Nadbużański raj spinningisty

/ 5 komentarzy / 7 zdjęć


Dawno mnie tutaj nie było... ostatni wpis z 2012 roku, a więc trochę wody upłynęło. Najwyższy czas nadrobić te zaległości. W nowy sezon wszedłem z dużym przytupem, dlatego chciałbym w tym wpisie zrelacjonować swoje ostatnie wypady na spinning. Zapraszam do lektury.

Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem odwiedzenia babci, mieszkającej w Różance nad Bugiem, nieopodal Włodawy. Obiecałem to jej jakiś czas temu, ale z różnych przyczyn musiałem odkładać wyjazd. A chciałem w końcu pojechać, bo rzecz jasna miałem także w perspektywie spotkanie starych kumpli i zainaugurowanie nowego sezonu wędkarskiego. No i w końcu nadszedł ten moment - nic mnie w Lublinie nie trzyma, mogę wsiadać w swoją Polówkę i jechać!

28.03 (sobota)

Na miejsce dotarłem co prawda poprzedniego dnia, ale wtedy poszedłem nad wodę jedynie potowarzyszyć koledze, który wybrał się na grunt. Chciałem zobaczyć, jak obecnie rzeka wygląda, czy dużo się pozmieniało, jaki jest stan wody. Wyjście na spinning zaplanowaliśmy na sobotę. Poszliśmy koło godziny 16 i niedługo potem dotarliśmy na nasze ulubione miejsce, nazywane przez nas „na kamieniach”, gdzie spędzaliśmy zazwyczaj najwięcej czasu. To jest genialna miejscówka na ryby typowo nurtowe – klenie, jazie, bolenie, brzany. Duże kamienie wystają nad wodę i robią falę, pod wodą jest zapewne sporo mniejszych, ryby tam szukają schronienia. Próbowałem tam swojego szczęścia, rzucając woblerkiem. I stało się coś niesamowitego - nagle zacząłem mieć branie za braniem! Dopiero za trzecim rzutem udało mi się w końcu dobrze zaciąć rybę. Po kilku minutach holu okazało się, że to piękny jaź, na oko mógł mieć ze 2 kg. Nie byliśmy przygotowani na takie hole, nikt nie wziął ze sobą podbieraka, więc kolega próbował dłonią chwycić zdobyć, a że brzeg był dosyć stromy, to drugi kolega starał się go asekurować. Niestety, ryba wymsknęła się z ręki i uwolniła z kotwiczki... Wielka szkoda.

Potem miałem jeszcze dwa brania, ale za każdym razem po paru sekundach ryba się spinała. Ciężko to wytłumaczyć, nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Z drugiej strony pięć brań w jednym miejscu na jednego woblera, w tym trzy brania rzut po rzucie - jak na pierwszy wypad nad wodę wyglądało to nieźle.

30.03 (poniedziałek)

W niedzielę nic szczególnego się nie wydarzyło, mieliśmy ze dwa brania, ale znowu niezacięte. Nie mogłem sobie darować, że nie udało mi się nic wyciągnąć, postanowiłem więc odpuścić zajęcia na uczelni i przedłużyć sobie pobyt o jeden dzień. Poniedziałek był zatem ostatnią szansą, by coś wyholować na brzeg. Kierunek - kamienie. No i poświęcenie się opłaciło. Poczułem na wędce mocne uderzenie i tym razem już czułem, że siedzi dobrze. Kilkuminutowa walka i pod brzegiem okazuje się, że mam bolenia. Nauczeni poprzednim doświadczeniem, tym razem byliśmy już przygotowani na podebranie ryby. Po chwili piękny boleń już był na brzegu. Niestety nie miałem ze sobą miarki i wagi, ale miała około 60 cm i mogła ważyć ponad 2 kg. Po odhaczeniu szybka sesja zdjęciowa i z powrotem do wody. Dopiąłem swego!

02.04-04.04 (czwartek-sobota)

Zachęcony takimi wynikami szybko, bo już w czwartek postanowiłem wrócić do Różanki. Niestety, załamanie pogody sprawiło, że przez 3 dni nie uświadczyliśmy żadnego brania, a ja w dodatku urwałem swojego łownego woblera. Jeszcze w sobotę wróciłem na święta do domu, do Radomia. Po świętach postanowiłem po raz trzeci zaatakować Bug, żeby odkuć się za ostatnie niepowodzenia. Przede wszystkim chciałem dorwać jazia.

