Mięsożercy na stołówce
Piotr Zygmunt (barrakuda81)
2017-12-19
To jest jakiś rodzaj gorączki… Nie jestem w stanie do końca racjonalnie wyjaśnić stanu w jaki notorycznie popadam wraz ze schyłkiem jesieni. Myśli wciąż zbiegają się ku jednemu – dorwać choć jeszcze jednego!
Chyba nikomu wyjaśniać nie trzeba o co naprawdę chodzi. Jednak gdyby pojawiły się wątpliwości to natychmiast je rozwiewam – celem jest okoń, sporadycznie sandacz jeśli przejawia chęci współpracy. Myśl o zbliżającej się zimie kiedy wody pokryje lód każe mi zagęścić ruchy i wykorzystać każdą chwilę zwłaszcza że aura wyraźnie daje już do zrozumienia – szans nie będzie wiele!
Kluczem do regularnego łowienia ryb jest namierzenie odpowiedniego miejsca. To niby oczywiste ale często obserwuję wędkarzy późną jesienią którzy biegają po brzegu nerwowo wykonując rzuty krótkimi seriami. Kilka razy prowadzą najczęściej tę samą przynętę chaotycznym torem po czym biegną dalej. Szybko naprzód bo konkurencja nie śpi! Rozumiem że chcą być pierwsi na danej mecie i „zdjąć” te najbardziej aktywne ryby. Gdyby tylko widzieli to co ja kilkanaście minut wcześniej… Każdy następny z nich deptał już ślady poprzednika który zapewne miał na powyższe kwestie podobne spojrzenie… W ten sposób zrobili pewnie ze dwa kilometry brzegiem i być może zaliczyli jakiś kontakt z niedobitkami. Za dużo w tym przypadkowości, schematu, nie tędy droga!
Wystarczy zadać sobie trochę trudu. Rozejrzeć się, postarać zrozumieć przyrodę. Pomyśleć jak ryba… Nawet teraz w grudniu ,że o listopadzie nie wspomnę, można zlokalizować stada drobnicy co jest absolutnym kluczem do jakiegokolwiek myślenia o regularnym łowieniu drapieżników. Drobiazg zbiera się w duże stada i często przebywa blisko powierzchni zatem jeśli mamy zamiar wędkować w niewielkim zbiorniku nie będziemy potrzebować nawet echosondy. Pełne rozpoznanie łowiska jest możliwe także z brzegu. Oczywiście im zimniej tym bliżej głębokich partii zbiornika przemieszczać się będzie drobiazg. Jednak dopóki woda nie zamarznie na dobre trzymać się będzie strefy przybrzeżnej, okolic trzcinowisk przy stromym stoku. Nie ma już wiele roślinności a jej resztki i pas trzcin zawsze oferują schronienie. Nie bez znaczenia jest także wiatr i jego kierunek. Najłatwiej jednak zdać się na same drapieżniki. Mimo że woda jest już zimna i jakby gęsta to powierzchniowe ataki są czymś jak najbardziej normalnym. Takie sygnały każdy wędkarz namierzy z daleka.
W oparciu o takie zasady typuję sobie łowiska na przedprożu zimy. Mam jedno lub dwa stanowiska obok siebie i atakuję wodę do bólu lub zmroku. Bywa że przez kilka godzin… W międzyczasie zmieniam przynęty, kombinuję z prowadzeniem. Mam czas, nigdzie mi się nie spieszy, nie szukam ryb bo wiem że tu są lub przyjdzie taki kwadrans kiedy się pojawią. Takie podejście wymaga samozaparcia i wiary w słuszność tego co się robi. Oczywiście jak zawsze zdarzają się dni kiedy nie bierze nic ale cierpliwość zwykle bywa nagradzana przez Matkę Naturę.
Spininng stacjonarny… To chyba dobra nazwa. Można zabrać stołeczek jeśli ktoś lubi jednak lepiej być cały czas skoncentrowanym na stojąco. Skoro mam w zasięgu rzutu dziesiątki tysięcy drobnych rybek w toni i pod powierzchnią , w pobliżu „grubą” już zimową głębię to mogę już tylko czekać. Ryby często podchodzą falami. Czasem przepływa przez „stołówkę” stado zgłodniałych okoni, innym razem nieśmiało pstryknie w gumę przedzimowy sandacz. Pojawiają się też bolenie ale w tych warunkach przyznaję że nie mam na nie sposobu… Szczupak słusznych rozmiarów chyba tu nie zagląda. Bynajmniej z takimi kontaktu bezpośrednio w takich miejscach nie miałem. Jednak około wymiarowe podrostki chętnie się tu posilają. To zapewne wynika z nikłego gabarytu potencjalnych ofiar. Może te większe czają się na nieuważnego okonia który pędząc za rybką zapomni na chwilę o wrodzonej ostrożności. Niewykluczone że są gdzieś na uboczu całego tego zamieszania.
