Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Maurycy Mazurek (Mazak86)
2010-02-03
Na wstępie chciałbym dodać ze jest to mój pierwszy wpis więc proszę o wyrozumiałość. Chciałbym się z wami podzielić moją przygodą która spotkała mnie w sezonie wędkarskim 2009, był to piękny lipcowy dzień, przez cały dzień pogoda była przepiękna, świeciło słońce a na niebie nie było ani jednej chmurki, postanowiłem z moim kolegą Łukaszem ze skoro oboje nie mam nic do roboty (w końcu to wakacje więc trzeba korzystać) ,że pojedziemy na ryby na 'nockę'. Około godziny 16 spakowaliśmy wędki, kuferki, prowiant wygodne krzesełka wędkarskie i ruszyliśmy na nasze ulubione łowisko jakim jest kanał leśny 'odyńca'. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do sklepu po zanętę i robaki. Dojechaliśmy na miejsce około godziny 17.
Nad wodą nikogo prawie nie było, odszukaliśmy nasze ulubione stanowisko i zaczęliśmy się rozkładać, jak zwykle zagraliśmy w papier, nożyce, kamień kto rozrabia zanętę (niestety tym razem przegrałem) i zaczęliśmy łowić nęcić miejsca które sobie wcześniej sobie wybraliśmy, nad wodą było miło i przyjemnie, piękna przyroda dawała o sobie znać gdzie tylko okiem sięgnąć, kaczki i łabędzie pływały majestatycznie po kanale, tu i ówdzie skoczyła jakaś rybka w pogoni za muchą lub komarem, żaby rechotały radośnie a nam miło płynął czas przy rozmowie o rekordach jakie czekają na nas w tej wodzie. Co i rusz na haczyku zawiesiła się mała płotka, leszczyk lub krąpik. Zapowiadała się spokojna noc.
Zaczęło się robić ciemno więc przykleiliśmy świetliki do naszych drgających szczytówek. Muszę przyznać ,że ten widok zawsze mnie bawi ponieważ po kilku godzinach wpatrywania się w ten świecący patyczek oczy lubią płatać figle i nie raz zdarzyło mi się zaciąć bez powodu, zabawne są też sytuacje kiedy lecący nisko mały nietoperz uderzy przypadkiem o żyłkę, nie raz miałem wrażenie ze to jest właśnie ta ryba „mojego życia”.
Około godziny pierwszej zaczęło się coś dziać co i rusz albo ja albo kolega lądowaliśmy leszcze wielkości od 25 cm do 35 cm na brzegu. Zabawa była naprawdę dobra i trwała około godziny może troszkę dłużej, po czym nastała cisza a dookoła słychać tylko było bardzo głośny rechot żab. Chciałem po fotografować złowione okazy ale na nieszczęście nie dogadaliśmy się z kolegą w kwestii aparatu, on myślał ze ja wezmę a ja z kolei myślałem ze on zabierze swój :P dochodziła godzina trzecia i nie działo się kompletnie nic, nasze szczytówki zamarły w bezruchu i ani myślały drgnąć. Zaczęliśmy powoli przysypiać. Wtem obudził mnie dźwięk mojego spadającego z podpórki pickera. Myślałem ze to duży lin albo jeszcze większy leszcz, nie mogłem się nadziwić co zobaczyłem na brzegu po dość długim holu, był to około 50cm węgorz, zdziwiony byłem dlatego ze na przynętę mieliśmy kanapkę która składała się z białych robaków i kukurydzy, nigdy wcześniej nie złapałem węgorza więc radość była wielka i rozbudziła mnie, ryba bezpiecznie wróciła do wody.
Po tej miłej przygodzie znowu zrobiło się cicho a czas umilało mi chrapanie kolegi :D, ja jakoś nie mogłem zasnąć po przygodzie ,która mnie spotkała. Zrobiło się jasno i znowu zaczęła brać drobnica. Dochodziła już godzina 7 rano, nagle zauważyłem jak moja szczytówka zaczyna delikatnie drgać i uginać się powoli, odczekałem chwilę po czym zaciołem zdecydowanie, wędka wygięła się w pałąk i poczułem ze tym razem ryba nie jest mała, muszę przyznać że jeszcze nigdy nie holowałem takiej zdobyczy, adrenalina krążyła w całym moim systemie ale starałem się zachować zimną krew. Po pewnym czasie ryba zaczęła się poddawać więc zacząłem ściągać trochę pewniej, nagle w pełny porannym słońcu ukazał mi się jakiś 3 może 4 metry od brzegu ogromny leszcz, jeszcze nigdy złowiłem tak wielkiej sztuki, kolega powoli wsunął podbierak do wody a ja z ogromnym uśmiechem na twarzy zacząłem ściągać rybę coraz szybciej. Niestety to był mój błąd jakieś kilka centymetrów od podbieraka leszcz podjął ostatnią desperacką walkę o życie która wygrał, przypon strzelił a koszyczek wystrzelił jak torpeda z wody i trafił mnie w głowę, na początku byłem wściekły ale jak już ochłonąłem zacząłem się śmiać z całej sytuacji, „leszcz puknął mnie w głowę własnym koszykiem” mam tylko nadzieję ze jakoś pozbył się tego haczyka. Po całej sytuacji postanowiliśmy zakończyć naszą nocną eskapadę. Teraz już wiem ,że nie wolno lekceważyć przeciwnika do ostatniej sekundy holu, następnym razem nie popełnię tego błędu i nie stracę swojej ryby ‘’ryby życia’’ nie chcę opisywać jaki był duży i ile miał centymetrów bo wiadomo ,że ryby rosną z każdą historią ;)…
Tak zakończyła się moja przygoda z wielkim leszczem ,którego mam nadzieję złapię w tym sezonie i tym razem tę walkę wygram, zaskoczę go, zrobię mu zdjęcie dam buzi i wypuszczę ;) niech wróci za rok. >
Mam nadzieję że nie zanudziłem was za bardzo swoją opowieścią. Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę spokoju i rozwagi aby uniknąć takich sytuacji. Ja dostałem dobrą lekcję z której skorzystam następnym razem.
Maurycy