Zaloguj się do konta

Nadkomisarz Zander powraca (cz. II)

Podjechał wóz z Prokuratury Rejonowej. Kierowca szybko wyskoczył zza kierownicy i zamaszystym zwrotem pochylił się by otworzyć tylne drzwi auta.
Zander zdębiał. Znał tego smyka od kilku lat i doskonale pamiętał, że nawet jak woził samego szefa Prokuratury, to nie zdarzały mu się takie gesty.
- O co chodzi?! Zdążył zadać sobie pytanie.
Z otwartego wnętrza pojazdu wyłoniła się kobieca postać.
- Bardzo proszę Pani Prokurator. Zakomunikował kierowca.
- Kurcze! Taka sikorka i już tak wysoko?! Wykrzyczał sobie w duchu pytanie.
Teraz pojął, skąd u tego opieszałego na co dzień „ciapka”, taki gwałtowny przypływ energii.
Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głowy. Szybko ocenił.
- Super. Ma klasę, a i rozmiary owszem, owszem. Trochę za wysoka, ale to drobiazg.
- A te włosy? Fiu, fiu, fiu! Odlotowe!
Faktycznie. Kobieta miała na głowie bujną czuprynę, gęstych blond włosów, które jeszcze dodatkowo ślicznie rozwiewał delikatny wiaterek, ciągnący od strony zalewu. To je podnosił, to zakręcał, to znów zaplatał wokół gładkiej, jasnej, smukłej, prawie dziewczęcej szyi.
Ocenił jej wiek na około trzydzieści lat.
- No, może ciut więcej.
Już dawno nie myślał tak szybko i tak sprawnie nie wyciągał wniosków. Gdyby tak w pracy potrafił, to zapewne już byłby w Komendzie Głównej na etacie, a nie włóczył się po „dzikich” polach i ślepych, brudnych zaułkach.
- Witam Pani Prokurator. Nadkomisarz Marek Zander, Komenda Powiatowa Policji w Rybołówkach.
Zgrabnie się przedstawił.
- Miło mi Panią poznać. Dodał poza „protokołem”.
- Choć w tych okolicznościach zabrzmi to chyba dwuznacznie. Mam nadzieję, że to dla Pani Prokurator chleb powszedni. Dodał, uważając, by w głosie nie było nawet odrobiny ironii.
- Katarzyna Dendrobena, Prokuratura Rejonowa w Rybołówkach – odrzekła.
Imię jak imię – pomyślał, ale nazwisko, ot ciekawe, ciekawe. Niby brzydkie, ale ładne. Niby „robaczywe”, ale jakże praktyczne.
- A ile skojarzeń ze sobą niesie; ech!
- Do pracy, Panie Komisarzu! Głos kobiety wyrwał go z miłego zamyślenia.
- Rozpocznijmy postępowanie przygotowawcze, póki co „w sprawie”.
- Dokonajmy wstępnych oględzin denata, miejsca zdarzenia, zebrania i zabezpieczenia dowodów czynu. Oficjalne postanowienie o wszczęciu dochodzenia lub śledztwa otrzyma pan jutro.
- Pani Prokurator, nie musi być tak oficjalnie. Zaripostował, z nadzieją w głosie.
- Może kiedyś. Odparła.

W tym momencie, po raz pierwszy od dwóch tygodni, poczuł nagle, że bardzo brakuje mu Szpuleczki. Byłaby super przeciwwagą do tej, też ładnej, ale strasznie nadętej, jak na razie, Pani Prokurator. Zabrali mu dziewczynę na kolejne szkolenie, tym razem do Katowic, na całe sześć miesięcy, a tak ją polubił.
Polubił? To zbyt mało powiedziane. Z dnia na dzień czuł, że staje się jego prawą ręką w pracy i - co najgorsze – chyba nie tylko w pracy.
Łapał się na tym, że czekał na jej trafne uwagi, niespodziewane dygresje, czasem szalone, ale świeże i – o dziwo – celne decyzje, w trakcie dochodzenia.
- A do tego jeszcze ten figlarny uśmieszek, jak wyszło na to, że to ona miała rację.
- Do diabła, chyba się…? Nie dokończył natrętnej myśli.
- Czy Pan wreszcie wróci do nas?
- Ależ jestem Pani Prokurator!
- Mam zupełnie inne odczucia. Odrzekła, idąc w kierunku kępy wysokiej, podeschniętej trawy.
W najbardziej odległym od zbiornika miejscu tej kępy, z jej wnętrza, wyrastało jedno, jedyne, marne, pokrzywione, jakby skręcone, z pomarszczoną, łuszczącą się korą, drzewo; smętna, karłowata, kłaniająca się wędkarzom brzoza; prosząca tym swoim pokłonem, by dać jej wreszcie spokój, by pozwolić jej żyć; prosząca by smętne resztki karłowatych witek-niby gałęzi przestały być już materiałem na jednorazowe podpórki, a te parę ostałych jeszcze niby konarów, polanami na nocną watrę. Jedyną jej winą była jej samotność, samotność w tym miejscu. Wiecznie poraniona, oszpecona, trwała na straży sama nie wiedzieć czego. W swej bezsilności stała się w końcu niemym świadkiem zbrodni. Od kilkudziesięciu minut nawet otoczono całą kępę kolorową, pasiastą taśmą. Teraz to jej się wszyscy kłaniali. Ba, chodzili wokół niej wpół zgięci, pełni szacunku, niemal uwielbienia. Gładzili ziemię dłońmi w lateksowych rękawiczkach. Dziwna ta odmiana. Tylko ten jeden, co był tu pierwszy, przed innymi, leżał bez ruchu od kilku godzin, wsparty plecami o jej pień. Nawet go polubiła. Przyzwyczaiła się chyba do niego. Chyba.

