Zaloguj się do konta

Miał być pstrąg, a był…, czyli po urlopie

Jak to zwykle u mnie bywa zaraz po urlopie w górach mam ogromne „ciśnienie”, aby wybrać się na rybki? Oczywiście na pstrąga. W górach, gdzie spędzam kilka tygodni w roku (zazwyczaj letnich) nakręca się we mnie sprężynka, która to, czym bliżej końca urlopu zaczyna szybciej pracować. Coś jakby ta od budzika w starych dobrych nakręcanych zegarach, gdy nadejdzie godzina alarmu. Dźwięk niby trwa krótko, ale za to jest intensywny i czasem nie do zniesienia. Wszystko zależy od okoliczności zarówno tych, w jakich się położyliśmy, jak i tych porannych, w których się budzimy. Najgorszy jest fakt niedokończonego snu o kobietach… przerwany dźwiękiem pobudki zegara. Tym razem śniły mi się Kropki, a to za sprawą tych, jakie ujrzałem z mostu w Nowym Targu gdzie zawsze (przy okazji zakupów na targu) idę przywitać się z Dunajcem. A można spotkać (zobaczyć) tam okazy +60, jak zbierają zdobycz z powierzchni wody. Sa tam zawsze gdyż obowiązuje tam całkowity zakaz połowu w obrębie 100m od i poza wspomnianym mostem – ujecie wody! Przynajmniej tak mnie poinformowano kilkanaście lat temu i pewnie jest to prawda, ba One zawsze tam są, trwając na swoich stanowiskach łowieckich. Tak właśnie mnie nakręca Dunajec ze swoimi dobrodziejstwami. Obiecuję sobie zawsze, że po przyjeździe do domu niezwłocznie udam się na wyprawę pstrągową i co tu dużo pisać – zawsze dotrzymują danego sobie słowa hehe. Tak też było i teraz. Po trudach podróży (ponad 800km polskich dróg) i odespaniu snem w Kropki nazajutrz zadzwoniłem do mojego towarzysza wypraw Stasia z zapytaniem; czy aby się nie wybrać na Regę? Oczywiście spodziewałem się odpowiedzi, ba znałem nawet na nią odpowiedź, pozytywnej i taką otrzymałem. Po dokładnej analizie pogodowej uzgodniliśmy – Czwartek godz. 04:30 wyjazd, gdyż ma być niemiłosierna lampa i nie wiadomo czy dotrwamy do południa. Na miejsce docieramy ok. godz. szóstej. Wiadomo, co dalej; przebieramy się, zbroimy spinningi i hajda przez nienaruszone chaszcze w kierunku rzeki. Uf samo dojście nad brzeg już dostarczyło atrakcji w postaci niezliczonych pajęczyn z kroplami porannej rosy błyszczącej jak diamenty w słońcu, które to właśnie wstawało nad horyzont. Pajęczyny z agresorem krzyżowym w centrum „zapraszały” owady na ostatnie kołysanko w swym legowisku-stołowce. I tak po porannej rosie łaskotani pierwszymi promykami słońca dotarliśmy nad brzeg rzeki. „Jest dobrze, a nawet bardzo dobrze” powiedzieliśmy niemal równocześnie patrząc w lustro wody. Rega przywitała nas, bowiem pięknym klarem wody, jakiego nie widzieliśmy w tych rejonach od wielu, wielu lat! W bardzo dobrych nastrojach stajemy od siebie kilkanaście merów zaczynamy. Po pierwszych rzutach mam wrażenie, że zaraz „coś” uderzy. Takie wrażenia mam zresztą zawsze, bo jak ich nie mieć? Wszystko nam sprzyja; pogoda, miejsce, wzajemne towarzystwo. Nastrój trochę psują pokrzywy i trzciny kilkumetrowe oraz powoje, które splatały swymi mackami wszystko dookoła. Powoduje to nadbrzeżny hałas w odległości kilku metrów, a jak wiadomo nie sprzyja to polowaniu na Pstrąga. Pocieszeniem jest to, że nikt przed nami długo wcześniej tędy nie szedł. I wcale się nie dziwię, tylko tacy jak my i nam podobni desperaci wybraliby się w taki gąszcz. No jeszcze tylko Dziki i ich wszędobylskie korytarze zdradzały jakąkolwiek obecność czegoś, co stąpa po tej łące. I tak w ślimaczym tempie obrzucając coraz to nowe miejscówki, mijając się na zakładkę doszliśmy do zaciemnionych przez nadbrzeżne Olchy miejsc. Rzeka w tym miejscy płynęła dość leniwie jak na tzw. górską, ale rzucać obrotówkę trzeba. W tym czasie Stasiu wyprzedził mnie zostawiając mi miejsca do obłowienia. Pierwsze podanie w prawo skos pod drugi brzeg zaskutkowało (mniej więcej na środku rzeki) lekkim puk, puk! Adrenalina skoczyła, więc czym prędzej powtarzam rzut dokładnie w tożsamo miejsce, co poprzednio. Efekt jest niemal natychmiastowy – delikatny opór i… wyciągam. No właśnie nic nie wyciągam! Nawet obrotówki! Myślę Szczupak jak nic i dzielę się wrażeniami z Kolegą. Potwierdza moje przypuszczenia i mówi, aby spróbować raz jeszcze, bo Szczupły może poprawić. Nalegam, aby