09.04-11.04 (czwartek-sobota)

Miałem cztery dni aż do niedzieli, żeby w końcu udanie połowić. Przed wyjazdem odpowiednio się przygotowałem - nawinąłem nową żyłkę 0,16 mm, dołożyłem podkładu do zapasowej szpuli 0,18 mm i uzupełniłem swój arsenał nowymi woblerkami. Zabrałem też ze sobą miarkę i wagę, by móc dokonywać dokładnych pomiarów ewentualnych zdobyczy. Pierwszy dzień nie był rewelacyjny, ale udało się złapać klenika 30 cm w innym miejscu niż zwykle, nazywanym przez nas „koło słupa”. To już było lepiej niż w całym poprzednim wyjeździe. Co rzuciło się w oczy – woda się nieco podniosła, kamieni już prawie nie widać, mniejsza fala za nimi się robi. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Piątek bez efektów. Działo się za to w sobotę. Najpierw ja poczułem mocne uderzenie, hamulec momentalnie zaczął pracować, a po paru sekundach w oddali zobaczyliśmy z kolegą, jak na drugim końcu żyłki boleń wyskoczył cały nad wodę na jakieś 30 cm, potrząsnął pyskiem i tyle go widziałem, gdyż w tym momencie udało mu się uwolnić z woblera. Co za pech. Po jakimś czasie to kolega miał branie, wędka równie ładnie zaczęła pracować, ale po paru minutach holu ryba się spięła, nie pokazując ani razu swego oblicza. I tym razem szczęście się do nas nie uśmiechnęło, a już liczyłem, że przynajmniej będę mógł wcielić się w rolę podbierającego.

12.04 (niedziela)

I nadeszła niedziela. Ostatni dzień, ostatnia szansa. Postanowiliśmy ją jednak wykorzystać do maksimum. Kolega wyciągnął mnie na ryby już o 13, nietypowej porze. Poszliśmy prosto „na kamienie”. Miał nosa. Przeczesujemy miejscówkę, aż nagle mówi, że jest. Ryba ładnie walczy, robi ciągle odjazdy, aż w końcu po paru minutach ląduje w podbieraku. W końcu role się odwróciły - to kolega złapał, a ja podebrałem. Czas na pomiary - 67cm, 2,5 kg. Piękna zdobycz. Zazdrość, ale taka pozytywna. Ucieszyliśmy się z tego, że nareszcie hol zakończył się sukcesem. Powiedziałem koledze, że jeszcze odrobię straty. Potem niemiła sytuacja - wobler ugrzązł na gałęzi, która zwisa nad wodą. Szarpnąłem i wydawało się, że ułamałem gałązkę, ale... cienka żyłka niestety też nie wytrzymała i mimo starań uratowania wobler popłynął wraz z nurtem rzeki. Tak widocznie musiało być. Postawiłem więc na woblera, który leżał już dłuższy czas w pudełku, a praktycznie nigdy na niego nie łowiłem. Rzucaliśmy jeszcze trochę, ale zaraz trzeba było wracać na przerwę obiadową. - Ostatni rzut, puszczę go teraz daleko - mówię. I podczas zwijania charakterystyczne mocne uderzenie - siedzi! Byłem praktycznie pewny, że to kolejny boleń, ale czułem, że mniejszy od tego sprzed dwóch tygodni. W pełni kontrolowałem hol i niedługo zameldował się na brzegu. Pomiary wskazały 57 cm i 1,5 kg. Też ładnie. Foteczki i do wody. A więc 1:1, chociaż wagowo kolega dalej prowadzi, biorąc pod uwagę tylko ten dzień. Udaliśmy się na zasłużone obiady.