Prokurator pochyliła się nad ciałem mężczyzny w średnim wieku. Zlustrowała je dokładnie ze wszystkich stron.
- Nie mam pewności, czy to nieszczęśliwy wypadek, czy zabójstwo. Stwierdziła.
- Jedno jest pewne. Nie można wykluczyć udziału osób trzecich. Dodała.
Ręką, w gumowej rękawiczce, wskazała na wystający z klatki piersiowej ofiary metalowy pręt.
- To zapewne narzędzie zdarzenia lub zbrodni. Podkreśliła.
- Zdecydowanie zarządzam śledztwo. Pan je poprowadzi. Oczywiście pod moim nadzorem. Proszę o codzienne meldunki o jego postępach. Mówiąc to, spojrzała chłodnym wzrokiem w kierunku Zandera.
- Czy ma Pan już coś konkretnego do zakomunikowania; jakieś sensowne przemyślenia. Proszę.
- Pani Prokurator – zaczął oficjalnie.
- Lekarz, stwierdzając zgon, zaznaczył, że rana w klatce piersiowej ofiary powstała co najmniej na kilkadziesiąt minut, a może nawet ponad godzinę przed czasem zejścia ofiary. Pręt sterczący z ciała denata, to wędkarska, aluminiowa podpórka, długości około 60cm. Bezrękawnik na jego torsie to kamizelka służbowa Społecznej Straży Rybackiej naszego Koła. Świadczy o tym również plakietka na górnej kieszeni. Moim zdaniem sprawców czynu było dwóch. Dowodzi tego fakt zadania ciosu od tyłu, w plecy denata.
- Skąd pan to wie, Komisarzu? Przerwała mu wywód.
- Podpórka, proszę Pani, jest tak zbudowana, że z jednej strony ma ostrze do wbijania w ziemię, a z drugiej strony plastikowe lub inne, miękkie zakończenie służące wędkarzowi do ulokowania wędki. Z przodu klatki ofiary czynu zabronionego sterczy ostrze, tym samym cios został zadany z tyłu. Denat winien upaść do przodu, a spoczywa oparty plecami o pień brzozy, a więc osunął się do tyłu, gdyż nie ma żadnych śladów by go przesuwano lub układano. Tym samym od przodu walczył z drugim napastnikiem. Proszę spojrzeć, w zranionej, zaciśniętej dłoni mężczyzny, widać sterczące, drobne elementy włókna „szklanego” lub z domieszką węgla. To fragmenty wędziska, sprzętu, moim zdaniem, niezłej klasy. Strażnik starał się odebrać swój kij złodziejowi lub bronił się przed drugim napastnikiem, który go tym wędziskiem atakował. Śmiem twierdzić, że kij ten to fedder lub match. Ten wniosek jest wynikiem analizy resztek sprzętu, który został nad brzegiem zalewu, na stanowisku wędkarskim. Są tam trzy podpórki i dołek po czwartej, narzędziu – śmiem twierdzić – zbrodni lub nieszczęśliwego zdarzenia, ustawione blisko siebie, w charakterystyczny prostokątny, płaski sposób. Te elementy, plus kilka przygotowanych kul zanętowych, reszta nieco innej zanęty w wiaderku, świadczą o metodzie wędkowania stosowanej przez ofiarę. To on wędkował, nie napastnicy. Tak lokuje swe dwa, używane kije jedna wędkująca osoba. Tym samym musimy również wykluczyć fakt prowadzenia przez denata czynności kontrolnych, do których był upoważniony. Napastnicy zaatakowali ofiarę w celu kradzieży jego sprzętu, którego nie ma nigdzie w pobliżu miejsca zdarzenia lub z zupełnie innego powodu. Reasumując wykluczyłbym nieszczęśliwy wypadek i wstępnie zdarzenie to potraktowałbym jako noszące znamiona zbrodni. Zakończył dumnie swój przydługi monolog.
- Skąd Pan tyle wie? Zapytała lekko zagubiona.
- Sam jestem wędkarzem. Odrzekł z dumą w głosie.
- Dobrze, niech zespół techników należycie wykona swoje czynności.
- To jest oczywiste, moi ludzie są profesjonalistami, Pani Prokurator.
- Dobrze, już dobrze, Panie Komisarzu; zwłoki do Zakładu Medycyny Sądowej, w wiadomym celu; wszystkie dowody do szczegółowej analizy laboratoryjnej. Proszę o regularne informacje o postępach w śledztwie. Życzę Państwu powodzenia w czynnościach zawodowych.
- Do zobaczenia.
Obróciła się na pięcie i szybkim krokiem „smyknęła” do służbowego samochodu.
Zander postał jeszcze chwilę. Przypomniał technikom – z przekąsem - co rzekła Pani Prokurator i doszedł do wniosku, że dla niego też już nadszedł czas powrotu. Popatrzył jeszcze po okolicy. Lubił ten zalew i rzekę, na której był zlokalizowany. Późna jesień zaznaczyła swój ślad w otoczeniu wody. Wypatrzył „krzak gorejący”.




