Morska Liga Mistrzów


                               Liga mistrzów w wędkarstwie morskim.
    
    W piątek 22.09.2016 przyjechało do Darłowa15 trzyosobowych drużyn z Mazowsza, aby w sobotę i niedzielę rozegrać na morzu zawody w cyklu GPX Okręgu Mazowieckiego.
Najliczniejszą reprezentację, bo aż 3 ekipy wystawiło Koło nr 28 Warszawa – Ursynów. Tomek Kosiński, Grzesiek Basiak i Darek Stefanek – to drużyna nr 1, Piotrek Cwaliński, Michał Dąbrowski i Marcin Milczarski, to nr 2 i nowopowstała, 3 – to: Darek Kotela, Janusz Żukowski i Stanisław Pluszczewicz. Na godzinę 19-tą, w piątek organizator wyznaczył odprawę, podczas której omówiono istotne sprawy, rozlokowano uczestników po kwaterach i rozlosowano sektory, czyli kutry, z których mieliśmy łowić: „Pilot”, „Shannon” i „Złota Rybka”. Każdy z uczestników otrzymał także torbę z gadżetami od sponsorów: pilkera, talon, silikonowe przynęty oraz inne sympatyczne drobiazgi. Prognozy pogodowe na sobotę były niezbyt optymistyczne, więc zbiórkę wyznaczono na nieco późniejszą godzinę, aby się wiatr wyszumiał. Na niedzielę zapowiadała się piękna, słoneczna pogoda.
Dla mnie, spotkanie w tak miłym i szacownym gronie, to wielkie przeżycie i nobilitacja, bo zawodnicy, z którymi miałem się zmierzyć, to prawdziwi Mistrzowie. Dwukrotny Mistrz Polski, Kadrowicze OM, Mistrzowie i Kadrowicze, byli, aktualni i pretendenci. Zawodnicy wielce utytułowani, prawdziwi fachowcy w tej dyscyplinie – słowem sam kwiat wędkarstwa morskiego. Większość z nich poznałem już parę lat termu, kiedy to miałem krótki epizod, w rywalizacji na tym poziomie. Z powodu braku postępów nie było mi dane pociągnąć tego dłużej.
Miło, że sześciu spośród nich, to moi koledzy z koła. Drużyna nr 1 i nr 2, to przecież chłopaki, z których jesteśmy bardzo dumni, bo mają na swoim koncie wiele sukcesów indywidualnych i drużynowych w rozgrywkach najwyższej rangi. Niewątpliwie, najbardziej utytułowanym zawodnikiem tej stawki jest Tomek Kosiński, z którym to, miałem przyjemność, ponad 10 lat temu dorszową przygodę zaczynać. Kosa, jak widać rozwinął się i to bardzo, a ja znowu startuję od zera.
Uczestnictwo w takim spotkaniu, to niewątpliwie wielka okazja, aby się wiele nauczyć, ale pod warunkiem, że wykażesz się wielką spostrzegawczością, bo Mistrzowie – Zawodowcy niechętnie dzielą się swoimi tajemnicami. Odkrywali i doskonalili je przecież przez lata. Ci, którzy zaliczyli już po parę wypraw morskich wiedzą doskonale, że poza nieodzownym szczęściem ważne są detale, niuansiki i przeróżne myki. Bo, jak inaczej wytłumaczyć, to, że stojąc na jednej burcie, dosłownie ramię, w ramię, oni łapią, a ty nie? Wędka, przynęta, odległość rzutu, na pozór ten sam sposób prowadzenia pilkera. Słowem pełne naśladownictwo, a brań nie daje.
Sporo przed świtem, w sobotę zebraliśmy się w porcie, w okolicach przydzielonych kutrów, żeby rozlosować poszczególne stanowiska. Wyciągniętą z czapki sędziego karteczkę z numerkami odczytywaliśmy na głos i wtedy dopiero można było rozlokować się na statku. Dwie magiczne i jakże ważne cyferki oznaczały miejsce do, i po przejściu.
    Otworzył się most i wszystkie statki ruszyły kanałem w kierunku otwartego morza. Brakowało pomniejszych pływadeł, bo zgodnie z przewidywaniami wiał słuszny wiatr, a fale unoszące okręty też były niezgorsze.