Widok okoniowej, kolczastej płetwy rozcinającej powierzchnię wody w połowie grudnia może wydawać się czymś osobliwym jednak na „stołówkach” nie należy do rzadkości. Do tego cały repertuar czyli cmokanie przy lustrze wody, szalony pościg za rybką która w końcu ogłuszona i przetrącona opada w ostatnim akcie powierzchniowego dramatu po ataku pasiastego zbója. Całe zajście ma prozaiczny finał. Garbaty łowca robi zwrot i zbiera w toni swoją nagrodę. Takie akcje mam czasem kilka metrów od brzegu i wszystko widzę doskonale gołym okiem. Nie muszę mówić jak reaguje na to mój organizm… Serce zasuwa jak silnik bolidu F1 , krew ma w żyłach ciśnienie chyba kilku atmosfer! Tym bardziej że nieraz przy powierzchni pokazują się ryby słusznych rozmiarów. Szczerze mówiąc dotychczas nawet nie przypuszczałem że jest tu taki potencjał. Wręcz przeciwnie… To niezwykle motywujące także w perspektywie następnego sezonu i kolejnych wędkarskich wyzwań.
Żerowanie na ogół nie trwa długo więc lepiej być w odpowiednim miejscu i czasie. Wówczas szanse rosną. Nie jest jednak wcale łatwo! Klasyczne dłubanie przy dnie czy opad nie wiele tu dadzą. Próby kuszenia ryb dropshotem także nie były specjalnie efektywne. Sprawdza mi się prowadzenie gumeczki w toni. Prowadzę podszarpując delikatnie wędką horyzontalnie czyli równolegle do lustra wody. Są to niezbyt energiczne ruchy. Głębokość prowadzenia trzeba ustalić empirycznie. Czasem ryby biorą tuż pod powierzchnią co w grudniu może się komuś wydać co najmniej dziwne… Takie prowadzenie daje efekt. Przynęta ,w tym wypadku możliwie wierna imitacja ofiar okoni, uzbrojona w dosyć lekką główkę ( bywa że na pięciu metrach łowię w toni główką jedno lub półtoragramową ) podszarpywana co jakiś czas pięknie błyska bokiem i ucieka do przodu czyli tak jak w naturze pryska przed drapieżnikiem narybek. Dobrze sprawdzają mi się tu główki trójkątne które maluję najczęściej na kolor srebrny i dodaję wyraźne oko – taki …fetysz. Woda jest zimna więc metabolizm ryb się obniża jednak bywają dni kiedy zastanawiam się czy tak jest rzeczywiście bo powierzchniowy spektakl wcale na to nie wskazuje. W tym konkretnym przypadku przepraszam się z fluorocarbonem jako materiałem na przypon. Argument o jego niewidoczności w wodzie przeważa a szczupaczki przy takim prowadzeniu trafiają się rzadziej. Cała reszta zestawu od kija po plecionkę też jest oczywiście delikatna i dostosowana do rozmiaru niewielkiej 2-3 calowej przynęty. Oprócz gumek „uklejko kształtnych” skuteczne bywają także twisterki typu „portki” , małe gumowe raczki czy klasyczne fiolety i motoroile prowadzone przy dnie flegmatycznymi skokami jednak tylko wtedy gdy okonie mają sjestę czyli nie widać żeby uganiały się za narybkiem. Widać trzymają się tych miejsc.
Sandacze reagowały tu zupełnie inaczej. Tu rządził opad. I to nie lekki, delikatny na możliwie filigranowej główce jak o tej porze roku zalecają opracowania tylko porządne kropnięcie o dno solidnym ciężarem. Paradoksalnie nie kolor uklejkowy dawał ryby ale wszelkie żółcie , seledyny i brąz z czarnym brokatem... To przykład na to że ryby nie poddają się żadnym twardym regułom i przytaczam go jako ciekawostkę.
Nie ma już tylu brań co w październiku ale można spokojnie złowić kilkanaście przyzwoitych trzydziestaków czy nawet ryb 30+ o mniejszych nawet nie wspominając. Oczywiście są większe sztuki, nawet je widać ale jak to w życiu zwłaszcza wędkarskim bywa – nie ma lekko… Wystarczy jednak świadomość że jest po co wracać. To dla mnie najważniejsze.
Taki oto, niezbyt chyba jednak popularny, sposób na późnojesienne drapieżniki postarałem się powyżej scharakteryzować. Dawno temu podpatrzyłem to u pewnego znajomego wędkarza ale dopiero niedawno sam przekonałem się że mimo iż monotonny to bywa zabójczo skuteczny. Jeśli ktoś nie próbował przedzimowego kuszenia pasiastych drapieżników stacjonarnie na „stołówkach” to zachęcam do podjęcia takiej próby. Trzeba przy tym pamiętać o stosownej garderobie bo aura nie rozpieszcza. Warto jednak przypłacić sukces katarem czy zmarzniętymi stopami. Drugiej szansy w tym sezonie może już nie być…
Wszystkim z całego serca przy tej okazji pragnę złożyć najserdeczniejsze życzenia wesołych i rodzinnych świąt Bożego Narodzenia oraz samych okazów i poprawiania życiówek w nadchodzącym sezonie 2018. Jeśli jednak Wasze wody nie zamarzły a coś w środku kusi Was by jeszcze podjąć wyzwanie to nie patrzcie na nic i zasuwajcie nad wodę złowić swój gwiazdkowy prezent!:-)Jest jeszcze czas…