Naładowani nowymi siłami ruszyliśmy ponownie „na kamienie”. W międzyczasie powiększyło się nam grono obserwatorów naszych poczynań. Po kilkunastu rzutach zmieniłem woblerka znowu na takiego, do którego nie miałem wcześniej przekonania. Parę rzutów i... coś jest! I to naprawdę dużego! Ryba z wielką łatwością wybiera żyłkę z kołowrotka, robi w wodzie co chce, wędka zgięta w pół, a ja nie mogę nic zrobić. Jeden z kolegów nagrywa wszystko telefonem. Czuję, że to może być ryba życia, może przebić 5-kilową brzanę z 2012 roku, a ja mam tym razem na szpuli żyłkę nie 0,25 mm, a... 0,16. Parę minut „holu” wytrwałem (ciężko to holem nazwać, raczej odpieranie ataku), trochę zniecierpliwiony próbowałem lekko pompować, ale w końcu stało się to co się musiało stać - żyłka nie wytrzymała. Wiadomo, jakie słowa cisną się w tym momencie na usta. A najgorsze, że nie wiadomo co to było i jakich de facto rozmiarów. Monstrualny boleń lub brzana? A może sum? Byłem podłamany. Ale nie na tyle, żeby się poddać. Zmieniłem szpulę na 0,18 mm, bo tylko taką jeszcze miałem, ale zawsze to jakiś większy zapas mocy. Zmieniałem woblery, aż w końcu założyłem z powrotem dzisiejszego szczęśliwego. Liczyłem na jeszcze jedną szansę. Aż w końcu jest! Wędka znowu przygięta, a hamulec wydaje przyjemny dźwięk wybieranej żyłki. Tym razem nie przepuszczę okazji! Oczywiście czuję, że to nie jest ten sam opór, co niedawno, ale z drugiej strony mam wrażenie, że mam do czynienia z ładniejszą rybką niż przedobiadowy bolonek. Kilka minut walki i ryba powoli zaczyna zbliżać się do brzegu. Jeszcze jeden zryw. W końcu pojawia się na powierzchni... ale ciężko powiedzieć co to jest, na bolenia jednak nie wygląda. Kolega już czeka z podbierakiem, ale pierwsza próba podebrania nieudana, robi jeszcze ostatni odjazd. Za drugim razem jednak ląduje w sieci. Okazuje się, że to... brzana! - To jest ten dzień, stary! - krzyczy do mnie Dominik i zbija ze mną piątkę. Faktycznie, dzisiaj powetowaliśmy sobie wszystko. Nawet ta niedawna porażka została przykryta, bo koniec końców znów jestem zwycięski. Zbieram po kolei gratulacje od kolegów.

Czas na pomiary - 62 cm i 2,45 kg. Dwa razy mniejsza od tej sprzed trzech lat, ale ile radości przysporzyła! Na pamiątkę mam zdjęcia i filmik z ostatnich trzech minut holu. I oczywiście piękne wspomnienia!

Te wypady mnie nauczyły wielu, wydawałoby się, prozaicznych rzeczy. Przede wszystkim wybierając się na ryby trzeba być przygotowanym na wszystko - niespodziewane sukcesy i kompletne porażki. Zazwyczaj tak się zdarza, że szczęście się uśmiecha w najmniej spodziewanym momencie. Nie można więc niczego lekceważyć. Następna sprawa - nie należy się zbyt mocno przywiązywać do „szczęśliwej” przynęty, bo może się okazać, że w pudełku mamy jeszcze lepsze, a nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. A to, że jakiś wobler przyniósł nam branie jednego dnia nie oznacza, że jest tym jedynym właściwym. Ja oczywiście staram się próbować kilku sztuk, ale chodzi mi o to, by czasem założyć takiego „odstawionego”. Może to przynieść zaskakujące efekty. I ostatnia rzecz, o której wiedziałem zawsze i za każdym razem utwierdzam się w tym przekonaniu - nigdy się nie poddawać! Jazia co prawda nie dorwałem, ale może niebawem...

 


4.8
Oceń
(19 głosów)

 

