Mój pierwszy wędkarski raz, choć nie do końca...
Adrian Ring (Imatyta)
2013-01-02
Minęło kilka lat i ze względu na brak zainteresowania wędkowaniem ze strony mojego brata, automatycznie odziedziczyłem jego wędkę i cały sprzęt (duże pudło wielopoziomowe). W pudle znajdowały się różnorakie przynęty i akcesoria i tylko szkoda, że nic się nie zachowało do tej pory. Fajnie by było połowić na 25-30 letnie błystki wahadłowe lub inne wynalazki. Mając w granicach 9-10 lat, chodziliśmy z kuzynem na rybki, na pobliskie dzikie stawy (w tamtych czasach było ich kilka i były rybne, lecz teraz są mega zarośnięte, a rybka rzadko kiedy się trafi). Nie mieliśmy profesjonalnego sprzęcicha, ani akcesorii, ale to nam w niczym nie przeszkadzało. Wędka którą odziedziczyłem była teleskopówką, lecz nie z włókna szklanego, tylko z jakiegoś lekkiego metalu (nie dam sobie łba uciąć, ale na 99% był to metal). Codziennie w wakacje zaopatrywaliśmy się w czerwone robale z gnojownika na ogródku i siedzieliśmy cały dzień na rybach. Przeważnie łowiliśmy płoteczki, choć karasie i leszcze też się zdarzały od parady. Czasami były to ładne płocie po 20-25cm, ale w większości były to malutkie rybki w granicach 10-15cm. Braliśmy wszystko, bo to czego nie jedliśmy, sprzedawaliśmy w sklepie wędkarskim na żywca.
Nadszedł rok 2012, a zależność od Sylwka w wędkowaniu zaczęła mi się powoli nudzić i tak w Maju zdecydowałem zakupić sprzęt i kartę. Niestety dopiero wtedy zrozumiałem, jakim wielkim bezrybiem są Polskie zbiorniki wodne. Dowiedziałem się także o tej mięsiarskiej patologii i wielkim burdelu zwanym PZW. Mimo iż kilka pierwszych wypadów było bezowocnych, bo niestety nie wystarczy zajechać na łowisko i zarzucić wędki byle gdzie, to wcale mnie to nie zniechęciło. Uczyłem się wszystkiego od podstaw (wiązanie haczyków, zakładanie różnych spławików, wiązanie zestawów gruntowych itd). Haczyki i spławiki to był pikuś, lecz zestawy gruntowe to już była inna bajka. Moje nowatorskie metody, często kończyły się zerwaniem całego zestawu. Po jakimś czasie powoli zacząłem uczyć się konkretnych sposobów wiązania, a to zarazem skutkowało w łowieniu większej ilości ryb. Tu kilka kilo karasi, tam leszczy, a gdzie indzie wzdręg. Na ryby jeździłem prawie co weekend. Mój kumpel który też kocha wędkowanie, mimo iż sam nigdy nie posiadał wędki, jeździł zemną dla towarzystwa. Nocki spędzone nad wodą przy ognisku i piwku były kapitalne. Nie robiłem furory w łowieniu większych okazów, ale do końca roku zaliczyłem 2kg leszcza i 3.5kg karpia, więc to zawsze coś. Przygody były różne, lecz z braku doświadczenia (a wiadomo że wędkowanie składa się z bardzo wielu elementów, gdzie zaniedbanie jednego potrafi wszystko popsuć), kończyły się one przeważnie porażką. Pod koniec roku zacząłem też spinningować, lecz w sumie jakieś 15 godzin, więc nie dużo. Złapałem 16cm okonka na obrotówkę i na tym się skończyło.
Sezon się skończył, a ja siedzę i marze o nocce nad wodą. Powoli przygotowuje sobie sprzęt na następny sezon, tak aby mieć wszystko czego potrzebuje, a jest tego wiele. Do skompletowania mam bardzo dużo, ale do Marca będę w pełni gotowy. Za niedługo, także kumpel zakupi sobie sprzęt i kartę, więc nie będzie on tylko sączył browca, ale i łowił. Oby w tym roku połowy były dużo lepsze i może złapię jakiegoś fajnego szczupaczka lub sandacza i jakiegoś fajnego amura.
Ale co tu dużo mówić, dla mnie to dopiero początek...