Na wyprawie nie tylko pstrągi
Sławomir Szyłejko (Amitaf)
2012-03-30
Pogoda stabilizowała się od kilku dni, lecz pewności nie było, co do efektów tej stabilizacji. Wiadomo – Wiosna zbliża się wielkimi krokami, a co za tym idzie w przyrodzie spodziewać możemy się wszystkiego. Tak też i ja nauczony doświadczeniem nie obiecywałem sobie niczego, co by mnie później rozczarowało. Pobudka jak zwykle o tej porze roku - 4 rano, gdy jeszcze ciemno za oknem, (choć to już początek marca, 2012) bo nad rzeczkę ponad godzinę jazdy samochodem. Na dworze +2ºC i mgła taka, że widoczność spadła do 100m, a miejscami nawet poniżej. Ale jechać trzeba, bo emocje rosły przez tydzień i dają teraz temu upust. W miarę pokonywania kilometrów drogi mgła nie odpuszczała i w efekcie przejechałem zjazd z autostrady. Pomyślałem, że niezbyt dobrze się zaczyna sobotnia wyprawa. Nadrobiłem kilkanaście kilometrów drogi mówiąc sobie, że niema tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pełen dobrych myśli dojechałem nad „swoją” rzeczkę i chociaż mgła nie opadła to zapowiadało się na słoneczny dzień (było już jasno). Szybkie przebranie się w strój wędkarski i półgodzinny marsz leśnym duktem w dół rzeczki. Po dotarciu do celu, wchodzę nad brzeg i zaczynam powolny marsz w górę przerywany rzutami do celu, czyli w miejsca gdzie może zaatakować Kropek. Przez pierwsze kilkanaście, kilkadziesiąt minut nic się nie dzieje i towarzyszy mi tylko wszędobylska (już rzadsza) mgła i poranny śpiew ptaków. Po prawie dwóch godzinach pojawiają się pierwsze przebłyski słońca, ale Pstrąga nie widać. Za to na przeciwległym brzegu zauważam stadko saren, które to towarzyszy mi prawie do końca odcinka rzeki, jaki mam do pokonania. Niestety poza budzącą się do życia wraz z pojawieniem się słońca przyrodą w temacie „Pstrąg” nic się nie dzieje. Można za to obserwować to, czego nie ma w miastach. Gdy opadła mgła i wyjrzało słońce zrobiło się naprawdę ciepło, nad moją głową pojawił się inny myśliwy wypatrujący jak ja jakiejś zdobyczy. I chyba On – Myszołów - miał więcej szczęścia (na razie), bo za chwilę niczym strzała zanurkował w dół znikając na dobre z moich oczu. Tak po pięciu godzinach marszu, obrzucaniu wszelkich możliwych miejscówek na tym odcinku rzeki zakończyłem łowienie (podziwiając błyszczącą w słońcu rzeczkę) a przynajmniej próbę kontaktu z rybą. Jednak powrót do domu nie wchodził w grę. Postanowiłem poszukać Pstrąga jeszcze na innym Ciurku. Po półgodzinnej jeździe dotarłem na miejsce. Auto zostawiłem jak zwykle przy moście – dobre miejsce, aby „przeczytać wodę” – i poszedłem w dół rzeczki by następnie ruszyć w górę. Tutaj także przyroda nie spała. Żurawie słyszałem już chyba z kilometra, bo zauważyłem je dopiero po godzinnym marszu. Para dumnie przechadzała się po łące obserwując mnie z daleka. O bliższym kontakcie nie mogło być mowy i zanadto zbliżyć się dały podrywając się do lotu. Piękny widok! Rzeczka również mnie nagrodziła gdyż po przejściu jeszcze 200m oraz długim rzucie w nurt poczułem lekkie puknięcie. Ponieważ dno ciurka jest wolne od zawad i piaskowo-żwirowe powtórzyłem rzut w to samo miejsce. Intuicja mnie nie zawiodła i po chwili poczułem uderzenie. Lekkie zacięcie z nadgarstka – jest! Pstrąg z tak płytkiej wody i wąskiej rzeczki wystrzelił nad wodę tańcząc na ogonie oraz młynkując na lustrze wody. Ponieważ nie był to okaz, który by sprawił jakąś trudność w holu po chwili był na brzegu. Fotka i wraca do wody. Przejrzystość wody jest na tyle duża, że widzę jak przywiera do dna ustawiając się pod prąd. Tego dnia był to jedyny kontakt z Pstrągiem. Lecz budząca się ze snu zimowego przyroda zrekompensowała mi z nawiązką brak dalszych kontaktów, zarówno tych bezpośrednich jak i wzrokowych z Kropkiem. Natknąłem się jeszcze (na łące) na czaszkę jakiegoś większego roślinożercy. Była to udana wyprawa, a nad Ciurek jeszcze przed latem powrócę.