Przypomniał sobie pewien bardzo celny tytuł utworu literackiego:
„Drzewa umierają stojąc”




Mimo przykrych służbowych obowiązków, ucieszył oko pięknem otoczenia




Z lekkim ociąganiem wsiadł za kierownicę wyeksploatowanego opla.


Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, „smerfując” na www.wędkuje.pl, skojarzył, że dzisiejsza ofiara, to znany bloger należący do klubu SSR.
Jakby na potwierdzenie jego wstępnych ustaleń znad zalewu, rzucił mu się w oczy artykuł na tym blogu, dokonujący oceny wędziska znanej marki. Był już prawie pewien, że „trafił w kolor”.

Po dwóch dniach, rano miał już na biurku wyniki sekcji i protokół z badań laboratoryjnych. Pierwszy dokument nie wniósł nic nowego. Drugi potwierdził jego tok myślenia. Niestety nie znaleziono śladów DNA oprawców. Na szczęście, udało się technikom zabezpieczyć niepełne ślady kilku linii papilarnych. Ślady były bardzo ubogie, ale na bezrybiu i rak ryba; dobre i to.
Raport potwierdzał także, że fragmenty wbite w dłoń denata, to włókna wędziska. Kierunek „lokowania” tychże pod skórą wskazywał na fakt szarpania się jednego z napastników z ofiarą, przy udziale lub o wędzisko. Sugerował dwie marki producenckie, w tym tą wspomnianą na blogu.

Przez następne dwa tygodnie odszukali i przesłuchali kilkudziesięciu mężczyzn, którzy - w ciągu ostatnich dwóch lat - mieli niemiły dla siebie kontakt z SSR.
Przed tym faktem nie zdawał sobie sprawy, jak wielu wędkarzy (nie licząc kłusowników) wchodzi w konflikt z RAPR i prawem. Kryminalni pełnili dyżury nad zalewem. Rozmawiali z bywalcami tych okolic. Szukali świadków zdarzenia lub choć drobnych śladów, które mogłyby naprowadzić na trop podejrzanych.

Wszystko bez sensu. Żadnych efektów. Nic. Po prostu nic. Śledztwo utknęło w martwym punkcie. Tylko Dendrobena zaczęła reagować coraz bardziej nerwowo i nieprzyjemnie. Zołza i już.

Nareszcie dwa dni wolnego. Zander postanowił spędzić je w domu. Zauważył, że na jego ulubionym portalu wędkarskim, ścigają się blogerzy w konkursie kulinarnym. Zerknął jeszcze raz na stronę. Wybrał przepis Marka Dębickiego o pstrągu w bukiecie z warzyw. Lubił pstrąga. Niestety, a może stety, tego w lodówce miał z supermarketu. Kupił go wczoraj wieczorem. Zakasał rękawy od koszuli, umył ręce, wyjął potrzebne wiktuały i przystąpił do przygotowywania potrawy. Szło mu dość zgrabnie, choć od czasu do czasu zerkał na ekran monitora.
Czas płynął powoli. Unoszący się zapach, zaświadczał o postępach pracy kucharza.

