Morska wyprawa
Paweł K (Pawelski13)
2011-11-16
Chciałbym Wam opisać piękną przygodę na naszym morzu Bałtyckim.
Z niecierpliwieniem oczekiwaliśmy ostatecznego potwierdzenia naszych wypływów - wiadomo pogoda o tej porze na morzu jest zmienna w krótkim okresie czasu. Wieczór na dwa dni przed wypływem wykonuję telefon do szypra. Informacja jest następująca - Pierwszy dzień wypływu - 65% na tak, drugi - 100% na tak. Wygląda obiecująco, dzwonię do kolegów i informuję ich o tym zaznaczając, że ostateczne potwierdzenie będzie następnego dnia rano - mam się kontaktować o 11.00. Godzina 9.30 Rano słyszę telefon - numer nie z książki, w słuchawce miły kobiecy głos:) informujący, że wypływy będą:) - szybki telefon do chłopaków - szykujcie się, jedziemy. Pakowanie, wyjazd, fajna droga (odcinek od Torunia do Gdańska - autostrada:) i przy spokojnej jeździe po 6 godzinach jestem we Władysławowie. Wycieczka do portu – wieje wiatr – pewnie jutro będzie huśtało. Nocka szybko mija i o 6.00 meldujemy się na pokładzie. Tak jak myśleliśmy dzień nie będzie spokojny na morzu – w samym porcie była delikatna falka. Po wypłynięciu z za portowego cypla fale dają o sobie znać, –ale nie wygląda to źle. Po drodze pojawia się pierwsza ławica – szybki stop, zestawy do wody, – ale nic nie wchodzi. Dwie syreny od szypra, zestawy do góry i płyniemy dalej. Napływamy na kolejną ławicę – zestawy wędrują do wody i tu pokazują się pierwsze ryby – standardowe „bolki” – wyciągam pierwszą dwójkę za jednym rzutem. Dwie syreny płyniemy dalej, wiatr nasila się, zaczyna bujać już całkiem porządnie, ale nic jest ok. Silnik zwalnia obroty – to znak, że mamy kolejną ławicę – szyper pięknie napływa, syrena i zestawy znów wędrują w głąb morza – jakieś 50-55 metrów – na kolorowej plecionce fajnie to widać. Kilka podciągnięć wędką i czuję ładny opór – będzie jakiś konkretniejszy osobnik – myślę sobie. Pracuję kijem ostro do góry i po pewnym czasie widać w wodzie biały brzuch, kolega mówi – jest jeszcze jeden, i kolejny – no myślę sobie opór był, – ale 3 sztuki za jednym razem – to jak to miało być inaczej. Przepływamy dalej do łowisko gdzie widać więcej kutrów – pewnie trafili szeroką ławicę dorszyków. Tam rzeczywiście ryby były. Niespodziewanie siła wiatru tak wzrosła, że fale zaczęły osiągać pokaźne rozmiary a kuter tak się bujał, że zmuszeni zostaliśmy odpocząć od łowienia. Co niektórzy próbowali dalej walczyć, ale rezultaty nie były za dobre – trzeba było mocno pracować na nogach, dryf mocny a i ryby jakoś nie wchodziły. Spływając do portu zauważyliśmy, że wiatr osłabł, prognozy na następny dzień są również optymistyczne – myślę jutro będzie lepiej. Prysznic, kolacyjka i należny odpoczynek przed kolejną wyprawą. 4.45 dzwoni budzik, szybkie pakowanie sprzętu, jedzonka i rura do portu. Idąc do portu znów czujemy, że wieje – kurcze czyżby powtórka z rozrywki? W porcie jednak woda wygląda spokojniej niż dzień wcześniej, krótkie rozmowy z załogami kutrów – Panie dziś to będzie „głada” – nie to, co wczoraj, południowy wiatr wygładzi morze, parabole będą się od siódmej zmniejszać. Wsiadamy na pokład. 