Moja osobista beloniada
Monika Urbańska (Szalona)
2008-09-15
Maj jest miesiącem, w którym znacznie ogrzewają się przybrzeżne wody Bałtyku. W związku z tym ku brzegowi przybywają ryby, które dotychczas przebywały w cieplejszych wodach portów lub bezpiecznej toni morskiej.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy przechadzając się po plaży ujrzałam przepływające kilka metrów ode mnie belony! Pełnię szczęścia zapewnił fakt posiadania ze sobą wędziska.
Niestety moje nieudane próby skuszenia ryb twisterami ostudziły emocje. Oczywiście w nocy nie mogłam zmrużyć oka dopóki, dopóty nie opracowałam nowego sposobu na przechytrzenie tych tajemniczych okazów.
Pomysł był prosty i logiczny – postanowiłam użyć podłużnej błystki wahadłowej, prowadzonej tuż pod powierzchnią wody. Miała ona imitować uciekającą przed tym drapieżnikiem drobnicę. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, chociaż tylko pojedynczym...
W samo południe powróciłam na plażę. Przy drugim rzucie, w trakcie przeprowadzania przynęty nad pasmem roślinności podwodnej poczułam na kiju uderzenie - tej tak oczekiwanej przeze mnie ryby. Walka była piękna – belona wyskakiwała nad taflę wody, robiła odjazdy i młynki. Po około 2 minutach wspaniały okaz znalazł się w moich dłoniach.
Była to sztuka mierząca 75 cm długości.
Co ciekawe – plażowicze, którzy z pobłażaniem patrzyli na mnie, gdy próbowałam złowić ‘coś, czego nie dostrzegali’, teraz otoczyli mnie robiąc zdjęcia swoimi telefonami. Po szybkiej sesji ryba w pełni sił powróciła do wody. Niestety nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego to była jedyna i ostatnia belona złowiona tego dnia. Stwierdziłam, iż reszta po prostu musiała się spłoszyć przy efektownej walce.
Następnego dnia postanowiłam powrócić na niezmącone jeszcze wody. Chociaż nadal było słonecznie, wiatr był już zupełnie inny – zimny, dął od strony morza. Bez skutku obrzucałam płytkie partie przybrzeżnych wód. Po rybach nie było śladu. Zrezygnowana postanowiłam zakończyć nieudane połowy i położyć się na plażowym ręczniku. Jak na złość wyżej wspomniany wiatr nie dawał mi spokoju także i tutaj ,obsypując mnie ziarnkami piachu.
W tym momencie, kiedy byłam już w pełni wściekła – olśniło mnie...
Przypomniałam sobie dawno przeczytany artykuł o surfcastingu, w którym autor wspominał o takim właśnie wietrze od morza. Ryby ( w tamtym przypadku turboty i stornie)podczas niego miały przebywać dalej od brzegu.
Bez zastanowienia wzięłam wędkę w dłoń, weszłam kilkanaście metrów w głąb morza i wykonywałam dalekie rzuty z szybkim zwijaniem błyski (Mikado Tramp 10g). Na reakcję ryb nie trzeba było długo czekać. Niektóre nawet podprowadzały mi błystkę pod same nogi ( pas). Efektem połowu było 7 wyholowanych belon, z których największa miała 76 cm ,a najmniejsza 65 cm. Wszystkie ryby powróciły do morza. Oczywiście brań było więcej, lecz kilkakrotnie ryby wygrywały walkę – stosując efektowne wyskoki ponad fale. Po części działo się to za sprawą zbyt dużej kotwiczki, którą trzeba było zmienić na mniejszą by belona mogła ją bez problemu , w całości pochwycić w wąski, uzbrojony w ostre zęby dziób.
Wracając z plaży uświadomiłam sobie, iż były to jedne z najpiękniejszych i najwaleczniejszych drapieżnych ryb naszych wód z jakimi dotąd się spotkałam.
Niestety tego wieczoru czekał mnie powrót do Warszawy. Pomimo to belony widziałam za każdym razem , gdy przymknęłam oczy w pociągu i przez kilka kolejnych nocy w domu.
Dziś oprócz kilku pamiątkowych zdjęć pozostaje mi marzenie, żeby za rok znaleźć trochę czasu, by wyrwać się na kilka dni do Kołobrzegu. Mam nadzieję, że i belony będą już tam wtedy na mnie czekały...