Moja pierwsza nocka - tak zaczynałem.
Sławomir Ryś (slawomir66)
2016-01-30
Nad Zalew Sulejowski lubię jeździć od bardzo dawna. Przygodę z zalewem mogę śmiało powiedzieć zaszczepił we mnie wędkarz z mojego koła już nie żyjący Pan Waldek. Wędkuję od 1981 roku o czym wiedział i Pan Waldek. Kiedyś widząc mnie na osiedlu zaproponował, że jadą na nockę nad zalew i maja jedno wolne miejsce w samochodzie. Od razu wyraziłem chęć wyjazdu. To była pierwsza nocka w mojej karierze wędkarskiej. Podpytałem co i jak. Co trzeba zabrać, jak się ubrać i jak w nocy się wędkuje. Do wyjazdu było kilka dni więc miałem czas aby sie przygotować. Nigdy w nocy nie wędkowałem wcześniej więc skąd miałem wiedzieć co i jak. Podpytałem starszych znajomych, którzy powiedzieli mi, że potrzebna jest "bombka" jako sygnalizator, że trzeba wziąć coś ciepłego na noc, jakiś termos z herbatą. - No nie wiesz jak się w nocy wędkuje? Takie były na ogół podpowiedzi. Cóż było robić. Spakowałem plecak, wędki i heja. Pojechaliśmy do miejscowości Zarzęcin nad Zalewem Sulejowskim, do którego do dzisiaj chętnie zaglądam na ryby. Nad zatoką siedziało już kilku wędkarzy. Po dojściu do wody okazało się, że są tam trzej wędkarze również z naszego koła. Było nas zatem na nockę siedmiu. Rozkładamy sprzęt na wybranych stanowiskach, robimy zanętę (wtedy nie kupowano gotowych w sklepie) namoczony chleb, otręby, płatki, śruta kukurydziana, zapach waniliowy.
Robię to wszystko ale kątem oka spoglądam co robi mój sąsiad Grzesiek "Korek" aby wszystko było ok. Zanęta gotowa ładowanie sprężyn i trzeba zarzucać zestawy. Korek wprawnie zarzuca dość daleko i równiutko a ja raz w lewo, raz w prawo. Nie idzie mi to bo nigdy tak nie wędkowałem. Koledzy zobaczyli, że mam problem. "Korek zaproponował, że będzie mi zarzucał a ja się nie sprzeciwiałem. Bombki powieszone i czas na ogarnięcie terenu i przygotowanie się do przetrwania nocy. Kurcze ja patrzę a koledzy siadają wygodnie w fotelach turystycznych (gdzie tam wtedy do wygodnych karpiowych) a ja na małym wędkarskim stołeczku. No to w nocy się umorduję - pomyślałem. No ale nikt nie mówił, że będzie lekko. Pan Waldek i Zdzisek jeden z kolegów, który już był nad wodą wyjęli po jednym leszczu. Pozostali czekają w tym ja. Kilkakrotnie przed nocą Korek przerzucił mi zestawy. Zanęcone czas na brania. Zrobiło się ciemno. Koledzy powyciągali lampy naftowe aby oświetlić swoje stanowiska a u mnie ciemno. - Zapal lampę mówi "Korek". - A skąd nie mam. Nikt mi nie powiedział, że takie coś jest potrzebne - odpowiedziałem - Mam latarkę. Co z tego, ze mam latarkę, przecież całą noc baterie nie wytrzymają. Tak więc kolejna porażka. Owszem co jakiś czas błysnąłem światłem na bombki. Raz udało mi się zaświecić, gdy bombka podskakiwała. Zaciąłem i był ładny żółty leszcz może z 1,5 kilograma. Koledzy w nocy złowili kilka leszczy ja już brania nie widziałem. Tak na małym stołeczku przemordowałem się do rana. Gdy zaczęło świtać to była już inna bajka. Widziałem brania i mogłem wyjąc rybę. "Korek" mi zarzucał a ja wyjmowałem ryby. W końcu nie wytrzymał i mówi. - Sławek teraz za każdą rybę z mojego zarzucenia stawiasz mi piwo. No cóż pomyślałem. Jak złowię jeszcze 2 może 3 leszcze to przecież mnie stać to mu postawię. Ale brań miałem sporo więc postanowiłem sam zarzucać bo bym zbankrutował na układzie z "Korkiem". Słysząc propozycję "Korka", Zdzichu zaproponował abym przyszedł do niego do pracy. Tam jest sporo wolnego pola to będę mógł trenować rzuty na sucho. Loża szyderców pomyślałem - jaja sobie z młodego robią. Fakt faktem, że mój pierwszy wyjazd na nocne wędkowanie był udany. Złowiłem chyba 8 ładnych dużych leszczy. Co prawda przez noc umęczyłem się bardzo ale przeżycia, wrażenia nie do opisania. Wracając już poprosiłem, że gdy będzie następny wyjazd niech pamiętają o mnie. W głowie już miałem pomysły jak usprawnić swoje stanowisko, gdzie można kupić lampę naftową i najważniejsze gdzie w skryciu zrobić próbę rzutów zestawem gruntowym. Pomocny okazał się dziadek żony. Miał w szopie starą lampę, naftę kupiłem a i pola miał sporo, gdzie dopracowałem rzuty Dzisiaj już nie potrzebuję pomocy "Korka" a i moje stanowisko do nocnego wędkowania jest przynajmniej dobrze zabezpieczone. Ten pierwszy wyjazd sprawił, że pokochałem nocne wyprawy i przez wiele lat wolałem jechać do Zarzęcina na nockę niż na dzienne wędkowanie. Dzisiaj już Pan Waldek nie żyje, "Korek" wyprowadził się z mojego osiedla i jakoś takie zbiorowe wyjazdy zaniknęły. Dzisiaj jak ktoś jedzie na nockę to w tajemnicy bez powiadomienia kumpla. A przecież nikt nikomu ryb nie wyłowi. Wiem, że są samotnicy ale w grupie zawsze jest przyjemniej.