Nagle zadzwonił dzwonek domofonu. Dźwięk ostro wibrował w jego uszach. Już dawno miał go wymienić na inny, ale jakoś tak schodziło; dzień za dniem, dzień za dniem, a dzwonek wciąż był ten sam. Tak po prawdzie, to przecież odkąd rozstał się z Alką, prawie nikt go nie odwiedzał. Nie był samotnikiem, ale też nie miał szerokiego grona przyjaciół i kolegów. Nawet w pracy trzymał się zależności służbowych. No, może z jednym wyjątkiem.
– Kogo tam diabli niosą? Pomyślał niegrzecznie. Tak mu zależało na tych paru chwilach samotności. Musiał przemyśleć kilka problemów ze śledztwa, które już prawie trzy tygodnie tkwiło w martwym punkcie, a ta zołza Prokurator co drugi dzień skrzeczy i skrzeczy:
- Kiedy będą wyniki. Chcę zamykać postępowanie przygotowawcze.
I drze się:
- Pan się nie stara!
- Pan nie ma nawet ostatecznej koncepcji!
- Pan stoi w miejscu!
Ostatnio już miał na końcu języka:
- A co? Może mam leżeć? Z chęcią się położę. Tylko bez ciebie. Jędzo!
Ugryzł się w język. I tak nie byłaby to prawda. He, He!
Nacisnął guzik domofonu. Kurcze, nawet nie zapytał, kto tam idzie.
Po chwili odezwał się gong dzwonka przy drzwiach wejściowych. Otworzył je; bez szczególnego animuszu.
- O rany! Jęknął.
Za progiem stała Szpuleczka.
- Co Ty tu robisz? Zapytał, a oczy miał już maślane!
- Przyszłam Cię odwiedzić, Szefie, a właściwie, to Cię pocieszyć.
- O czym Ty mówisz? Powinnaś być w Katowicach.
- Mam kilka dni wolnego. Będziemy tak rozmawiać; przez próg?
- Ojej! Przepraszam Cię bardzo! Wchodź!
Obudził się, na chwilę, z radosnego otępienia.
Zdjęła płaszcz. Powiesiła na wieszak i zatrzymała się w przedpokoju. Zander dalej stał jak skamieniały; tylko przyglądał się jej wciąż tym rozmarzonym, prawie „płaczliwym” z radości, wzrokiem.
- Jednak jest śliczna. Podsumował w myślach. Śliczna!
- Wejdź do pokoju. Poprosił.
- Wolę do kuchni. Odrzekła.
- Toż tam takie zapachy. Co kombinujesz?
- Pstrąga w warzywach. Stwierdził już rezolutnie.
- Zaprosisz mnie na to danie?
- Ależ, oczywiście. Z wielką przyjemnością.
Na szczęście ryba jeszcze nadawała się do spożycia. Ba, była pyszna. Częściowa w tym zasługa Marka Dębickiego, toż to jego przepis.

Przy stole wrócił do powodu jej wizyty:
- Powiedz, wreszcie, co Cię do mnie przygnało?
- Byłam w pracy. Wpadłam na kawę, a tam wszyscy mają tylko jeden temat na językach. Stosuneczki między nową Panią Prokurator, a moim szefem. Oczywiście, komentują też trwającego pata w obecnym śledztwie. Pomyślałam, że może Ci się na coś przydam, albo chociaż Cię rozchmurzę. Przecież wiem jaki jesteś, jak się teraz męczysz, jak nie idzie po Twej myśli.
- Opowiedz, Marku, wszystko, po kolei, od początku. Ja mam czas. Ty chyba też?
Oczywiście, że miał czas. Dla niej zawsze miałby czas. Ważne, że jest obok niego. Już może być tylko lepiej. Ze wszystkim.
Opowiedział jej wszystkie szczegóły dotychczasowego śledztwa; punkt po punkcie, ustalenie po ustaleniu, detal po detalu. Sam się zdziwił, z jaką radością to czynił. Znów wróciła ta natrętna myśl:
- Do diabła, chyba się…?
Skończył.

Siedziała w zamyśleniu; w takiej ciepłej, trochę dziecinnej pozie; ze stopami pod siedzeniem. Szczupła. Z tym rozpiętym pod szyją kołnierzykiem koszulowej bluzki, z tymi dłońmi o długich i zgrabnych palcach, z tymi włosami w zamierzonym nieładzie i z tym leciutkim, leciuteńkim, niezmiennym uśmiechem na drobnych, acz kształtnych wargach. Patrzył na nią, patrzył, patrzył. Ciepło czyniło mu się coraz bardziej wokół serca.
- Do diabła, chyba się…? Wciąż nie miał odwagi dokończyć tej myśli.
Bał się. Bał się. On, Zander, bał się!