Nadbużański raj spinningisty - opinie i komentarze

rafrapalarafrapala
0
No Adrian piątak leci, tym bardziej, że znam te miejsca, nawet wczoraj tam byłem na spacerku i boleń już ganiał uklejki. Na głównym zdjęciu przy powalonym pniu po lewej stronie pięknie mi brały na jesieni okonie i sandaczyki z zakrętu. W tamtym roku było tak mało wody, że gościu mówił że do tych kamieni można było w gumowcach dojść. Ja na tej stronce śledzę stany wód, teraz też jest mały poziom http://www.lublin.uw.gov.pl/stany-wod-w-rzekach ... Pozdrawiam i czekam na relację z kolejnych wypadów. (2015-04-24 19:12)
tstaroststaros
0
Rozumiem, że wybierając się nad wodę z żyłką 0,16 nastawiałeś się na klenie i jazie, ale widząc, że biorą bolki moim zdaniem głupotą było łowienie nadal na tak cienkiej lince - sam prosiłeś się o zerwanie ryby. Pozostaje mieć nadzieję, że taka piękna ryba przeżyła spotkanie z Tobą (bo rozumiem, że odpłynęła z wobkiem w pysku). Do tego odsyłam do RAPR i zasad postępowania z rybami złowionymi w okresie ochronnym. Takie ryby powinny być niezwłocznie wypuszczone. A tu foteczki, mierzenie, nie wiadomo co jeszcze. Może jeszcze na patelnie trafiły, bo o wypuszczeniu nic nie zostało napisane. (2015-04-27 12:02)
adrian1910adrian1910
0
Widzę, że jak ktoś szuka okazji do przyczepienia się, to ją znajdzie. Niektórzy wędkarze chcą być bardziej "prawilni" niż przepisy, szkoda tylko, że nad wodą się już takich nie spotyka. A co do RAPR - jest napisane, że rybę w okresie ochronnym należy bezwzględnie wypuścić do wody, nawet gdy jej stan wskazuje na niewielkie szanse przeżycia. A moje ryby były w dobrej kondycji, więc nie widziałem przeszkód, by sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie, przepisy tego nie zabraniają. Nie zajęło to więcej niż parę sekund, a boleń czy brzana to nie płotka by coś mu się od tego stało. Każdy powinien indywidualnie ocenić sytuację, a przyczepianie się do tego i odsyłanie do przepisów jest dla mnie śmieszne. Czytanie ze zrozumieniem też się kłania: "Po odhaczeniu szybka sesja zdjęciowa i z powrotem do wody", "Foteczki i do wody". Powiem na koniec jedno - jakby wszyscy przestrzegali przepisów tak jak ja, to w naszych wodach byłoby o wiele więcej ryb. W tamtych stronach mało kto przestrzega wymiarów ochronnych, o okresach już nie wspominając. Także wypominanie mi, że ja niby nie przestrzegam przepisów, odbieram jako obrazę. PS. O rybę bym się nie martwił, już pewnie dawno pozbyła się przynęty. Nikt się nie spodziewał aż takich okazów, a żyłka rzekomo miała mieć 5 kg wytrzymałości... (2015-04-27 18:50)
tstaroststaros
0
Kolego, nie chcesz chyba mi powiedzieć, że zrobienie fotki, zmierzenie i zważenie ryby zajmuje kilka sekund. Poza tym z Twojego opisu wygląda na to, że celowo polowałeś na bolenie w ich okresie ochronnym, co nie może spotkać się brakiem krytyki. Jeżeli wiedziałeś, że bolenie biorą w tym konkretnym miejscu marcu i kwietniu, to trzeba było dać im spokój do maja - tego wymaga etyka wędkarska i zdrowy rozsądek. Ja osobiście również łowię bolenie, ale do maja szerokim łukiem omijam miejsca gdzie wiem, że mogę na nie trafić. Co do wypuszczania ryb - zwracam honor, faktycznie było napisane. Kończę temat, życzę wielu rekordowych okazów, złowionych w odpowiednim dla danego gatunku okresie. (2015-04-28 09:21)
adrian1910adrian1910
0
Może przesadziłem trochę z tymi paroma sekundami, ale dam sobie rękę uciąć, że nie trwało to dłużej jak pół minuty, w każdym razie ryby na pewno na tym nie ucierpiały, sam bym do tego nie dopuścił. I nie polowałem celowo na bolenie, bo jasno zaznaczyłem, że chciałem złapać jazie, które mi brały w pierwszym tygodniu. Łapałem w tym miejscu już wielokrotnie w poprzednich latach i bolenie się nie trafiały, łowisko jest wybitnie jaziowo-kleniowe. Nigdy wcześniej bolenia nie złapałem, choć kiedyś latem miałem jednego na wędce. Myślałem, że ten pierwszy boleń to był czysty fart, jakby mi ktoś powiedział, że złapiemy tam jeszcze dwa bolenie i brzanę na spinning, to bym nie uwierzył. Ale z drugiej strony bolenie tłuczą się na całym okolicznym odcinku rzeki, zwłaszcza pod białoruską stroną, także mogą się trafić wszędzie. I jak tu zrezygnować z wędkowania? Nie popadajmy w paranoję. Też ucinam temat, bo w zasadzie nie ma tu się z czego tłumaczyć. (2015-04-28 11:33)

skomentuj ten artykuł