Majówka na starorzeczu Wisły
Krzysztof Jankowski (krisbeer)
2014-05-05
Jak co roku o tej porze przyszedł czas na otwarcie sezonu szczupakowego na naszej bankowej miejscówce ,,Kraski’’ starorzecze Wisły. Bankowa dlatego że zawsze udawało się złowić kilka szczupłych. Stała ekipa: Beluś, Domino (nasz młody), moja skromna osoba i w tym roku dodatkowo wybrał się z nami nasz wędkarski mentor, sąsiad o pseudonimie ,,Pawlak’’. Miejscówka jest dość popularna postanowiliśmy więc wyruszyć 30 kwietnia o 10 rano (wypad minimum do 2). Z przyczyn tak zwanych obiektywnych o czasie wyruszyłem sam, reszta miała dojechać na raty. Jako ostatni nasz młody którego kolega miał dowieźć wieczorem. Domino ma jeszcze jedna pasję, gołębie a tego dnia mieli loty czy jakoś tak. Po około 30 minutach jazdy buźka mi rozpromieniała, nasz bankowa miejscówka była wolna. Rozpakowałem sprzęt, zarzuciłem wędki ( feeder i odległościówkę) i mogłem wygodnie usiąść w fotelu z browarkiem.
Pogoda piękna, cisza, spokój, bajecznie. W tak zwanym międzyczasie dojechali koledzy, no i zaczęło się. Czego by się Pawlak nie dotkną to się roz… (znaczy się psuło). Plątaniny, rwanie żyłek i haczyków. Facet do najszczęśliwszych nie należał, a że jego kobieta była przeciwna wyjazdowi ,to stwierdził że rzuciła jakiś urok na niego. Była obawa, że na nas wszystkich, ale ….. miałem pierwsze branie, dzwonek, zacięcie i całkiem ładny krąpik z gruntu na czerwonego. Po jakimś czasie liczonym w godzinach mam następne branie, tym razem płoć podobnych rozmiarów. Na mojej odległościówce cisza, podobnie u kolegów nie licząc drobnicy na lekkie zestawy. Dookoła żywego ducha czym byliśmy mocno zdziwieni, wszak jak pisałem jest to bardzo popularne miejsce, ale nic myśleliśmy że od rana zaroi się od łodzi jak to już wcześniej bywało.
Dzień minął spokojnie, zabraliśmy się za szykowanie ogniska, gdy nagle rozległ się dzwonek telefonu, dzwonił kierowca młodego z informacją, że zakopali się niedaleko naszej miejscówki. Ruszyliśmy więc z Belusiem na pomoc. Tu wyjaśnić trzeba, że nad wodę prowadza dwie drogi : skrót – najczęściej przejezdny tylko dla kładów i dłuższy bezpieczny dojazd. Zapomnieliśmy na śmierć że młody może nie pamiętać o tym bezpiecznym dojeździe (okazało się ze nie pamiętał). Zabraliśmy się za wypychanie, nawet nam się to udało ale …….... kawałek dalej samochód osiadł sobie dostojnie na silniku i dupa, co robić? Na szczęście niedaleko są zabudowania kumple pojechali więc pożyczyć jakąś linę. Wrócili z czymś co bardziej przypominało linę cumowniczą niż holowniczą i w dodatku była 1,5m długości. Po kilku próbach samodzielnego wyciągnięcia auta daliśmy sobie spokój, chłopaki pojechali do wsi w poszukiwaniu traktora. Gdy czekaliśmy na traktor nadeszła noc . W oddali zobaczyliśmy zbliżający się od strony wsi jakiś rozświetlony obiekt, niczym z filmów sf. Na miejscu okazało się, że był to monstrualnych rozmiarów traktor uzbrojony w równie wielki chwytak (myśleliśmy że chce auto tymi szczypcami wystawić z błota).
