Mój storunek do PZW i stylu rozmów forumowiczów
Arkadiusz Wideński (Misiaczek)
2009-02-25
Witam,
do napisania tego wpisu sprowokowały mnie rozmowy prowadzone ostatnio na forum. Być może niektórym osobom podpadłem nieco jako wyznawca kultu NO KILL, ale moje przemyślenia nie są spowodowane kilkoma nerwowymi wypowiedziami w moją stronę. Od jakiegoś czasu forum według mnie podupadło pod względem kultury wypowiedzi. Być może sam się do tego przyczyniłem, nie wiem. W każdym razie podwyższone napięcie towarzyszy dyskusjom na temat konkursu na poradę dla początkujących oraz rozmowom na forum.
Dotyczy to przede wszystkim tematów które dotykają ideologii użytkowników naszej społeczności. Być może jest to spowodowane rozdrażnieniem wywołanym oczekiwaniem na rozpoczęcie sezonu, może „kryzysem”, może sytuacją polskich wód. Chciałbym, żeby nasze forum było oazą spokoju i nauką dla ludzi jak ze sobą rozmawiać, nie wyciągając pochopnych wniosków i jak nie brać wszystkiego do siebie podczas rozmowy. Poglądy są bardzo różne i ja jako wyznawca NO KILL poczułem się ostatnio trochę średnio przyjemnie. Np. jeden z użytkowników pokusił się o przerobienie Roty na teks przeciw zagorzałym zwolennikom metody złów i wypuść. Jest to o tyle przykre, że nie zauważyłem, żeby ktokolwiek nazwał kogokolwiek mięsiarzem, co w tym przerobionym tekście zostało użyte.
Panowie i Panie, trochę rozwagi i powagi. Debata ideologiczna jest potrzebna, ale musi być prowadzona kulturalnie. Nie róbmy takiego „czegoś” jak w naszym sejmie. Nikt nie bierze wyjaśnień i argumentów drugiej strony pod uwagę. Nie rozważa ich i nie rozmawia na ich temat ale za to ma kilka swoich argumentów które powtarza jak gotowe formułki. Naprawdę, to nie w stylu prawdziwego wędkarza.
Zacząłem się zastanawiać nad powodami tego małego zamieszania i grania sobie na nosie ludzi z dwóch stron. Doszedłem do wniosku, że jest to spowodowane naszą wędkarską codziennością. Zarówno No Kill’ owcy jak i ludzie od czasu do czasu zjadający rybkę muszą gdzieś ulokować swoje emocje. I doszedłem do wniosku, że niełatwo będzie zlikwidować przyczynę różnic zdań i narastających złych emocji. W wodach kontrolowanych przez PZW ryb z roku na rok mniej, składki coraz większe, a kontroli jak nie było tak nie ma. Jest to też powód ataków na PZW. Też jak większość zawsze byłem i jestem przeciwny tej instytucji. Pomyślałem sobie jednak na przykładzie mojego koło co jest w stanie zrobić PZW.
Pierwszy raz zacząłem się nad tym poważnie zastanawiać i doszedłem do wniosku, że nic. Nic co by pomogło i nie wzbudziło kontrowersji i słów krytyki. W moim kole nie ma rybaków, są rokroczne zarybienia (przynajmniej na papierze) ale dwa widziałem na własne oczy więc mogę zakładać, że władze są pod tym względem w porządku. Więc co się dzieje z rybą skoro wędkarze siedzą na łowisku po kilka godzin i podejdzie im krąpik lub dwa, albo karpik do 1,0 kg raz na kilka miesięcy i to jak się poszczęści? Przecież od kilki lat łowisko jest sukcesywnie zarybiane tym gatunkiem. Co z tego jeśli wędkarze wiosną wczesną polują jeden przy drugim na ryby z zarybienia. I nikt nie myśli o wypuszczaniu, bo przecież jak na początku się nie złapie karpia albo dwóch to potem przez cały rok nic. I co w takiej sytuacji poprawią zaostrzone limity? Nic.
Dziś od sąsiada wędkarza z 40-letnim starzem słyszałem, że jak lód zejdzie trzeba na zalewową plażę na karpie ruszyć jak zawsze. Odpowiedziałem „po karpia” i wsiadłem do samochodu. Więc co dadzą limity zaostrzane przez PZW skoro taki emeryt może być nad wodą 7 razy w tygodniu? NIC. Za żadnym razem nie złamie regulaminu więc teoretycznie kłusownikiem nie jest. Kłusownicy prawdziwi? Tak to problem, z którym PZW powinno sobie radzić lepiej, ale nie cała wina leży po ich stronie. W opisywanym zalewie sieci nie zakładają a ryb i tak nie ma. Raz tylko spotkałem, żeby kłusownik łapał niewymiarowe ryby ( szczupaczki po zarybieniu brał jak leci).
Nie zareagowałem. Zresztą miałem wtedy 15 lat. Nad wodą bywałem dwa trzy razy w tygodniu i znam dużo wędkarzy więc nam sytuację „mojego” zalewu. I uważam, że za braki w rybostanie są odpowiedzialni wędkarze. Ci którzy nie łamią prawa i Ci co gdy są nad wodą biorą rybę na kolację, dla siebie, dla rodziny. Nie widać, żeby głodem przymierali, więc mogli do sklepu iść. Gdy mam ochotę na rybę złowioną przez siebie jadę na łowisko komercyjne. Więc postanowiłem, że od dziś ogłaszam bojkot PZW.
Instytucji niby składającej się z samych kolegów wędkarzy. Co to za koledzy którzy regulaminowo czyszczą mi łowisko, a ja za to płacę. Niech łowią sobie sami w swoim gronie, przy piwku, czy czym tam chcą. Ja wolę pojechać na pięknie zagospodarowane, czyste wody komercyjne. Są to miejsca, gdzie ryba jest przeciwnikiem, jest szanowana i nie muszę się martwić o pozostawione auto, czy sprzęt warty czasami kupę kasy tylko spokojnie iść do namiotu.
Jest to mój pogląd na „kryzys” polskich wód. Do Was wszystkich apeluję o mniej nerwowości i ciągle mam nadzieję, że coś się zmieni. Rozmawiajmy więcej merytorycznie, a nie przyswojonymi formułkami. Pozdrawiam wszystkich i do zobaczenia nad wodą!