- Wiesz, tak sobie pomyślałam, że jest jeszcze jedna, bardzo mała, ale jest szansa zidentyfikowania zabójcy; sprawcy czynu zabronionego; hm. Staram się dostosować język do nowej, zaistniałej sytuacji. Będzie ciężko. Dobrze, do rzeczy.
– Pamiętasz, jak pokazywałeś mi swój sprzęt wędkarski i tłumaczyłeś, który kij do czego służy; opisywałeś mi metody wędkowania? Wtedy zadałam Ci pytanie:
- Dlaczego na jednej wędce, na czubku – poprawiłeś mnie, że to szczytówka – jest takie dziwne zgrubienie?
- Odpowiedziałeś, że to po naprawie. Mówiłeś, że masz kolegę, który tobie i innym wędkarzom, profesjonalnie serwisuje, konserwuje sprzęt wędkarski, a przy okazji czyni również jego nietypowe naprawy. Mówiłeś również, że w środowisku wędkarskim jest bardzo popularny.
- Co byś zrobił, jak miałbyś sprzęt, na którym Ci zależy, a wymagałby on dość skomplikowanej naprawy? Myślę, że jest nadzieja, że łobuz nie wyrzucił tak fajnego kijka, że będzie chciał go naprawić. A może już to uczynił. Warto sprawdzić.

Patrzył na nią zachwycony.
- Brawo! Brawo, brawo. Moja Szpulka, moja kochana Szpulka! Wymyśliła na poczekaniu. Warto sprawdzić. Jutro z rana pojadę do Jurka Deloro, porozmawiam. Nie, zaraz zadzwonię i się z nim umówię. Zaraz, zaraz, co ja pomyślałem na temat Szpulki? Jaka Szpulka? Moja kochana Szpulka?

Następnego dnia, teoretycznie wolnego od pracy zawodowej, z samego rana, wylądował w pracowni Deloro.
Pracownia to dużo powiedziane, gdyby oceniać jej powierzchnię, ale patrząc z pozycji majstersztyków wędkarskiego sprzętu, które wychodziły spod ręki jej właściciela, można nazwać ją pracownią, gdyż Mistrz tu pracował.

Przywitali się serdecznie. Znali się obaj już wiele lat. Niejednokrotnie omawiali wszystkie okoliczne miejscówki, informowali się wzajemnie o dobrych braniach, sporo godzin spędzili razem na Jurka łajbie, w pogoni za szczupłym i „imiennikiem” (właśnie – chyba nazewnikiem) Komisarza. Zawsze, jak się spotkali, mieli o czym gadać.
Niestety, tym razem Marek skrócił do minimum dialog o wędkarskich wyczynach i szybciutko przeszedł do tematu, będącego zasadniczym celem jego dzisiejszej wizyty u kolegi. Bardzo go nosiło. Miał nadzieję, że to będzie przełomowa chwila dla „martwego” śledztwa.
No, przecież to, w końcu, Szpuleczka wymyśliła. Liczył też na Jurka, który wszelkie marki sprzętu miał w swym małym paluszku. Oby tylko dopisało im szczęście i sprawca czynu zabronionego złożył tu wizytę.

„ Odpalił” tableta - nową pomoc służbową - i pokazał Deloro kilka przykładów wędzisk, jakie, zgodnie z jego wędkarską intuicją i wynikami prac laborantów, mogły wchodzić w rachubę, jako „czynnik sprawczy”. W tym, oczywiście, kijka, którego tak elegancko opisywała ofiara na swoim blogu. Oko mistrza tylko musnęło fotki. Rzekł z lekką dozą sarkazmu:
- Przecież wiesz, że sama nazwa, byle pełna, by wystarczyła. Nie doceniasz mnie, Marku.
- Tak, był gość z takim kijkiem. Likwidowałem w nim ubytek włókien w części szczytowej matcha i - na specjalne życzenie właściciela – lakierowałem cały blank, choć jego stan tego nie wymagał. Odebrał go przedwczoraj. Nawet się nie targował. Próbowałem z nim pogadać o sprawności, wadach i zaletach tej wędeczki, ale zbył mnie jednym zdaniem:
- Jeśli miałby pan klienta, mogę go sprzedać.
Szybko zapłacił za naprawę i wyszedł. Tyle go widziałem.
- Mimo wszystko, mam nadzieję, że potrafisz go opisać; chociaż podstawowe cechy i może coś charakterystycznego? Może czegoś dotykał, czegoś, czego nie używałeś, nie czyściłeś od przedwczoraj? Pytał Zander, z nadzieją w głosie.
- Pewnie, że Ci go opiszę, a w koszu na śmieci masz paczkę po gumie do żucia, którą tam wyrzucił. Choć raz ktoś doceni to, że nie opróżniam go codziennie. Zażartował.
- Może mi jeszcze powiesz, że masz jego numer telefonu? Pół żartem, ale z nadzieją zapytał.
- Oczywiście, przecież to naturalne, że muszę mieć kontakt z klientem.
Wyciągnął notes i wskazał mu palcem właściwy numer; numer, póki co, podejrzanego. Hura, w końcu podejrzanego.
Nagle skojarzył:
- Czy ja dobrze usłyszałem? Delikwent chce sprzedać to wędzisko?
- Przecież Ci mówiłem.
Już wiedział co ma czynić. Jeszcze tylko formułka do Mistrza:
- Przykro mi Jureczku, będziesz do mojej dyspozycji. Od tej chwili, obowiązuje Cię zachowanie pełnej tajemnicy w tej sprawie. Rozumiesz, chodzi o dobro śledztwa. Musisz złożyć formalne zeznanie, jako świadek.
Usprawiedliwiał się przed kolegą.
-Dobra, dobra, niech Ci będzie. A gdzie kasa za usługę? Taką usługę? Grzmiał Jurek.