Uznałem, że pora roku jest jeszcze zbyt wczesna, aby przyodziać profesjonalny kombinezon morski i ubrałem się na cebulkę, w liczne kubraczki i polarki, które w miarę upływu czasu miałem zdejmować. Wożone na co dzień w samochodzie gumowce, też zostawiłem w domu i założyłem lżejsze ciżemki. Szybko tej decyzji pożałowałem, bo pierwsza solidna fala, która przewaliła się przez pokład „Shannona” uświadomiła mi, że lepiej jest spocić się, niż zmoknąć i zmarznąć …
Ważne jest, żeby podczas rejsu nie dopadła cię niedyspozycja fizyczna, bo wtedy całe przygotowania i marzenia wezmą diabli. Jeszcze w porcie zażyłem wysępioną (jak zwykle) magiczną tabletkę, tak dla „świętego spokoju”. Obiecałem sobie, że na następny rejs zakupię wreszcie opakowanie „Aviomarinu” i wtedy to ja poczęstuję kolegów.
Według zasad, dopiero po wyjściu z portu można dozbroić wędkę. Zrobiłem to możliwie szybko, bo nasłuchałem się, że bywają przypadki, kiedy to tuż za falochronami szyper daje sygnał do łowienia. Popłynęliśmy jednak dalej. Miałem wrażenie, że wiatr zamiast się uspokajać, to się wzmagał. Nie chwaląc się, nie taki stan morza przeżyłem, więc niedogodność tę postrzegałem jedynie jako utrudnienie w wędkowaniu.
Trzy drużyny z Ursynowa na trzech kutrach, to komfortowa sytuacja towarzyska. Zawsze dwóch kolegów z pozostałych drużyn masz jako kompanów i wtedy jest zdecydowanie raźniej.
Marcin – Miler – Milczarski, w najbliższym sąsiedztwie, po lewej i Darek – Prezes – Stefanek, za plecami, na przeciwnej burcie. Miło jest, mieć kogoś „bliskiego” przy sobie.
Marcin w pierwszym rzucie złapał ponad 70 cm belonę, więc poprzeczkę postawił bardzo wysoko. Oczami z tyłu głowy widziałem Prezesa, który tłukł po łbie zmierzonego dorsza, mamrocząc przy tym jakieś zaklęcia. Sąsiadowi po prawej, też się kij wygiął. A ja nic. Bez kontaktu.
- Cholera, żeby chociaż cokolwiek, bo się wezmę i załamię – pomyślałem.
Wtedy zacznę czynić nerwowe ruchy i zwątpię, pomimo, że jest jeszcze bardzo wcześnie i wszystko się może odmienić. Bywalcy takich rejsów znają to uczucie: inni łapią, a ty nie, i nie wiesz, czy robisz coś źle, czy ryby cię po prostu omijają?
- Kurcze, jak zawalę, to AS (mafijny księgowy) powie znowu na najbliższym zebraniu, że – „…na cieniasów szkoda kołowych pieniędzy!”
Kuter zrobił nawrót i ustawiał się na następne napłynięcie, więc wykorzystałem moment na rozpoznanie ogólnej sytuacji. Nie wszyscy jeszcze mają ryby, więc tragedii nie ma. Żeby tylko nie wyzerować!
Dostałem od Darka Prezesa łowną gumę na przywieszkę, przezbroiłem i rzuciłem na piętnaście metrów od burty. Mieliśmy dochodzącą, więc policzyłem do dziesięciu i zamknąłem kabłąk. Plecionka napięła się i miałem kilka sekund długiego opadu. Taki lubię najbardziej, bo brania są najefektowniejsze. Na sandaczowe pstryknięcie nie zareagowałem, bo podświadomie czekałem na solidne walnięcie. Nastąpiło za chwilę, ale ryby nie udało mi się zaciąć. Poszurałem trochę po dnie i nagle poczułem długo wyczekiwany opór, potem charakterystyczne pulsowanie. Kiedy cały szczęśliwy podnosiłem bardzo ostrożnie rybę do góry, to po 2-3 metrach zluzowało. Natychmiast opuściłem przynętę ponownie i przed osiągnięciem dna miałem kolejne branie. Zaciąłem odruchowo i znowu rozpocząłem powolne podnoszenie ryby do powierzchni wody. Szczęśliwie wyciągnąłem dorsza na pokład, przyłożyłem do miarki, następnie w łeb i do kasty. Rozejrzałem się dumnie po sąsiadach, ale