Mój wiślany rekord - szczupak
Karol Mirowski (loli_83)
2009-12-14
10 października postanowiłem wybrać się nad Wisłę standardowo ze spinningiem. Moim celem miały być sandacze... 4:00 rano pobudka, kawa, szybkie mycie ząbków i zapakowanie sprzętu do samochodu. Niestety już po wyjściu z domu okazało się że jest cholernie zimno i wieje bardzo silny wiatr co trochę zniechęciło mnie do tego wyjazdu ale skoro już tak wcześnie wstałem... Najwyżej przesiedzę cały poranek w aucie :). 4:30 wyjazd. Po dojechaniu na miejsce ok. godz. 5:00 zastanawiałem się co dalej... Zapowiadał się słoneczny dzień jednak rano było tak zimno (ok. -1 przy silnym wietrze) że nie chciało się wychodzić z samochodu. Włączyłem radio z myślą o tym że może zrobi się trochę cieplej :), zjadłem wszystko co było w plecaku oczywiście oprócz przynęt ;) i wpatrywałem się jak obłąkany w Wisłę popijając ciepłą herbatę z termosu...
Ok. godz. 8:00 zrobiło się trochę cieplej więc zacząłem łowić. Mój sprzęt to spinn Kongera - Maxim Flanker 2,75 m 10-30 g czyli taki rzeczny uniwersał. Kołowrotek też Kongera od spławikówki :) gdyż mojego spinningowego Robinsona za bardzo przykatowałem w tym sezonie ;) i kilka tygodni wcześniej pękła sprężyna kabłąka. W sezonie 2010 kupię jakiś konkretny wiślany młynek a narazie trzeba sobie radzić tym co jest. Żyłka 0.25 mm, kilka pudełek z gumami, błystkami, woblerami, oczywiście wodery i okulary polaryzacyjne.
Miejscówka to kilka oddalonych od siebie główek z zatoczkami. Po kolei obławiam je kopytem Manns Predator 80 mm, perłowy z czarnym grzbietem na główce 12 g. Po kilkunastu rzutach i różnym sposobie prowadzenia przynęty zmieniam kolor na seledynowy jednak nic nie bierze... Następnie w ruch idą 16 g wahadła, błystki obrotowe i woblery, niestety dalej nic... Ok. godz. 10:00 pomimo że jest już dużo cieplej zrezygnowany i trochę zmarznięty postanawiam wrócić do domu. W czasie powrotu zastanawiam się czy jeszcze nie zajechać w jedno miejsce... Piękna ok. półkilometrowa wiślana opaska na której parę dni wcześniej wyholowałem kilka wymiarowych boleni i szczupaka 59 cm. Jestem zmęczony jednak postanawiam spróbować...
Dojeżdżam na miejsce. W oddali widać już kilku wędkarzy łowiących na żywca w najlepszych miejscówkach. Wisła wydaje się martwa, zupełnie nic się nie dzieje, nie widać ataków boleni i uciekających przed nimi uklejek jak kilka dni wcześniej gdzie woda aż kipiała od ataków drapieżców. Zaczynam łowić... Gumy na cięższych główkach odpadają ponieważ dno jest kamieniste, bardzo dużo tu zaczepów i prawie każdy rzut przynętą skończyłby się jej urwaniem dlatego na początek zakładam płytko schodzącego 8 cm woblera Kalipso firmy Gloog w kolorze imitującym okonia na którego wcześniej złowiłem kilka ładnych szczupaków. Idę w dół opaski wybierając miejsca o spowolnionym nurcie za większymi głazami wystającymi z wody gdzie zbiera się drobnica. Dokładnie obserwuję wodę i bardzo cicho podchodzę do każdego miejsca. Niektóre z nich obławiam też przynętami boleniowymi jednak dziś totalna "lipa", ani szczupaki ani bolenie nie biorą nie wspominając już o sandaczach... Kompletnie nic.
Powoli dochodzę do pierwszego wędkarza który ku mojemu zdziwieniu zbiera manatki. Widocznie i na żywca dziś ciężko... W tym momencie pomyślałem sobie że jeszcze to miejsce bardzo dokładnie obłowię i również spadam. Odczekałem chwilę aby trochę "ucichło" i w miedzy czasie obławiałem inną miejscówkę. Po około 10 minutach zobaczyłem jak w miejscu w którym łowił wspomniany wcześniej wędkarz woda zaczęła się "gotować"... Widać było że jakiś drapieżca gania uklejki. Na początku pomyślałem że to boleń jednak nie było tego charakterystycznego uderzenia. Nie wiem dlaczego ale tym razem założyłem obrotówkę z dwoma skrzydełkami typu long ok. 10 g na którą bardzo rzadko łowiłem. Nagle w drugim rzucie poczułem dość silny opór... "Wreszcie coś jest!" pomyślałem i po chwili ujrzałem jak z wody wyłania się spory szczupak. Hol nie trwał zbyt długo ponieważ ryba wzięła ok. 3 metry od miejsca w którym łowiłem, jednak po tak wędkarsko ciężkim dniu sprawiła mi wiele radości. Szczupak miał 78 cm długości i ważył 3 kilogramy. Jak do tej pory jest moim wiślanym rekordem.
Na koniec napiszę iż najbardziej zdziwił mnie fakt, że wędkarz który kilka minut temu łowił tu na żywca nie miał nawet jednego brania...