Magia majowej nocki
Marcin Tomana (pikemeister)
2009-12-05
Droga nad jezioro nie wygląda za wesoło tym bardziej, że obładowani tobołami musieliśmy iść z buta ok. dwa km. W pocie czoła dotarliśmy na wcześniej wybraną kładkę. Gdy tylko położyłem pokrowiec z wędkami i inne akcesoria na pomoście na twarzy pojawił się uśmiech ( nie tylko na mojej). Fajeczka przed nęceniem rozluźniła troszkę zmęczone mięśnie. Po kilkunastu minutach zestawy lądują we wodzie.
Siedzimy we trzech na jednej kładce, po około godzinie oprócz kilku drobnych leszczyków i płotek nie dzieje się nic specjalnego. Dopiero ok. godz. 19.30 spławik odjeżdża linowo, zacinam i???... jeeeest!!. Fajnie walczy, z początku pomyślałem, że to linek ale przy podbieraku naszym oczom ukazuje się piękny złoty karaś. Rybka ma 30 cm lecz jej wygląd znaczy dla mnie tyle jakby miała z metr. Ten karaś to dopiero początek... Nocka obdarowała mnie jeszcze kilkoma ładnymi rybkami. Dochodzi godz. 21.00 i na jednej z moich wędek widzę ładne branie, szybki odjazd i spławik chowa się całkowicie pod lustrem wody. Moja reakcja była wystarczająco szybka aby skutecznie zaciąć. Odjazd jaki mi zgotowała ”rybcia” spowodował tak duży skok adrenaliny, że nogi zaczęły mi się trząść. Na dość delikatnym sprzęcie ( żyłka główna 0,18mm i przypon 0,14mm) wydawało mi się, że mam linisko najmniej ze 2-3 kg. Niestety…:( przy kładce okazuje się, że to karp. Szybkie i fachowe podebranie przez Tomka i grubasek ląduje na pomoście. Miarka pokazuje 42 cm, taki około 1,5kg. Rybka całkiem spoko jak na szybki studencki wypadzik nad wodę. Przed zmrokiem ląduje jeszcze jednego linka 30 cm.
Chłopakom na razie nie idzie zbytnio. Ich ”porażająca” liczba złowionych leszczyków nie rysuje na ich mordkach zbyt ciekawych min. Zrobiło się ciemno. Świetliki założyliśmy wcześniej. Z początku biorą tylko upierdliwe leszcze i jazgarze. W ciemnościach słyszymy w oddali dziwne buczenie. Mieliśmy wątpliwości w stwierdzeniu co to za ”monstrum”. Okazało się, że to bąk ( pewnie szukał partnerki do ”tańca”) - tak jak my zresztą. Wróćmy do naszej zimnej a wręcz bardzo zimnej nocki na kładce. Kawa się skończyła, ryby przestały dziubać, pozostaje zajarać. I tak też robimy. Minęły ze 3 godziny bezczynnego niemalże siedzenia i słuchania naszego bąka. Ok. godz. 2:30 zauważyłem, że mój spławik się położył. Po krótkim holu kolejne ”karpisko”, widzimy przy pomoście. Mówię: „Tomek podebrałbyś mi tego wieloryba?” Na co Tomek: „ O KUR**!!!! Podbierak przymarzł do kładki!!!” Po paru chwilach udało mu się wydostać podbierak z „paszczy lwa”…yyyy, wróć – mrozu. Tym razem 43cm. Miny chłopaków nie są za ciekawe. Mróz staje się coraz bardziej dokuczliwy, jest nam okropnie zimno. Do rana dołowiłem jeszcze leszcza 53 cm i linka. Tych drobnych żyletek nie liczyliśmy. (znaczy ja nie liczyłem ;P). O 6 rano postanawiamy zawijać zabawki i zmarznięci wracamy na stancję. Każdy z nas marzy o ciepłym łóżeczku.
Magią tej nocki nie były nawet dobre połowy ale możliwość spędzenia tych kilku chwil nad wodą z kolegami z sąsiedniego pokoju. Jest też pewien przykry rozdział tej przygody. W miarę możliwości staraliśmy się uderzać nad wodę z Tomkiem jak najczęściej. Teraz „Paździoch” przeniósł się na zaoczne studia i mamy lekką lipkę. Tych wspólnie spędzonych wieczorów, nocy i poranków osobiście nigdy nie zapomnę. Dzięki Tomek. Fajnie powspominać nasze opowieści i kocoboły o jakich gadaliśmy nad wodą. Teraz pozostaje mi nadzieja i wiara w to, że po odbytym rocznym stażu nie będzie wolnego etatu dla Paździocha. Dlaczego mu źle życzę??? Bo wtedy z powrotem wróci na 3 rok studiów na dzienne i znowu tamte magiczne nocki powrócą…