Na ryby! A może na grzyby?

/ 1 komentarzy / 2 zdjęć



RELAKS
Mam dwie namiętności, jedna łowić ryby
Druga to w lesie zbierać rosnące grzyby.
Po całotygodniowej pracy biurowej struktury
Marząc o wypoczynku na łonie natury.
Cały tydzień pogoda, słońce oszalało
Prognoza na weekend! Będzie kurwa lało.


NA RYBY
Ty to masz fajnie niektórzy zazdroszczą
Jedziesz sobie na rybki, one się nie złoszczą.
Wokół cisza, spokój, relaksu smakujesz
i chyba szczęśliwy się wtedy czujesz.
Faktycznie gdzieś nad rzeczką czy inną wodą
Rozkoszuje się w upał, wody czystą ochłodą.
Miło czas leci, rybki biorą szczodrze
A kiełbaska z ogniska też smakuje dobrze.
Szum rzeki, żwirowisko, jak trzeba krzaczek
Wędeczka, żyłeczka, na haczyczku robaczek.
Cieplutko, w chłodnej wodzie nóżki moczę
i z zimnym piwkiem powoli się droczę.
Pełna sielanka, wypoczynek nie praca
potem wsiadam do autka i do domu wracam.

Tak, czasami tak bywa, we śnie - zawsze prawie
lecz częściej bywa, tak jak wam teraz wyjawię.

Żeby dojechać na ciekawe łowisko
najlepiej na Dunajec, na jakieś żwirowisko
trzeba dwie godziny jechać tylko w jedną stronę
i jeszcze po wertepach, ja i auto strudzone
jest już podrapane, ubrudzone błotem
już jestem wkurwiony, a co będzie potem?

Podjechać chcę bliżej, o nieszczęsny losie!
Zakopałem się we żwirze aż po same osie.
Pierdolę nie teraz, później go odkopie
teraz się nie denerwuj, odpuść sobie chłopie.

Wreszcie się rozkładam, ci co dobrze mnie znają
wiedzą że nerwowo i szybko, bo ryby czekają.

Robię zanętę, gotowa, dolać wody troszeczkę
chlupnąć zamieszać i poczekać chwileczkę.
Jeszcze za sucha znów chlup, chlup, chlup powoli
o jeden chlup za dużo, alem dopierdolił.

Zanęta do dupy niech wyschnie na słońcu
w tym czasie rozkładam wędki, wodery na końcu.

Ledwo wędkę rozłożyłem nagle pociemniało
i za chwilkę gdzieś w oddali potężnie zagrzmiało.
Wędkę szybko składam, bo nie można wolno
bo mógłby mi piorun w tę wędkę pierdolnąć.

Nareszcie po deszczu, łowisko zanęcone
i wędki po raz drugi zarzucone.
Wtem za krzaków, miejscowi licznie przybyli
i niedaleko przy mnie majdan rozłożyli.
Dzieciaki chyba wszystkie, w sobie to mają
że są nieszczęśliwe jak nie porzucają.
Jeden skurwiel rzuca prosto w moje łowisko
przypieprzyć takiemu, ale ojciec blisko.
Miejsca nie zmienię jest przecież zanęcane
no i trzeba pamiętać auto zagrzebane.

Więc czekam aż się znudzą często tak bywało
niechcący trąciłem piwo, te się kurwa wylało.
Chyba przyjdzie, jak upał zagrzeje mi jajca
żłopać dla ochłody wodę prosto z Dunajca.

Wreszcie pusto wchodzę do wody by ryby łowić
i zaczynam do walki szybko się sposobić.
Nawlekam robaka, w nerwach żem go ścisnął
a on tym co miał w sobie prosto w oko mi prysnął.
Puszczam zestaw z prądem by powoli spływał
i oczu od spławika wcale nie odrywam.
Puszczam tak ten zestaw trzy godziny bez mała
ale żadna ryba brać przynęty nie chciała.

Nagle coś targnęło, chyba było branie
zwiększam grunt na spławiku, na ryby spotkanie.
Puszczam głębiej haczyk, być może go spotka
jakiś marny klenik lub oścista płotka.
Znowu coś targnęło, z wyczuciem zacinam
a to kurwa zaczep, zawiedziona mina.
Zaczynam więc ciągnąć i wędziskiem szarpać
nie chce puścić, więc zaczynam targać.
Szarpię, aż urwałem jestem teraz wściekły
ryby jak tam były to pewnie uciekły.
Już nie mam haczyka, a za to mam żyda,
kłębowisko żyłki, co na nic się przyda.
Kurewski żyd, nikt go nie rozplącze
trzeba go wyciąć, wstawić jakieś złącze.

Nerwowo robię nowy zestaw, już haczyk zapiąłem
spieszę się i … znowu za mocno robaka ścisnąłem.

Znowu chyba branie, odruchowo zacinam
dreszczyk emocji - uśmiechnięta mina.
Lecz holowana ryba jakoś się nie rusza
ale ciągnę dalej, nic mnie nie wzrusza.
No i przyciągnąłem jakieś ohydne kurestwo
żeby ściągnąć z haczyka to dopiero męstwo.
Jakaś szmata, czy zielsko albo coś gorszego
jedynym efektem wędkowania mojego.

