Morze uczy stale...
Stanisław Marcinkowski (stanmar)
2012-03-12
Na dorsze wyprawiałem się już od nastu lat / a może więcej/ i to na Bałtyk - z Darłówka i Kołobrzegu - a także w zatokę Kilońską z maleńkiego Heiligen Haffen , w sumie mam się za jako-tako zaawansowanego łowcę. Jako
taki wypłynąwszy w marcu br na zawody morskie naszego koła przeżyłem nader przykrą przygodę - a było to
tak. Jako, że zawody o tytuł Mistrza Koła - miejsca na dwóch wynajętych kutrach były numerowane i losowane.
Wylosowałem miejsce na lewym dziobie, dość ciasne, wciśnięte między napęd kotwicy, tratwę ratunkową a z
tyłu/!!/ rurowe usztywnienie masztu.Pokład drewniany miał dość mocny spadek ku śródokręciu a że rano był
oszroniony to i nie mało trudu wymagało utrzymanie się na "swoim" stanowisku. Po pierwszym dorszu i pierwszym zaczepie straciłem zestaw i gdy trzeba było pilnie dowiązać nowy kuter ruszył na kolejne m-sce...
Zajęty walką z kolebaniem na skośnej podłodze i wiązaniem przyponu w chwili zderzenia z kolejną falą nie
trzymałem się oburącz a tylko lewą ręką za reling...Nie dziwota, że rzuciło mnie z wielką siłą do tyłu i lecąc na
"plery" walnąłem o tą rurę z tyłu z taką siłą, że przez dłuższą chwilę dech mi zapierało, a w dalszą rybałkę już wątpiłem. Jakoś wola walki i widok holu u kolegów przemogły ból pleców i walczłem do końca zawodów.
Piszę o tym "dla przykładu". Nikt z załogi kutra nie był łaskaw pomyśleć o bezpieczeństwie tych co na dziobie,
których może najmocniej rzucać podczas pływania po dość wzburzonym morzu...Wystarczyło opuścić swoje
miejsce na dziobie na czas przestawiania kutra na kolejne miejsce połowu...Takie wskazówki powinien przed
wyjściem w morze podawać szyper, w końcu to ON ODPOWIADA za bezpieczeństwo ludzi na swoim kutrze...!