na nikim wrażenia nie zrobiłem. Zewsząd dochodziły odgłosy klepania schabowych, cmokanie, mlaskanie i liczne joby, po spadach. Byłem zadowolony, bo wykonałem przecież plan minimum i nie wyzerowałem. Ciśnienie ze mnie zeszło i spokojnie przystąpiłem do etapu drugiego: ograć kogokolwiek, żeby nie wylądować na końcu listy startowej. Przyzezowałem do skrzynki Marcina i z niekłamaną zazdrością pokręciłem głową. Dwa solidne dorsze dołączyły do belony. U sąsiada, z prawej, też pobłyskiwały trzy wymiarowe brzuszki.
Z rozmarzenia wyrwało mnie solidne uderzenie, które poczułem aż w łokciu. Błyskawiczne zacięcie i …konkret. Solidne rybsko zawisło na zestawie! Coś, za coś – dźwigałem bardzo wolno, żeby ryby nie stracić.
- Lepsza jedna, ale pewna, a nie szybkie hole i rozczarowanie – pomyślałem. Rozczarowałem się, kiedy zobaczyłem rybę, bo sześćdziesiątak zaczepił się tuż za łbem.
Na dobrą sprawę, to sędzia na zawodach jest niepotrzebny, bo godnie zastąpią go koledzy z kutra. Niczym magnesem, spojrzeniami spowodowali, że wyciągnąłem z kieszeni nóż i po walnięciu pałą, naciąłem karczycho.
Niby nie patrzą, ale wszystko widzą. Nie, żebym chciał kogoś oszukać, ale to bardzo ciekawe zjawisko. Zaobserwowałem też, że w takich rozgrywkach, Mistrzowie stosują iście pokerowe zagrywki: a, to próbują swoim rozdmuchanym entuzjazmem wyprowadzić przeciwnika z równowagi psychicznej, a, to zakrywają jakimiś wymyślnymi brezentami swoje kasty i „udają Niemca”. Przed rejsem myślałem, że ja, jakoś szczególnie przeżywam tę rywalizację. Byłem w błędzie, bo emocje Mistrzów, jak się okazało były bardzo skrywane. Eksplodowały w sytuacjach radosnych i takich bardziej stresowych. Z niedowierzaniem obserwowałem mojego niedzielnego sąsiada (dziadek z wnukami w wieku szkolnym), który po zacięciu ryby podskakiwał ze szczęścia, niczym dwulatek z wycyganionym lizakiem, by po stracie ryby kląć i tupać. Kiedy spojrzał w moim kierunku, to po polikach spływały mu łzy wielkości grochu.
Splątania, to zmora. Tracisz czas i nerwy. Nikt tego nie lubi i specjalnie się nie plącze. Zdarzyło się i mnie dwa razy, ale żaden nie był z mojej winy, bo rzuciłem daleko i to dokładnie na wprost. Sczepiliśmy się z kolegą oddalonym o dwa stanowiska w prawo, który prawdopodobnie w moim rewirze poszukiwał szczęścia. Pomógł rozdzielający nas zawodnik, ale z takim agresorem w spojrzeniu, że aż strach. Dobrze, że mi tej plecionki nie przegryzł. Tak, najlepiej, to zwalić na nowicjusza. (!?)  
Do przejścia złapałem jeszcze dwa niewymiarowe dorsze i jednego diabła morskiego. Potem obsmyczyłem żurek i przeniosłem klamoty na wylosowane rano, drugie stanowisko. W swoim tempie dołapałem kolejnego wymiarowego dorsza + dwa tzw. konsumpcyjne (35-38 cm), zaliczyłem kilka niezaciętych brań i urwałem pilkera. Wracałem do portu szczęśliwy i spełniony. Nie wygrałem, ale i nie byłem ostatni, czego się najbardziej obawiałem. Teraz trochę statystyk, które pomógł mi rozszyfrować Prezes, bo tabele drukowane przez sędziów są dla mnie zbyt zawiłe:
•    liczba przed nazwiskiem, to miejsce zajęte danego dnia w całej stawce
•    liczba po nazwisku, to miejsce zajęte na kutrze, sektorze znaczy
•    po myślniku ilość zaliczonych ryb
                                     Sobota
8   Grzegorz Basiak 3 – 13 ryb
23 Dariusz Kotela 8 – 11 ryb
44 Piotr Cwaliński 15 – 3 ryby
Rekord z kutra 18 ryb