Jeszcze postanowiłem na spinning spróbować
by jakiegoś drapieżnika sprytnie upolować.
Mam nowiutką błysteczkę sześć złotych kosztowała
to znaczy miałem - oderwać się nie dała.
Nie nacieszyłem się nią, używając skrótów
bo miałem ją tylko do pierwszego rzutu.

Pieprzę nie łowię mam już dość wszystkiego
znerwicowany, głodny, pić się chce do tego.
Muszę jeszcze się sprężyć nie mogę się grzebać
trzeba jeszcze niestety z piachu auto wygrzebać.

Na kolanach, lub leżąc, gołymi rękami
wpijam się we żwir, drapie pazurami.
Myślę że lepiej było jechać na grzyby
bo same kłopoty przez te pieprzone ryby.

I tak wypoczęty, a naprawdę upieprzony
wracam do domu i do swojej żony.
No i jak było? dobrze, połowiłem
no i jak zawsze wszystkie wypuściłem.
Wyobrażania działa i widzę lament wielki
gdybym wszedł z rybami między te kafelki.
Zresztą też tak myślę jak ma żona słodka
na co mi klenik lub oścista płotka.

NA GRZYBY
Ty to masz fajnie niektórzy zazdroszczą
jedziesz sobie na grzybki, one się nie złoszczą.
Wokół cisza, spokój, relaks smakujesz
i chyba szczęśliwy się wtedy czujesz.
Faktycznie bardzo lubię jechać do lasu
z dala od zgiełku i od hałasu
spacerować po lesie z niedużym koszykiem
szukać spotkania z szlachetnym borowikiem
albo kurki w runie pilnie wypatrywać
muchomory oglądać, ale ich nie zrywać.
Podgrzybki brunatne, kozaki czerwone
maślaki, opieńki, kanie - kosze zapełnione.
Lubię taki relaks, tego się nie wstydzę
ostatnio najbardziej polubiłem rydze.
W lesie możesz się pokrzepić gdy dom jest w oddali
garścią wonnych borówek, poziomek lub malin.

Pełna sielanka, wypoczynek nie praca
potem wsiadam do autka i do domu wracam.

Tak, czasami tak bywa, we śnie - zawsze prawie
lecz częściej bywa, tak jak teraz wyjawię.

Chcąc jechać w jakieś bliskie ale grzybne lasy
godzinę trzeba jechać nie zbaczając z trasy.
Później zostawić auto, by się nie stresować
gdzieś na skraju lasu, przy drodze je schować.
No i się zaczyna leśne grzybobranie
co chwilę pajęczyn z gęby strzepywanie.
Odganianie się od much, os i całych roi owadów
od robactwa, ślimaków, jaszczurek oraz innych gadów.
Nie lubię też mrówek, a na ciul są kleszcze?
lub zygzakowate żmije, czy trzeba coś jeszcze?

Lecz idę w głąb lasu, drzewa ciaśniej się schodzą
wtedy myśli natrętne do głowy przychodzą.
Choć nie jestem ułomkiem albo marnym śledziem
myśli mam niezależne, o spotkaniu z niedźwiedziem.

Wtedy tracę kierunki szybciej zapierdalam
nieświadomy że coraz bardziej się oddalam.
Potem mchu na pniach szukam od północnej strony
ale ten mech to rośnie wokół - taki pieprzony.
Nie wiem gdzie iść no i w którą stronę
wtedy o niedźwiedziu znów myśli szalone.
Pieprzę wszystkie grzyby idę na wyczucie
wlazłem w jakieś bagno, już mam mokro w bucie.
Ale się udało na drogę wylazłem
ale niestety auta nie znalazłem.

Albom sobie dukty leśne popierdolił
albo mi „Almerę” złodziej zapierdolił.
Jestem krok od paniki, nerwy jak postronki
jak wrócę do domu i do mojej żonki?
Choć uwielbiam ciszę drę się wniebogłosy
echo odpowiada, dęba stają włosy.

Myślę że lepiej było jechać nad wodę na ryby
bo same kłopoty przez te pieprzone grzyby.

I żeby te grzyby rosły dobre, pachnące
ale większość z nich robaczywe i trujące!
A te wonne maliny, poziomki, borówki słońcem wygrzane
tez szkodzą, bo przez wściekłego lisa są wszystkie ze szczane.

Postanawiam wracać, nie lasem lecz drogą
koszyk zupełnie pusty, ledwo włóczę nogą.
Po trzech kwadransach chodzenia bez mała
znalazłem „Almerę” co na mnie czekała.

No i jak było? próżno wróciłeś ty mój stary byku
powiedz gdzie byłeś, masz pusto w koszyku.

I opowiadam o nie wszystkim co się zdarzyło
i akcentuje - wiesz, wysypu to jeszcze nie było.

Zresztą sobie myślę czy byłbym szczęśliwy
bo wiem że grzyb gdybym znalazł byłby robaczywy.

A po weekendzie, relaksie na łonie natury
chętnie wracam do pracy w biurowe struktury.

Janusz Hebda (lipiec 2004 r.)

P.S.
Może się ktoś uśmiechnąć, ja się nie obrażam
ale ryby i grzyby jem tylko z Kleparza.


 


4.4
Oceń
(32 głosów)

 

Na ryby! A może na grzyby? - opinie i komentarze

jacenty75jacenty75
0
Dobre! Proza życia. (2010-03-18 11:40)

skomentuj ten artykuł