Zaloguj się do konta

Łowiska zachodniopomorskie cz. 23. Zawody..... .

Zawody dawniej i dziś (chociaż coś dziś jest lepsze niż dawniej- chyba….. )
 
            Dziś już na zawody nie jeżdżę. Szkoda mi czasu. Wolę połowić sam w ciszy. Bez napinki, rywalizacji i innych kłopotów. Wiem, że zawody szczególnie ogólnopolskie to kopalnia nowych technik, informacji i ciekawe spotkanie pasjonatów sportu wędkarskiego. Jednak wybieram łowiska bezludne, ciche i bardzo kameralne. Na zawodach jednak musi być rywalizacja , pęd i nerwowość. Ostatnie zawody na jakie jeździłem z chęcią to były „Puchary Wędkarza Polskiego”, zawsze dobrze zorganizowane, rybne z ciekawymi rywalami od których się można było wiele nauczyć. Obecnie czasem jeszcze mam chęć gdzieś pojechać, ale jakoś nie mogę się wybrać. Jest parę takich zawodów w których chętnie bym wziął udział. Na przykład: Zawody parami z łodzi o Puchar Jeziora Bobięcińskiego, Pstrąg Drawy w Dębinie czy Zawody na jeziorze Dadaj. Może się jeszcze skuszę.
            W tym tekście chciałem opisać zawody w latach komunizmu i potem. Niestety wspomnienia nie są najlepsze. Najczęściej jechało się z kołem zakładowym do którego się należało ( wiadomo autobus z funduszu zakładowego, kierowca itd.). Moim kołem było koło wędkarskie przy „Przemysłówce” w Koszalinie a potem przy Chłodni Koszalin. Pozdrawiam wędkarzy, z tych dawnych kół. Niestety pierwsze zawody jakie pamiętam były słodko – gorzkie. Pamiętam pojechaliśmy na jezioro Jamen w okolicach Szczecinka i Wierzchowa. Jezioro piękne, łatwy dostęp. Jak to mówili starsi wędkarze  ryba jest więc pełen nadziei  stanąłem nad brzegiem jeziora w gromadce starszych wędkarzy.  Niestety w tamtych czasach taki wyjazd był często zakończony wielką popijawą. Koszalińscy wędkarze pamiętają pewno powiedzenie „Kto pierwszy w Kosmosie ten Gagarin”. Nadmienię, że Kosmos to była spelunka w Bobolicach gdzie zaczynał się i często kończył taki wyjazd. Nie lubię alkoholu na rybach, bo to nie jest prawdziwe łowienie , a już na pewno nie ma nic wspólnego ze sportem.
Wracając do tamtych zawodów. Po losowaniu okazało się , że mam ciekawe stanowisko przy wielkim , uschniętym zanurzonym w wody jeziora drzewie. Ojciec jako mój „trener” poinstruował mnie, że nie ma co nastawiać się na płocie bo są tu, ale bardzo małe i rzadkie, więc trzeba szukać okoni wpadających pod drzewo za drobnicą. Tak więc zrobiłem. A on poszedł na ryby na inne jeziora leżące obok. Nigdy nie startował w zawodach. Traktował wyjazd jako darmowy autokar do miejsc w które samemu przyjechać było ciężko.
 Nałowiłem tych okoni chyba z 30. Byłem szczęśliwy bo widziałem, że na innych stanowiskach łowienie idzie słabo. Jakieś drobne płoteczki i krąpiki. Przed zakończeniem zawodów przyszedł Ojciec z siatką pełną ładnych okoni i leszczem. Wzięliśmy moje ryby i idziemy do wagi. Przy wadze okazało się, że jestem prawie najlepszy ze wszystkich. Wychodzi że mam drugie miejsce. Pamiętam, że pierwsze zajął facet który złowił dwa piękne liny. Zadowolony czekałem na wręczenie dyplomów i nagrodę. Niestety dorośli wędkarze uznali, że taki szczyl musi się jeszcze wiele uczyć i postanowili zrobić dwie odrębne klasyfikacje. Seniorów i juniorów. W juniorach byłem sam i wygrałem. W seniorach nie zostałem sklasyfikowany. Na odczepne dostałem w nagrodę mały kołowroteczek wręcz zabawkowy ze stałą szpulą. Lepsze nagrody wzięli seniorzy niestety już często pijani. Na początku nikt nie mówił, że będą odrębne klasyfikacje. Wstyd, że tak mnie oszukano. Dziś wiem, że człowiek to dziwna istota wtedy byłem bliski płaczu i na długo byłem z zawodów wyleczony.