16 Tomasz Kosiński 6 – 14 ryb
19 Michał Dąbrowski 7 – 13 ryb
37 Janusz Żukowski 13 – 8 ryb
Najwięcej 18 ryb

6   Marcin Milczarski 2 – 8 ryb (Marcin miał belonę i dwa spore dorsze)
9   Dariusz Stefanek 3 – 8 ryb
42 Stanisław Pluszczewicz 14 – 2 ryby
Najwięcej 11 ryb

Drużynowo:
Ursynów 1 – II miejsce
Ursynów 2 – VI miejsce
Ursynów 3 – XII miejsce (trzy ograliśmy)

                                Niedziela

3   Tomasz Kosiński 1 – 14 ryb
39 Marcin Milczarski 13 – 4 ryby
52 Janusz Żukowski 17 – 2 ryby
Najwięcej, oczywiście Tomek – 14 ryb

4    Dariusz Stefanek 2 – 20 ryb (piętnaście po przejściu!)
25 Michał Dąbrowski 9 – 13 ryb (w tym piękna belona 74,7 - najdłuższa ryba zawodów)
46 Stanisław Pluszczewicz 16 – 8 ryb

17 Grzegorz Basiak 6 – 11 ryb
21 Piotr Cwaliński 7 – 7 ryb
51 Dariusz Kotela 17 – 3 ryby
Najwięcej 20 sztuk
 
Drużynowo:
Ursynów 1 – I miejsce
Ursynów 2 – VIII miejsce
Ursynów 3 – XV miejsce (niestety, ale ostatnie)

Klasyfikacja indywidualna po 2 dniach zmagań:

3   Dariusz Stefanek
7   Tomasz Kosiński  
8   Grzegorz Basiak   
20 Marcin Milczarski
21 Michał Dąbrowski
35 Piotr Cwaliński    
40 Dariusz Kotela    
49 Stanisław Pluszczewicz
50 Janusz Żukowski

Klasyfikacja roczna:
1 Tomasz Kosiński
5  Dariusz Stefanek

Drużyna nr 1: Tomek Kosiński, Darek Stefanek i Grzesiek Basiak zajęła miejsce nr 1 !!! Serdeczne gratulacje!
Chciałbym z tego miejsca pozdrowić serdecznie naszego księgowego. Gratuluję zwycięzcom i pokonanym, dziękuję organizatorom za wspaniałą oprawę zawodów, sponsorom, sędziom i obsłudze kutra. Piotrkowi za wyrozumiałość przy rozplątywaniu i Milerowi za użyczenie (prze)łownej wędki.


   
 
 
 
    
                     

 


5
Oceń
(3 głosów)

 

Morska Liga Mistrzów - opinie i komentarze

skomentuj ten artykuł