6.30 – dwa 500 konne silniki zaczynają pracować – piękny ten dźwięk. Płyniemy dalej niż wczoraj, każdy liczy na lepsze wyniki i spokojne wędkowanie. Pierwszy napływ, zestawy do wody i zaczyna się jazda – znów wchodzą „bolaski”, – ale każdy zadowolony – będą dziś brały. Ważną sprawą jest to, że rybki chwytają za przynęty a nie są wyciągane z odczepów. Przepływamy dalej, zaczepiam ładnego dorszyka, ok. 3kg - wygląda na to, że będzie można połowić większe sztuki. Przy kolejnym napływie wpada podobny – nie jest źle, mniejsze sztuki też się czepiają. Kolejne dwa napływy – robi się słabo, jakieś pojedyncze sztuki. Szyper nie czekając daję dwie syreny i płyniemy dalej. W oddali widać duże skupisko łodzi – pewnie trafili ładną ławicę. Płyniemy w tym kierunku, ale będąc już niedaleko, kuter skręca w drugą stronę – zdziwienie na pokładzie, – dlaczego nie tam – przecież tam łowią, ale jednak odpływamy. Silniki zaczęły mocniej pracować, łódź wyraźniej przyspieszyła. Płyniemy już blisko godzinę – kurcze zwykle takich długich przepływów nie było do tej pory – coś się chyba szykuje. W końcu widzimy zaprzyjaźnione jednostki w oddali. Jest ich tu kilka, głębokość ok. 40m i co najważniejsze widać, że ciągną ryby. Kuter zatrzymuje się – jak zwykle bez zbędnych manewrów (szyper pierwsza liga), syrena, zestawy w dół. Ryby zaczynają współpracować. Dryf jest dużo mniejszy niż wczoraj i tego dnia rano. Posyłam zestaw kolejny raz – opukuję dno, zestaw zbliża się blisko łodzi i w pewnym momencie – stop – wędka ani drgnie. Kolega obok mówi – nasz zaczep, ale mi to nie wygląda na zaczep. W pewnym momencie czuję mocne szarpnięcie do dołu (hamulec dobrze był ustawiony). Kolega w tym momencie odwrócił głowę i gdy spojrzał ponownie wędka znów nie chciała ruszyć się z miejsca – masz zaczep mówi. To nie zaczep, w tym momencie uderzenie się powtórzyło, popuściłem mu żyłki i zacząłem ciągnąć do góry. Oderwałem go od dna, i powoli zacząłem zbliżać się coraz bliżej powierzchni. Ryba cały czas walczyła, pięknie było czuć każde jej szarpnięcie (wiadomo jak przenosi plecionka) hamulec grał jak należy – wiedziałem, że to będzie ładna sztuka. Myślałem tylko żeby się nie spiął po drodze, ciekaw byłem, w co uderzył – pilker czy przywieszka, czy chwycił czy jest podczepiony. W końce ukazuje się biały kolor pod powierzchnią wody, sąsiedzi z boku mówią – jest duży! Proszę sąsiada o to, aby wziął osękę do podebrania go, ryba jest już na powierzchni – pięknie wygląda. Ostatecznie przyszedł szyper usłyszawszy, że jest ładny okaz i on go profesjonalnie zaczepił. Dorsz jest na pokładzie – adrenalina pracuje cały czas. Kumpel mówi – 4 kg ma, szyper – założę się, że ma 5 co najmniej. Zakład poszedł. Ważenie na kolegi wadze – nie przynosi skutku – parametry się poprzestawiały - szyper przynosi swoją wagę – równe 6kg. To mój dotychczasowy rekord na Bałtyku – piękna sztuka. Wziął idealnie – połknął pilkera. Powoli spływamy do portu, byliśmy daleko, dalej niż dzień wcześniej, ponieważ do portu dobiliśmy jak już długi czas było ciemno. Opłacało się czekać, kiedy tak długo przepływaliśmy. Wszyscy połowili, byli zadowoleni a ja chyba najszczęśliwszy.
Pozdrawiam
Paweł