Od kolegów dowiedzieliśmy się, że właściciel traktora na pomoc wysłał syna mówiąc mu: tylko weź tego małego. Jeżeli tak wygląda mały traktor to jak wygląda duży? Z pomocą tej machiny udało się wyciągnąć samochód, nasz młody wybawiciel nie chciał nawet kasy za przysługę ale wetknęliśmy mu na siłę przynajmniej 50 dych. Tak swoją drogą to wielkie podziękowania dla tych życzliwych ludzi, naprawdę bardzo nam pomogli ,,szacunek’’. Wróciliśmy na łowisko a tam żadnych zmian (wędki nawet nie drgnęły) nie licząc ogniska które rozpalił Domino. Jeszcze tylko kolacja. Kiełbaski, pieczone ziemniaki, znalazł się również napój bogów (nektar, żubrówka czy jakoś tak) i spać, od rana polowanie na szczupłego życia. O 4:30 pobudka, kawa, żywczyki (łapiemy na żywca), wędki do wody i czekamy na nieuniknione, czyli brania. Czekamy, czekamy i nic. Jesteśmy też lekko zdziwieni brakiem towarzystwa. Dopiero gdzieś około 9 pojawiła się pierwsza łódka, później dwie następne, ogólnie tak zwane bezludzie. Nie pasowało to zupełnie do naszych wspomnień, ale nic czekamy. Mnie przytrafiła się jeszcze jedna płotka z gruntu, ale ogólnie d…. nie urywa. Około południa kątem oka dostrzegłem że Pawlakiem zaczyna trząść. W pierwszej chwili pomyślałem że poraził go prąd z bateryjek paluszków co to je nosił w kieszeni, ale nie podrygi te były jakieś takie uporządkowane. Obroty w lewo w prawo, Pawlak zawołał młodego i zaczęli przybijać piątki, później kopniaki w tyłek i wyjaśniło się to porażenie.
Pawlaczysko w akcie desperacji wymyślił obrzęd voodoo w celu odczynienia klątwy swej cudownej małżonki. Kamień spadł mi z serca bo już myślałem że trzeba będzie chłopa ratować. Dzień minął bez historii, w nocy stwierdziliśmy że odczynianie klątwy jednak nic nie dało. Ognisko, kiełbaski (już bez napoju bogów) i spać……… Wstałem jako pierwszy (tradycyjnie 4:30), złapałem żywczyka i zarzuciłem zestaw. Po około godzinie wstała reszta ekipy. Siedzę sobie znudzony na fotelu, nagle patrzę nie widać spławika, chwilę odczekałem, zacięcie, podczas holu nie czułem prawie żadnego oporu, dopiero przy brzegu poczułem ze jednak mam coś na haczyku. Po krótkiej walce wyciągnąłem okonia 32cm (foto), to mój rekord i nie tylko mój, wcześniejszy rekord ekipy należał do Belusia i wynosił 27 cm. Nareszcie wszystkim rozjaśniły się twarze. Niestety, jeszcze tylko kilka płotek z gruntu i po łapaniu. Około południa zarządziliśmy powrót. Coś dziwnego dzieje się na naszym ulubionym szczupakowym łowisku. Wymiękł nawet nasz mistrz w poławianiu drobnicy Domino, sami musieliśmy starać się o żywce a łatwo nie było. Nie tylko to że po raz pierwszy wróciliśmy bez szczupłego, ale zastanawiające jest że tam gdzie zazwyczaj było dziesiątki wędkarzy tym razem pojawiły się jedynie 3 (słownie trzy) łodzie, szok. Chyba że o czymś nie wiemy? Może jednym z wyjaśnień jest opowieść właściciela traktora (taty naszego wybawcy) że jest wściekły na poławiaczy którzy kłusują prądem. Ale ile w tym prawdy i wyjaśnienia sytuacji, nie wiem. Na szczęście spędziliśmy miło prawie 3 dni nad wodą, wypoczynek wręcz kapitalny, nie licząc Pawlaka (jemu najbardziej doskwierała klątwa), ja wróciłem z życiówką. Mam nadzieję że było to tylko chwilowe bezrybie, szkoda takiej pięknej miejscówki.
Połamania
P.S.
Wieczorem okazało się że Pawlak wrócił z kleszczem więc dzień zakończył wizytą w szpitalu.