Pojechali na Komendę. Zander sporządził protokół z przesłuchania świadka. Plastyk, przy pomocy Mistrza Deloro, wykonał portret pamięciowy poszukiwanego, a technicy zdjęli odciski palców z dostarczonego opakowania po gumie do żucia i porównali je z zabezpieczonymi na dowodach rzeczowych zdarzenia.
Dwa pasowały idealnie do siebie. Komisarz triumfował. Natychmiast zadzwonił do Pani Prokurator. Poinformował ją o możliwym przełomie w śledztwie, o kolejnych przewidywanych czynnościach i poprosił o wyrażenie zgody, na piśmie, na ich podjęcie.

Mając ustną akceptację, nie czekał, nerwowo sięgnął po notes. Odnalazł numer, który przepisał z notatnika Jurka i wystukał go na klawiaturze służbowej komórki. Niecierpliwie nasłuchiwał ludzkiego głosu z drugiej strony. Te kilka, może kilkanaście, sekund strasznie mu się wlokły, nieobliczalnie rozciągały w czasie. W końcu usłyszał:
- Czego? E, e, słucham?
- Ja w sprawie wędziska (wymienił znaną markę). Słyszałem, że chce je pan sprzedać. Czy dobrze trafiłem? Zaczął bezładnie.
- Ta, mam.
Usłyszał odpowiedź.
- Czy moglibyśmy się jakoś umówić, by je obejrzeć? Zagadnął i czekał w napięciu na reakcję. Byle tylko była po jego myśli. Po chwili usłyszał:
- Skąd jesteś?
- Szybko przeszliśmy na ty – pomyślał, a głośno rzekł:
- Z Rybołówek.
- Ja tyż. To spotkamy się w rynku, pod pomnikiem Szczupaka. Kiedy?
- Spieszy mu się. To dobrze – przebiegło Markowi przez głowę, a w słuchawkę odpalił:
- Za godzinę.
- Dobra. Poznasz mnie. Kija będę miał w łapie.
- Do zobaczenia, za godzinę – podsumował.
Łatwo poszło; bardzo łatwo. Czy nie za łatwo?
Szybko zorganizował swoją ekipę. Po pół godzinie jego ludzie kontrolowali płytę rynku i okoliczne zaułki o super nazwach: Płotki, Kiełbia, Karpia i Okonia. Teraz pozostało uzbroić się w cierpliwość i czekać.

Przyszedł punktualnie. Sam. Wędzisko trzymał pod pachą; bez pokrowca. Lśniło w promieniach popołudniowego słońca. Przez chwilę przykuło wzrok Zandera.
- Ładne; ślicznie go Deloro „wybłyszczył” – stwierdził w myślach. Szybko otrzepał się z tych dywagacji – czas przystąpić do akcji. Podszedł do gościa i wyciągnął policyjną „blachę”.
- Policja… – rozpoczął regułkę.

Na Komendzie facet zaczął wić się jak czerwony robak, wyjęty z pudełka i ukłuty haczykiem. Kombinował, jak węgorz z jamy wyciągany, jak sum z głębiny ku brzegowi proszony. Twierdził, że kupił wędzisko na bazarze, u Miętusa, za grosze. Naprawił i postanowił sprzedać, z zarobkiem. Pobrano odciski linii papilarnych z czubków jego palców. Znów „bingo”. Postawiony pod ścianą, w obliczu prostych dowodów, zaczął pękać, jak leszcz wyciągnięty na powierzchnię wody, gdy złapie pyskiem kilka łyków powietrza. Zaczął „śpiewać” syrenim głosem. Podał dane „wspólnika”, obciążając go, na ile to było możliwe. Próbował opisać zdarzenie jako wypadek, czyn niezamierzony, nieszczęśliwy przypadek. Gdzieś w tym wszystkim, jeden tylko fakt nie pasował do reszty zeznań: delikwenci po czynie zabronionym, z zejściem śmiertelnym, ze spokojem ducha, podzielili się wędziskami ofiary. A przecież lekarz twierdził, że ofiara żyła jeszcze kilkadziesiąt minut po zadaniu ciosu… Brrrr…