On to zrobił, bo ja muszę się uporać z wiązaniem krętlika z agrafką itp. Robi kolka rzutów i nic. Stasiu rezygnuje i idzie dalej, ja w tym czasie zakładam już nową obrotówkę i zaczynam obsługiwać to miejsce. Bez efektu. Idę dalej – jakieś 10m, kilka rzutów w nurt i jest atak. Pstrąg? Chyba nie, bo za miękko idzie. Po kilku, kilkunastu sekundach na powierzchni ukazuje się Szczupak. I to nie Szczupaczek, ale taki 60+ i dość słusznej wagi. Widzę, ze zapięty jest delikatnie – niestety – za dolną szczękę i jednym grotem kotwicy obrotówki. Spinning nie jest szczupakowi tylko pstrągowy i hol do brzegu wymaga delikatnego podejścia, tym bardziej, że woda jest niska, a burty wysokie do podebrania. Rozglądam się za Kolegą jednocześnie podprowadzając przez zarośniętą na ok.1 do 1,5m linie brzegową trawą, która uniemożliwia wyjechania ślizgiem ryby z wody. I nim się obejrzałem tuż przy samym brzegu Szczupły się spina, leżąc jeszcze przez kilka sekund na trawie w wodzie. Po czym zrobił obrót, pomachał mi ogonem i tyle go widziałem. No cóż Pstrąg to nie był, ale emocje były. Dobra nasza myślę sobie, jak na początek jest ok.! Aha, Mojej obrotówki wcześniej odgryzionej już w pysku nie było – może, dlatego spróbował ponownie!? Rzucam jeszcze kilka razy, bardziej dla świętego spokoju niż z nadzieją na ponowny przyłów i udaje się w poszukiwaniu Stasia. Za jakieś 100m spotykamy się i opowiadam mu całe zdarzenie, po czym ruszamy powoli dalej obławiają, co bardziej dostępne miejscówki. Tak mijają dwie godziny z okładem, a wraz z coraz wyżej położonym słoneczkiem robi się bardziej gorąco i komary zaczynają się upominać o posiłek… Po dotarciu do kolejnej miejscówki z kępom drzew wybieram zacienione miejsce, bo sam bym tam odpoczął. I znowu rzut prawo skos, dwa obroty korbą kołowrotka, uderzenie, zacinam z nadgarstka i po chwili na powierzchni ukazują się pasy. Piękny okaz Okonia jak na Regę. Jeszcze chwila i ląduje na brzegu. Pomiar – równe 28cm. Sesja foto i idziemy dalej. Mój kolega Stasiu za jakiś czas łowi mniejszego. Ten nawet bez sesji zdjęciowej wraca do wody. Robi się coraz goręcej. Postanawiamy, że dojdziemy do ściany lasu i zrobimy mały popas, tym bardziej, że jest już po dziesiątej i komary dają się we znaki niemiłosiernie. Za parę minut wchodzimy w las gdzie rzeka robi zakręt 90stopni i tu podmywa wysoką burtę tworząc pod nią zawirowania. Kilka kontrolnych rzutów, bo niczego się nie spodziewamy i zasiadamy by odpocząć. Tak siedzą i jednocześnie obserwując wodę i w tym samym czasie słyszymy i widzimy niewielki plusk tuż powyżej miejsca naszego odpoczynku. Ponieważ Stasiu zajada jeszcze smacznie kanapki, ja nie omieszkam delikatnie spenetrować to miejsce moją przynętą. Schodzę, zatem w pobliże, tak na początek zakrętu i staram się wykonać jakiś celny rzut pod przeciwległy brzeg w okolice rosnącego tak krzaczka. Zadanie nie jest łatwe, ponieważ wszędobylskie komary oraz chaszcze nie ułatwiają zadania. Robię jeszcze krok delikatnie łamiąc ręka trzciny i już mogę coś precyzyjnego podrzucić. I znowu w zacienione miejsce pod krzak. Zaczynam zwijać i…puk, puk. Myślę sobie; Szczupak znowu czy wreszcie Pstrąg? Ale zwijam przynętę do końca i nic. Powtarzam w to samo miejsce. Po dwóch metrach prowadzenia obrotówki z prądem, (bo cały czas chodzimy pod prąd) piekielnie mocne uderzenie i Spinning mocno gnie się w szczytówce. Następuje zwariowany podwodny taniec. Nareszcie Kropek? Ale coś mi nie pasuje, dawno by młynkował na ogonie. Po chwili walki ryba jest na powierzchni. LIPIEŃ!! Oczom nie wierzę. Zaatakował Mepps’a #3 Black Fury. Na tego samego, co Okoń i Szczupak. Co prawda wiem, że Rega została dość solidnie zarybiona Lipieniem, ale żeby na Obrotówkę? Ma równe 35cm. Znowu sesja foto i do wody. Jest godzina jedenasta i czas chyba kończyć, bo komary nas zjedzą i Słońce tak niemiłosiernie pali, że mamy dość. Wracamy do samochodu rozmawiając o Lipieniu i braku jakiegokolwiek kontaktu z Pstrągiem – nawet wzrokowego. Tak oto miał być Pstrąg (wyśniony), a skończyło się na Szczupaku, Okoniu i Lipieniu. Do końca sezonu jeszcze trochę ponad trzy tygodnie i trzeba ten czas wykorzystać na wędkarstwo, tak, aby starczyło do stycznia.

