Mój niecodzienny połów
Ryszard Troncik (rysiek38)
2009-01-14
Mój niecodzienny wyjątkowy połów. Rok1987 i jak zwykle pod koniec czerwca namiot nad jeziorem żywieckim od strony Pietrzykowic. Jak to za młodu kasa szybko się skończyła i już planowałem powrót, no ale warto byłoby ostatni dzionek połowić w mojej ulubionej zatoczce, a więc resztką czereśni na klenie i blaszka w razie czego i wyjście.
Na miejscu zauważyłem, że klenie stoją pod samym brzegiem w krzakach, zarzuciłem zestaw- minuta i jest branko i kleń pod 40 cm, za moment drugi - większy, ale niestety podczas holu spłoszył resztę i następną godzinkę nic. Czereśni brakło (sam zjadłem), nie pozostało nic, jak tylko założyć blaszkę, zresztą ostatnią - mepps3 - pół godziny i nic. I przypomniała mi się porada wyczytana chyba w WW, by blaszkę położyć na dnie i tak też zacząłem łowić metr lub dwa i pauza, i tak aż do brzegu, aż tu nagle po którymś tam wymachu zaczep.
Tuz pod brzegiem -nie zacytuję tych słów, w końcu to był jedyny mepps, ale spokój, powoli staram się go uwolnić i nagle jakby coś delikatnie puściło, ciągnę powoli i widzę jakiś sznurek, łapię za niego - ciężkie jak diabli, a dalej wędkarska siatka, a w niej 20sztuk piw żywiec - ktoś widocznie chciał schłodzić i mu się urwało. Min kumpli po powrocie z połowu chyba nie muszę opisywać. Miałem jeszcze dwie ciekawe przygody nad wodą, ale raczej ze smutną puentą - opiszę potem...