Po kolejnej godzinie na biurku Zandera leżały dwa imienne nakazy tymczasowego aresztowania, a jego „kryminalni” zmierzali pod wskazany adres z nakazem rewizji i poleceniem zatrzymania drugiego z podejrzanych.

Zander rozparł się wygodnie w starym, przetartym fotelu. Przymknął powieki i oczyma wyobraźni powędrował nad brzeg swojej ulubionej rzeki.

O piątej wieczorem przesłuchał drugiego kolesia. Sporządził protokół rozbieżności zeznań. Opieczętował, podpisał i odetchnął z ulgą:
- O resztę i ostateczną kwalifikację czynu niech się martwi Dendrobena. Gdyby była milsza, mniej służbowa, pocisnąłby trochę mocniej smyków i uprościł jej decyzję. Ma na to swoje sposoby. Lata praktyki robią swoje. A tak doszedł do wniosku, że wystarczy wykonać tylko tyle, ile wymagają od niego przepisy. Chciała formalnie, ma formalnie. Choć zwykła, ludzka ciekawość nie dawała mu spokoju: - Jak tam to przebiegało? Czy to zbrodnia, czy czyn niezamierzony, a jeśli zbrodnia, to czym spowodowana?
Skonstatował, że będzie uważnie śledził proces sądowy.

O, nie! Jeszcze jedną rzecz musiał załatwić. Wziął do ręki telefon. Odszukał numer do Szpulki. Napisał sms-a: „Dziękuję; już po sprawie. Jesteś kochana!”.
Poszło.
Po chwili telefon „zapukał”. Otworzył wiadomość: „Nie ma za co. Znakomicie. Ty też.”
Uśmiechnął się ”pod wąsem”: - Ja też? Żartuje ze mnie, czy prawdę pisze? W tej kwestii, niestety, żadne dochodzenie ni śledztwo nie pomoże. A szkoda.
Kobieta tajemniczą jest; kobieta nieodgadnioną jest i basta.


Zbieżność, podobieństwo nazwisk, imion i „ksywek” przypadkowa.


Opinie (33)

Tomekoo

Bogate słownictwo i coś zupełnie innego na portalu ... Nieźle się napracowałeś Krzychu ;-) Fajnie się czytało ;-) ***** [2014-01-21 20:23]

Sebastian Kowalczyk

GENIALNE :D [2014-01-22 09:33]

ryukon1975

Świetna historia, wzorowy język pisany. Bezwzględne 5 ***** [2014-01-22 09:45]

użytkownik

Super wpis i przepiękne fotki! ***** [2014-01-22 10:01]

użytkownik

Katarzyna Dendrobena haha [2014-01-22 11:05]

janglazik1947

Jakaś odmiana wśród opisu sprzętu wędkarskiego, przepisanego z katalogów. [2014-01-22 11:16]

Zibi60

"Ma klasę, a i rozmiary owszem, owszem." Jak zwykle Krzysiu, bez rewelacji - czyli ... czyli GENIALNIE ! 5* [2014-01-22 11:32]

marciin 2424

Codziennie przeglądam "Wędkuję.pl" w poszukiwaniu czegoś cennego co warto przeczytać i oczywiście zapamiętać. Często trafiam na artykuły,które nic nie wnoszą pozytywnego ani pouczającego i ta myśl po co ja tu zaglądam .Ale gdy wpada w ręce taka historia to rekompensuje wszystkie przeczytane nic nie wnoszące artykuły. O wędkarstwie to raczej nic się nie dowiedziałem ,ale i od tego musi być jakaś odskocznia a w takim wydaniu to po prostu poezja. Super się czytało kolego zostawiam***** i czekam na więcej historii ze Szpulką w roli głównej(: [2014-01-22 12:50]

romanm72

Pełen odjazd, fajnie się czytało !!! Pozdrawiam, oczywiście 5 i więcej !!! [2014-01-22 13:32]

JKarp

Już nie mogę się doczekać na części III, IV, V .... [2014-01-22 13:43]

Zionbel

Super wpis. Piątal oczywiście... [2014-01-22 14:20]

