Maluchy w kropki i 65cm szczupaka – prezent na moją rocznicę ślubu
Sławomir Szyłejko (Amitaf)
2012-08-23
Na miejscu jesteśmy po 1,5godz. jazdy (nigdy się nie spieszymy). Jeszcze tylko małe czytanko wody (jest trącona po nocnych opadach) i za kilkanaście minut maszerujemy pół godz. lasem nad rzekę. Powitanie można powiedzieć jest szkolne; krzaczory, chaszcze, a na nich zroszone sidła pająków. We wschodzącym Słońcu wyglądają cudownie. Przedzieramy się, zatem przez to „uroczysko”, bo mam z tym miejscem historyczne wspomnienia i mokrzy od rosy potykamy się o niewidoczne w tym gąszczy wszelkiej roślinności kempy traw czy zrytą przez Dziki ziemie. Zarośniętego brzegu nie widać i tylko znajomość terenu (szpaler nadbrzeżnych Olszyn) kieruje nas we właściwym kierunku. Odkrywamy go znienacka stając tuż nad wodą. Pełni dobrego humoru oraz „naładowani” wędkarską fantazja złowienia, a przynajmniej kontaktu z Pstrągiem zarzucamy nasze przynęty w nurt rzeki. Po godzinie przemieszczania się przez nadbrzeżne chaszcze i rzucania w każde zagłębienie, rynnę czy blat jesteśmy na zero. Lecz humory nas nie opuszczają. Pogoda piękna, towarzystwo jeszcze lepsze, czegosz trzeba więcej? Ano kontaktu z Pstrągiem. W końcu po to przyjechaliśmy.
Słoneczko coraz wyżej, więc zaczynam liczyć na jakiś kontakt z Kropkiem. Kilka następnych rzutów nie przynosi spodziewanych efektów i idę dalej w górę. Wciskam się możliwie najciszej w chaszcze z wszędobylską trzciną i po pierwszym podaniu jest maluszek w piękne kropki – taki dwulatek. Niby nic wielkiego, a jednak cieszy fakt, że woda jednak żyje. Po chwili dochodzę do następnej „miejscówki” – tak można nazwać miejsce gdzie z przeciwległego brzegu wpływa do Regi niewielki dopływ, taki ciurek. Wiem, że to są częste stołówki Pstrąga, bo to taki dopływie wypłucze jakąś Rosówkę czy inny przysmak, więc warto tu zapolować (tak myśli Pstrąg i ja także). Wykonuję pierwszy rzut wprost w wpływający w nurt Regi dopływ i jak zwykle ściągam powoli obrotówkę z prądem. Nic. Następny podanie już jest inne – celuje nieco, poniżej, ale bliżej przeciwległego brzegu, tzn. tak, aby przynęta zakończyła lot ponad nurtem wpływu ciurka. Jest jak chciałem. Można powiedzieć, że strzał w dziesiątkę. Teraz tyko czekam na kontakt, – bo kto nie czeka, gdy obrotówka pięknie zagrała? Dwa, trzy obroty korbką i łup! Czuje, że to jest coś większego. Zacinam, jak zwykle „z nadgarstka” i w tym momencie zaczyna grać hamulec kołowrotka. Raz po raz to podciągam ja, to oddaję pole rybie. Mimo, że mam na szpuli linkę 0,12 nie chcę na siłę holować. Na wszelki wypadek wołam kolegę, aby w razie, co podebrał rybę (jeszcze nie wiem, co to jest). Nagle ryba idzie w górę i ukazuje się mym oczom okazały Szczupak. Robi na powierzchni kilka głośniejszych chlupnięć oraz młynków (sam się lekko zdziwiłem, że podobnie do Pstrąga) i znów daje nura w dno. Pamiętając zdarzenie sprzed kilku dni (opis w poprzednim moim artykule) mój hol staje się jeszcze bardziej delikatny, co przynosi pożądany efekt w postaci zmęczenia materiału (Szczupaka) i doholowania go pod dość wysoką burtę. O lądowaniu ślizgiem niema, więc mowy, tym bardziej, że mój spinning jest dość delikatny, 4÷20g. Na szczęście mój Kolega-Przyjaciel czeka już z wyciągnięta ręką w wodzie. Wolno podprowadzam rybę w jego zasięg, a On także niezwykle profesjonalnie podbiera Ją oburącz z wody. Szczupak ląduje na brzegu. Już na pierwszy rzut oka jest coś jest nie tak. Otóż moja obrotówka jest zaczepiona dość głęboko, ale dolnej szczęki, a wystaje ponad górną. Już wiadomo – Szczupak ma tylko połowę górnej szczęki! Zresztą pięknie zagojoną, tak jak by była taka zawsze. Dlatego, mimo że głęboko chwycił nie odgryzł mi przynęty. Robimy fotki oraz mierzę rybę. Ma równo 65cm. Po tym zdarzeniu łowimy jeszcze kilka niewymiarków Pstrąga i wracamy (mimo wszystko – brak dużego Pstrąga) w dobrych humorach do domu obiecując sobie powrót na sam koniec Sierpnia, czyli na koniec sezonu.
PS. Szczupak jest chyba prezentem od Matki Natury na moją rocznicę ślubu i Komary też się do tego dołączyły, bo tym razem nas oszczędziły.