Opinie (9)

tomczyk001

ładny okoń. [2012-08-08 15:29]

ZanderHunter

Mimo trudów i braku dzikiego kropka to i tak SUPER wyprawa....a najpiękniejsze jest... i tu pozwolę sobie Sławku zacytować "w postaci niezliczonych pajęczyn z kroplami porannej rosy błyszczącej jak diamenty w słońcu, które to właśnie wstawało nad horyzont" o to w tym wszystkim właśnie chodzi...:) P:) [2012-08-08 15:30]

kaban

Jeżeli nie mam szans na początku sezonu (u mnie to luty) ,do powiedzmy połowy kwietnia to odpuszczam i oddaję się kleniowaniu do połowy sierpnia. Dwa ostatnie tygodnie sezonu bywają czasami zaskakujące... . Pozdrawiam. [2012-08-08 15:31]

marek-debicki

Tylko pozazdrościć takiej wyprawy i tylu wrażeń. Jak zobaczyłem taki długi tekst, mówię sobie przeczytam później. Jednak jak zobaczyłem rewelacyjne zdjęcie brzegu rzeki z przepiękną roślinnością oraz wypuszczaną do tej pięknej rzeki rybę, zabrałem się do tekstu natychmiast i nie żałuję. Pozdrawiam i *****pozostawiam. [2012-08-08 18:20]

troc

Powiem jedno- rewelacja za *****, pozdrawiam. [2012-08-09 19:49]

paawel1

bardzo fajnie opisana wyprawa ***** czytałem i tak jak bym by l obok Pozdrawiam [2012-08-09 21:44]

kamil11269

gratuluję okonka ja ostatnio złowiłem na 23 cm, a co do łowisk to zazdroszczę [2012-08-10 09:46]

Tomekoo

Gratuluję rybek,no i oczywiście wyprawy!;) [2012-08-11 11:37]

Nothingam

Piękny okoń :) gratuluję połowu :) [2012-08-14 20:24]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…