DelTor0

Rewela :) [2014-01-22 14:30]

janek1985

Świetne :) [2014-01-22 17:24]

tryfta

Biblioteki padną:))Pierwszy raz czytam coś innego jak porady wędkarskie i dotarłem do końca:) Ciekawe. [2014-01-22 19:23]

kajetanmroz

Dobre. Gratulacje. [2014-01-22 20:21]

majes1973

No,no świetne! [2014-01-22 20:39]

mateuszwos

trzeba mieć talent. [2014-01-22 22:39]

kaczor6110

Dlaczego mozna przyznac tylko 5 ***** dla mnie to warte ****************************************************************************************************************************************************************************************************************************************** [2014-01-22 22:44]

unix

No Krzysiu, napracowałeś się. Bardzo wciągająca lektura. Miło się czytało. Mam nadzieję, że kolejne części niebawem się ukażą. [2014-01-22 22:47]

rysiek38

Po pierwsze wielka piątka na początek !!! nie ma nic lepszego jak dobra,wciagajaca lektura na takie martwe dni. To nie wpis na blog a przynajmniej scenariusz na kolejnu odcinek "O.Mateusza" - wielki szacun :-) [2014-01-22 22:56]

camelot

......wniosek z tego taki, że nie warto paradować nad wodą z drogim sprzętem. Ryby i tak nie docenią ! A skończyć można - jak ten pod brzózką ! [2014-01-22 23:59]

użytkownik

Pierwsza część była super, ta... REWELACYJNA! Ciekawe jak będę musiał nazwać trzecią?;-) Krzysiu jeszcze raz wielkie PIĘĆ*****! [2014-01-23 01:09]

grisza-78

Ach ta Szpulka.... nieoceniona ;) Super!!!!!!! ***** i pozdro!!!! [2014-01-23 08:45]

heniopej

Chopie co ty palisz? sądząc po tekscie na pewno coś dobrego :)))))))) [2014-01-23 11:16]

rysiek38

Z tym paleniem to dokładnie to samo chciałem wczoraj napisać ale tak jakoś było mi głupio :-) ale jeszcze raz - Opowiadanka naprawde przednie !!! [2014-01-23 17:50]

feroza

Jak miło "poczytać" język Śląska. Już Was słyszę Koledzy i akcent stawiam na właściwej sylabie. Był czas, że miałem przyjemność wędkować na Pogorii; choć to chyba pogranicze Zagłębia Dąbrowskiego? Gdy wracałem w mój Kraj Scyzoryków, po kilku tygodniach pobytu w Waszym Sympatycznym Świecie, przez parę dni godołem jeszcze po szlunsku. Ech, sympatyczne wspomnienia. A karczma piwna? Męskiej zabawy czar! Niezapomniany! [2014-01-23 18:17]

marek-debicki

Pięknie, pięknie i jeszcze raz pięknie. Gratuluję pióra, pozdrawiam i *****pozostawiam. [2014-01-23 18:35]

niutek40

Krzysiu kolejny tekst z wysokiej półki, dobrego wpisu nie piszę się od tak. Sporo trzeba się do niego przyłożyć, widać, że sporo pracy i czasu również i tym razem włożyłeś. Tylko pozazdrościć Ci talentu i chęci pisania, ale cóż niektórzy ładnie piszą, a inni pięknie śpiewają. Dobra nie będę za dużo już słodził, wszystko właściwie koledzy powyżej już napisali. Pozdrawiam i czekam już z niecierpliwością na III część. [2014-01-23 20:07]

rysiek38

Co jak co ale hyba kożdy hanys lubi biyr i niy gupieje po nim a co do "Scyzoryków"to fajne piękne tereny w sumie jakby przedłużenie jury a ja jedynie tam wypoczywam (jak się uda ) a skąd te skojarzenie jury z Kielecczyzną ??? otóż tam gdzie trafia mi się łowić to moje radyjko łapie tylko Kielce :-) [2014-01-23 21:55]

owczarki

no fajne kto by sie spodziewał takiej odmiany [2014-01-24 22:55]

glacjan76

Bardzo dobre! Czekam na więcej! Pozdro [2014-01-29 17:29]

użytkownik

Rewelacja. Dzięki za link:) [2014-02-24 22:57]

Szpulka28

Przeczytałam teksty jeden po drugim i są świetne. Problem z tym, że na kolejny (a mam nadzieję, że będzie) trzeba czekać. Po dobrej lekturze nie można doczekać się kolejnej części. 5* i zaganiam do dalszego pisania (tak, tak wiem, natchnienie musi samo przyjść). Dzięki, że umilasz mi okres oczekiwania na wiosnę, bo u nas lód jeszcze skuwa jeziora... ;)) [2014-03-03 13:02]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Biała psychoza

Idzie wiosna, za oknami słońce, a śnieg znika w oczach. Sprzęt przyszyk…