bardzo dobry wędkarz. A łowić trzeba było je z łodzi, po ówczesnym kilkudniowym nakarmieniu. Karmienie było ściśle tajne bo Rosnowiacy patrzyli gdzie kto karmi i byli tam przed tobą. Czasem można było zawiesić worek z karmą ok. pół metra pod wodą i karma rozmiękając uwalniał się sukcesywnie sama. Niestety takie łowisko szybko się przekarmia i podchodzi drobnica. Jeśli wszystko jest wykonane zgodnie ze sztuką to szansa na piękne łowienie jest bardzo duża. Dobrze jest znać korytarze wędrówek leszczy i karmić właśnie na takiej trasie.
Pewnego dnia od rana lało więc nie łowiliśmy. Tylko ja z Gosią pływaliśmy łódką za okoniami, ale bez większych rezultatów. Po 12 zrobiło się trochę jaśniej i Szczuk z Jankiem postanowili popłynąć na leszczowisko. My zostaliśmy w domku by napalić w piecach. Po około 3 godzinach Janek i Szczuk wrócili i przywiali 10 leszczy od 2 kg do 3.80 i jedną kilową płoć, która wzięła jako pierwsza na zanęconym łowisku. Łowili na kukurydzę i czerwone robaki. Gratulacjom nie było końca, ale co tu zrobić z rybami? Było już po 18. Wtedy przyjechał jakiś facet z Rosnowa i zaproponował uwędzenie wszystkich ryb. Zgodziliśmy się ochoczo. Każdy wspominał różne wędzone ryby. Wszyscy mówili, że były bardzo dobre. Wędzone dymem wiśniowym itd. Po ok. 2 godzinach facet przyjechał i przywiózł „uwędzone” ryby. Wszyscy już byli lekko pobudzeni wodą rozmowną, więc nie zdziwiło ich dlaczego tak wcześnie. Zapach był naprawdę ładny. Rozłożyliśmy leszcze w dzwonkach na talerze i zabraliśmy się do jedzenia. Jemy i jemy, ale nikt nic nie mówi, nikt nie chwali, smak jakiś nie ten . Jemy coraz wolniej, nie możemy uwierzyć, że smak jest niedobry. Wreszcie ktoś nie wytrzymuje i biegnie do łazienki wypluć rybę. Po nim wszyscy robią to samo. Każdy tak się rozochocił na wędzone, że nie śmiał podważyć smaku ryby. Jak jeden się odważył to i cała reszta przyznała mu rację. Taki odruch stadny, a może nie chcieliśmy robić przykrości naszym wspaniałym łowcom. Dziś wiem, że wędzenie musi trwać dłużej!!!
Autor tekstu: Lechosław Warzyński