            Po kilku latach pojechaliśmy na dwudniowe zawody z łódek na jezioro Drężno które łączy się z jeziorem Wierzchowskim. Piękny ośrodek, wtedy należał do Ministerstwa Kultury. Połowy miały się odbyć z łodzi, ale na zwykłe wędki po zacumowaniu bez używania spinningu. Swoją drogą ciekawa formuła, warto by dziś coś takiego przeprowadzić może byłaby to interesująca rywalizacja. Akurat w tych zawodach mój Ojciec był sędzią. Już przy losowaniu okazało się, że mam pecha. Kiedy tak staliśmy w kolejce do kapelusza w którym były numery łodzi do losowania zwrócił moją uwagę jegomość który był kompletnie pijaniutki w sztok. Pomyślałem z takim na łódkę to szok. Jakie było moje zdziwienie kiedy okazało się, że to właśnie ja wylosowałem łódkę z tym pijakiem. To co nastąpiło potem nie było łowieniem tylko wiecznym użeraniem się z głupcem bo jak takiego inaczej nazwać. Nie powiem nawet mimo jego tłuczenia się po łodzi brania były. Ale co z tego jak przy każdym braniu facet się kiwał i nie dawał zaciąć należycie  ryby. Skończyłem z dwoma małymi okonkami, a on zasnął 10 minut przed końcem zawodów. Ludzie na innych łodziach mieli ładne płocie, leszcze a jeden miał nawet węgorza. Tak znów niewypał zawodowy mnie nie opuszczał. Potem już w nowych czasach po 1989 roku uczestniczyłem w zawodach ze zmiennym szczęściem bez dodatkowych atrakcji. Bywały miejsca pierwsze, drugie i ostatnie. Zawody zaczęły się zmieniać. Nagrody coraz lepsze, pijaków mocno ubyło a i sprzęt był coraz lepszy. Zawody stały się miły spotkaniem wędkarzy kochających swoje hobby i rywalizację.
Jednak…..  .Któregoś roku pojechałem z Jankiem moim towarzyszem wędkarskich wypraw na Puchar Wędkarza Polskiego na jezioro Drwęckie do Ostródy. Łowisko piękne, ryb dużo. Mieliśmy silnik , łódź i dużo dobrego sprzętu. Niestety nie wolno było ( i słusznie) łowić z kolegą, więc trzeba było dolosować innego wędkarza. I właśnie chyba ze stu osiemdziesięciu trzeźwych wędkarzy jeden był pijany. Na pewno wiecie kto go wylosował. Tak to byłem ja. Jednak tym razem miało to oprócz kłopotów dużo korzyści. Facet wszedł na łódź w woderach i całe pięć godzin w nich łowił (pozdrawiam Cię kolego). Przy czym łowił to dużo powiedziane. Raczej zmagał się z chorobą „morską”. Plusem tego , że nie działał było to że mogłem dysponować łodzią przez cały okres łowienia (bo w tego typu zawodach każdy wędkarz na łodzi dysponuje o połowie czasu i często trudno się dogadać). Ja nie miałem z tym problemu, koledze było wszystko jedno. Złowiłem wtedy szczupaka i kilkanaście okoni. Partner wrócił bez ryby. Drugiego dnia uśmiechnęło się do mnie szczęście bo wylosowałem wędkarza z Kętrzyna , który dysponował najszybszą łodzią i docieraliśmy jako pierwsi w najlepsze miejsca. Dołowiłem masę okoni przy moście kolejowym i ostatecznie zająłem dobre ósme miejsce. Do dziś mam wędkę z pracowni Pana Kawalca którą dostała pierwsza dziesiątka. Tak więc również na zawodach może być ciekawie. Może w nowym roku na jakieś się skuszę…..?
 

Opinie (2)

RadekWedkarzBydgoszcz

Bardzo ciekawa seria artykułów, jak dla mnie bardzo miło się czyta. Pozdrawiam i wesołych świąt [2017-12-25 13:10]

patagonia

Dzięki za życzenia i ocenę. Jak człowiek pisze to chce żeby było interesująco. Pozdro. [2017-12-27 13:39]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej