Muchowe przypadki amatora
Damian Jóźwiak (Iktorn)
2011-11-25
Wiosną tego roku znalazłem się nad pięknym jeziorem w środku Puszczy Nadnoteckiej, w okolicach Międzychodu. Pogoda słoneczna, piękne wzdręgi pląsają sobie w pobliżu trzcin a mnie trafia szlag, bo ryby wcale nie współpracują. Ciasto, robaczek i nic. Tylko zbierają coś z powierzchni. Jak nie chcecie to nie. Łaski bez – mówię sobie w duchu ale tak naprawdę, to mogłem sobie co najwyżej popatrzeć.
W nocy aż nie mogłem zasnąć, bo ciągle myślałem o tych 30 - centymetrowych wzdręgach i o tym, jak się do nich dobrać. Rozważałem różne scenariusze i sposoby i nic mi nie przychodziło do głowy. Nagle poczułem ukłucie w szyję i chlast! Komary... Też obudziły się na wiosnę i były żądne krwi. Mojej krwi.
Dokładnie w tym momencie oświeciło mnie! Skoro ryby zbierały z powierzchni. To może takiego komara... No tak, komara, ale jak? A może by tak!!!???
Jasne! Przecież wybierając się na weekend majowy zawsze zabieram pół auta sprzętu. Nigdy nie wiadomo co się przyda, a do domu daleko.
Nie wytrzymałem, mimo sprzeciwów i kręcenia kółek na czole przez moją ładniejszą połowę, wyskakuję z ciepłego wyrka i daję nurka w zimną, majową noc. Kierunek auto a konkretnie bagażnik. W nim, bezpiecznie i wygodnie, w pokrowcu i aluminiowym etui śpi sobie spokojnie muchówka klasy 5, a w torbie obok zapinany pokrowiec z kołowrotkiem, pływającą linką i strunówką z MUCHAMI! AAAAA, HURAAAA. Jak krzyczał Jurek Sztur w Seksmisji: „Uratowani, uratowani”!
Nie mogą się doczekać ranka prawie nie zmrużyłem oka. Nad ranem, jak to bywa, zmęczony przysypiam i bez śniadania biegiem nad wodę, dobrze, że to niecały kilometr;)) Cóż z tego, że w nieco ponad kwadrans wbiegam nad wodę. Kolejne pięć minut łapię oddech, tłoczę tlen do serca a potem mózgu. Muszę ograniczyć grila, dym szkodzi płucom – myślę sobie i zaczynam zbroić kij. Jak to było, najpierw linka przez przelotki, później koniczny przypon, wiążę białą 0,39mm, później 0,24mm, jeszcze 0,16mm no i upragniony przypon.... Ale jaki? No cóż, albo 50/50 albo telefon do przyjaciela. Wybieram to drugie. Kto pyta, błądzi czy jakoś tak.
Kolega fachowo wyjaśnia, opisuje itp. Po 10 minutach mam taki mętlik w głowie, że decyduję się na nimfę, małą i jasną. Jeszcze spodniobuty i w wodę. W polaroidach idealnie widzę, co się dzieje pod powierzchnią. Słońce już grzeje i robi się przyjemnie. Pierwsze rzuty wychodzą kiepsko. Gdyby nie gumowe pantofle, straciłbym moją jedyną z dwóch moich nimfek! Pod trzcinkami widzę małe stadko fajnych krasnopiórek. Zazwyczaj nimfę atakują od razu więc rzucam im pod pysk. Jeden rzut: na pusto, drugi, tak samo. Jakieś trącenie przy trzecim ale tylko zaraz po wpadnięciu do wody. Hmm, woda prześwietlona więc pewnie widzą przypon. No tak, założyłem 0,13mm fluorocarbon a jednak nie gryzą. Zakładam moją ulubioną przyponówkę do feedera, Asso Ultra „strecza” jak ją nazywam w kalibrze 0,10mm. Jest na tyle silna, że nawet w razie większego okonia dam radę, więc rzucam dalej. Odchudzenie zestawu daje pierwsze branie, ale nie zacinam. Kolejne jest! Siedzi i chyba okoń, bo mocno muruje i grzeje w stronę trzcin, gorzej wpływa między suche jeszcze i ostre po zimie łodygi. Ryzyk – fizyk, ciągnę na siłę, a raczej na całe 2,10kg, bo tyle makaroniarze wydrukowali na „streczu”. Ku mojej radości, ryba wychodzi i dalej muruje ale już na otwartej wodzie. Po kilku minutach podbieram ręką piękną... wzdręgę??? Płoć! Wielka i piękna. |Czy te czerwone ślepka mogą kłamać?! Płoć, najprawdziwsza płoć! Wyłażę na brzeg i wyjmuję miarkę: 34cm robią wrażenie. Dzwonię do kolegi, bo sam nie wierzę, rybkę oceniam na jakieś 0,3 może nawet 0,4kg! Sprawdzam przypon. Ok. trzyma. Powlekanie fluorocarbonem jak widać się sprawdza. Włażę ponownie za trzciny i rzucam w.. trzciny. Niestety, tego przypon nie zniósł a pantofle były za krótkie. Nimfa poszła się... zresztą nieważne. Mam jeszcze jedną! Ryby jakby się wycfaniły, bo biorą tylko na pierwszych centymetrach opadu. Widać druga nimfa jest trochę przyciężka. Ale to jedyna jaką posiadam. Doławiam dwie piękne płotki, prawie bliźniaczo podobne i równie piękne. Około południa ryby zaczynają zbierać jakieś muszki z powierzchni i zupełnie ignorują moją nimfę. Może im się po prostu opatrzyła, albo uwolnione koleżanki opowiedziały, że to lipa.
Zakładam malutką, suchą muszkę. I to jest to! Płocie (nie było ani jednej wzdręgi! Dziwne;) współpracują bardzo pięknie. Doławiam chyba z kilkanaście sztuk, najmniejsze mają nieźle ponad 20cm a największe 36 i 37cm! Największa na pewno przekroczyła 0,5kg biorąc pod uwagę, że były przed tarłem.
Wśród tych cudownych chwil znalazłem oczywiście trochę czasu aby popstrykać i załączam do moich wspominków kilka fotek. Gdy na nie patrzę, przypomina mi się ciepło promieni majowego słońca i zieleń, której w listopadzie niestety już nie ma. Wspomnienia są tylko namiastką ale pozwalają mi przetrwać w zdrowiu psychicznym do wiosny czego i Państwu życzę.