Morskiego srebra pechowe początki
Mariusz Kościelski (kostekmar)
2009-10-30
W końcu pierwsze z upragnionych zjawisk nadeszło niebawem, ale temperatura wody spadła tylko nieznacznie. Odczekawszy 3-4 dni, jak zalecały wszelkie opisy dotyczące morskiego „trociowania”, pojechałem z kolegą w znane miejsce niedaleko Gdyni. Pobliskie Mechelinki, w okolicach Mostów, to jedno ze znanych łowisk morskiego srebra. Dość ciepło ubrany, przygotowawszy sprzęt zacząłem biczować zmętniałą wodę razem z kumplem. Nie byłem zbyt optymistycznie nastawiony ze względu na wspomniane, jednak dość znaczne, zmętnienie wody. Machając i zmieniając co jakiś czas przynęty byłem coraz bardziej zniechęcony.
Muszę w tym miejscu nadmienić, że nie często, wręcz sporadycznie, mam takiego wędkarskiego dołka, nie potrafiąc dotrwać zmierzchu. Czary goryczy dopełniła strata przynęt ze słabo domkniętego pudełka, zawieszonego na smyczy. Do wody wpadło kilka blaszek i woblerów. Zdołałem zebrać z dna tylko dwie blaszki widoczne w tej mało przejrzystej wodzie. Rękaw zmoczony po samą pachę. Reszta całkiem fajnych przynęt poszła w zapomnienie, a raczej w 'otchłań' zmętniałej wody. Przemierzyliśmy jeszcze kawałek kamienistej plaży i zakończyliśmy nasze półtoragodzinne wędkowanie bez kontaktu z rybą. Zwinąłem manatki i pożegnawszy się z kolegą, lekko wkurzony wróciłem do domu. Morskie srebro nie dla mnie, przynajmniej nie tym razem.
Niebawem nadszedł ten największy sztorm tego roku. Łamał drzewa, niszczył brzegi oraz wytaczał z dna kamienie i głazy. Minęło kilka dni i postanowiłem sprawdzić inne trociowe miejsce w okolicy. Miejsce w pobliżu klifu w Orłowie, jednej z dzielnic Gdyni. Wstałem w sobotę rano i pojechałem we wspomniane miejsce, zabrawszy po drodze przyjezdnego kolegę z gdyńskiego dworca kolejowego. Kiedy zajechaliśmy na miejsce było jeszcze zbyt szaro, aby zaczynać wędkowanie. Poszliśmy więc na molo i popatrzyliśmy w stronę klifu oraz na morze. Dość wysoka fala przybojowa, około 50-60cm, nie napawała zbytnim optymizmem. Wróciliśmy do samochodu i przygotowaliśmy sprzęt. Po rozświetleniu otoczenia przez wschodzące słońce, zaczęliśmy spinningować na plaży, znajdującej się pomiędzy klifem a molo, niedaleko ujścia malutkiej rzeczki o nazwie Kacza.
Po kilku rzutach kolega poczuł przytrzymanie, ale nic dalej z tego nie wynikło. Zarzucane przynęty znosił lekko wiatr, a woda szybko niosła je pod brzeg. Fale dalej muskały nas po twarzach, rozbijając się o nasze brzuchy. Co jakiś czas wylewałem wodę z kieszeni oraz z pudełka mieszczącego moje przynęty. I tak co jakiś czas, dopóki moje pudełko nie zostało wypłukane przez fale z niedopiętej kieszeni. No i co teraz? Nie mam już ani blach, ani woblerów. To już koniec mojego „trociowania” na dziś. Wyszedłem z wody i szedłem brzegiem pośród malutkich kamyków w kierunku wędkującego z uporem kolegi. I nagle sruuuuu… Patrzę i leżę na jednym boku, trochę zbity z tropu, ale dzielnie trzymający wędzisko do góry. Tym razem najważniejsza część mojego sprzętu została uratowana przed uszkodzeniem. No tak, filcowe podeszły to podstawa, aby uchronić się przed upadkiem na kamienistych plażach. Kolejna lekcja do odrobienia. Wróciliśmy do samochodu i powoli spakowaliśmy manatki. Morskie srebro i tym razem nie dla mnie.
Zamówiłem kolejną partię przynęt do połowu morskiego srebra. Czekam na kolejną rundę pojedynku z nadzieją, że będzie ona w końcu zwycięska. Z nadzieją, że chociaż przez chwilę będę miał kontakt ze srebrną pięknością morza, że w końcu kij będzie sprężyście pracował, a hamulec kręciołka zagra przyjemną dla ucha muzykę. Dla takich chwil warto być upartym i szukać, szukać, szukać……… Pomimo tego, że od czasu do czasu zaliczamy straty.