Miodowe łakomczuchy
Marek Dębicki (marek-debicki)
2013-05-08
Będzie padało lub nie będzie? To pytanie było jak najbardziej zasadne praktycznie od początku parnego poranka. Jednak to, co zrobiła temperatura około południa, dawało wszelkie przesłanki do porządnej burzy. Parnota i dosłownie żar z nieba oraz silne wypiętrzenia cumulusów nic dobrego nie wróżyły. Co tu robić, kiedy nieudana zasiadka nad Cybiną w poniedziałkowe popołudnie stoi mi cały czas przed oczyma?
Pogoda dołożyła mi jeszcze podczas prawie godzinnego powrotu z pracy, kiedy to komputer pokładowy samochodu pokazywał cały czas w granicach 30°C. Postanawiam spokojnie zjeść obiad, jednak co chwilę patrzę w niebo obserwując najmniejsze zmiany w kształtach chmur. Przemieszczam się z jednego okna do drugiego i w końcu o 17.30 prawie krzyknąłem do żony „Jadę”.
Uploaded with ImageShack.us
Szybko do auta i o 18.15 mam już swoją boloneczkę ustawioną na łowisku. Trochę tu podsypałem w poniedziałek Sensasem linowym z ziemią, donęciłem nakręconymi kuleczkani z ciasta z kaszki mannej, więc może właśnie dzisiaj….?
Miejscóweczka jest pięknie osłonięta od słońca i nawet teraz po południu, kiedy słońce jeszcze solidnie praży, na moim miejscu jest błogi półcień, a orzeźwiające powietrze ciągnie od rzeczki.
Uploaded with ImageShack.us
Po piętnastu minutach oczekiwania mając na haku najpierw ciasto, później białego z casterem (taki casterkowy pop up) na rozkładzie pojawia się ładna wzdrążka. Branie było konkretne na tyle, że solidnie zakołysało zestawem spławikowym ustawionym na lekką przystawkę. Po chwili emocje opadły i nastąpiło półgodzinne bezrybie.
Uploaded with ImageShack.us
Trochę kłopotu sprawiać mi zaczęła powoli rozwijająca się roślinność denna. W momencie jak w rejonie łowiska zaczęły pojawiać się gęstsze bąbelki, sytuacja zaczęła mnie trochę irytować. W pewnym momencie przypominam sobie, w jakiej sytuacji wyciągnął swojego medalowego karasia Ryszard (TROC) w ubiegłym roku. Szybko zmniejszam grunt do przepływanki z przytrzymaniem. Dwie śrucinki winduję pod spławik, następne dwie zsuwam do przyponu w odstępie 5cm. Jak poprzednio żyłeczka w zestawie ustawiona zostaje na długość wędziska. Przypomniał mi się jeszcze stary trick w układaniu lekkiego zestawu float z kołowrotkiem w warunkach ograniczonych możliwości manewru wędziskiem. Chwytam więc palcami lewej ręki żyłkę w okolicach pierwszej dolnej przelotki, odciągam żyłkę od wędziska, skracając tym samym zestaw poza wędziskiem i płynnym ruchem w prawo wstecz, następnie w lewo w kierunku miejsca nęcenia, praktycznie bezszelestnie, lokuję zestaw w łowisku. Spławiczek leniwie przesuwa się jeszcze kilkanaście centymetrów z prądem rzeczki, aż do wyprostowania żyłki głównej i praktycznie zastyga w bezruchu. Odpowiednio ustawione śruciny, stosownie do wolnego prądu i niewielkiej głębokości łowiska robią swoje. Nad powierzchnią lustra wody pozostaje tylko kilkucentymetrowa antenka. Od tego momentu w przeciągu kilku następnych minut dzieje się wiele. Najpierw następuje milimetrowe przytopienie spławika z lekkim odjazdem w kierunku nurtu, następnie dosłownie milimetrowe podniesienie i zestaw znika pod wodą. Zacięcie mam już opanowane nawet na sytuację pustego brania, a wszystko po to, aby nie strzelić w gałęzie olchy, która raczej nie wybacza błędów. Tym razem Konger Spirado Tele Short 480/40 pokazuje co jest wart. Wędka o akcji szczytowej bierze na pierś opór zaciętej ryby, wyginając się w piękną pół parabolę. Sekundę później, podczas ucieczki ryby pod drugi brzeg, zagrała szpula Daiwy Harrier Match. Zamierzam podnieść aparat foto do ręki i nakręcić walkę z ryba, ale moje zapały studzi natychmiast przypomnienie, że na przyponie, ostatnim przyponie gotowym, mam węzełek. Od tego momentu wszelkie zmysły skupiają się na pilotowaniu i kontrolowania odjazdów ryby. Dopiero przy pierwszej próbie doprowadzenia do podbieraka widzę, że jest to ogromny karaś. W promieniach słońca widzę wielką łuskę, mały łepek i szerokie cielsko, to on. Cwaniak z tego karasia większy jak amur. Pomimo długiej sztycy podbieraka zawodniczego, kolejne próby wprowadzenia do małego kosza karaś kwituje solidnymi uderzeniami ogona i kolejnymi odejściami. Dopiero jedna z powolnych prób pobrania świeżego powietrza, pozwala mi na podniesienie trofeum. Jest duży, jaki duży, na pewno piękny, złapany na ciasto z kaszki, barwione kurkumą i zaprawiane miodzikiem. Dobrze, a nawet bardzo dobrze, tak właśnie miało być.
Uploaded with ImageShack.us
Po chwili nie wierzę miarce i wadze, które wskazują na 41 cm długości i 1,53 kg wagi. Radości było wiele, jednak do czasu, kiedy w łowisko wpłynęła na żer, niczym niedająca się odpędzić kaczuszka.
Uploaded with ImageShack.us
Raz ja trochę odgoniłem przed nurkowaniem i wybieraniem z niewielkiej głębokości mojego ciasta, za drugim razem już wisiała na haku. Narobiła tyle hałasu, że szok. Podniesienie ptaka i uwolnienie z zestawu trwało szybko. Uwolnione ptaszysko nie dawało się już więcej prosić o opuszczenie łowiska i samo popłynęło, chyba bardziej szczęśliwe z zakończenia akcji jak ja, z leniwym prądem rzeczki.
Uploaded with ImageShack.us
Po tym incydencie, pomimo faktu, że z chwilą jak słońce dotknęło swoją tarczą szczytu trzcinowisk, spadła temperatura, a ptactwo i woda jakby dostały drugie tchnienie, rybka już nie podeszła. Trudno, pora jednak kończyć.
Uploaded with ImageShack.us
Donęciłem trochę swoim ciastem łowisko i szczęśliwy około 20.30 spakowałem swój sprzęt i udałem się do domeczku. Oj, piękne to było popołudnie, piękne.