Nie ma to jak Nielisz

/ 15 komentarzy / 12 zdjęć


Źle się dzieje w państwie duńskim jak napisał Szekspir czy inny pisarz Sofronow. Ogarnęła nas niemoc wędkarska. Po kilku nieudanych wypadach, ryba za cholerę nie chciała współpracować, przytrafiła nam się nieplanowana (3 tygodniowa) przerwa w wędkowaniu. To stanowczo za długo bez wędki w ręku, zaczynało nas już nosić. Pozostało nam jedynie gadanie o rybach. Marnym pocieszeniem był fakt iż nie tylko my ostatnio wracaliśmy ,,o kiju’’. Coś złego dzieje się w tym roku na naszych wodach, ze szczególnym uwzględnieniem Wisły. Szczęśliwi ci którym uda się wyciągnąć choćby krąpia nikczemnej wielkości. 

Na szczęście mamy już czerwiec, nastał więc czas odwiedzin naszej miejscówki na Bugu. Pierwsze przymiarki i od razu niepowodzenie. Wyprawa na Bug ma sens jedynie w tygodniu, ponieważ zdobycie miejscówki na weekend graniczy z cudem. Dymać 150 kilosów tylko po to żeby się przejechać to żadna przyjemność. Wyjazd w tygodniu odpada ze względu na młodego który ma jeszcze kilka zaliczeń przed końcem roku, a bez niego taka wyprawa to już nie to samo. Sprawa się komplikuje, gdzie tu wyruszyć skoro wypad możliwy jest jedynie w weekend……………………….. ,,Eureka’’, mam. W ubiegłym roku na Bugu usłyszeliśmy o zbiorniku ,,Nielisz’’, podobno całkiem fajna wędkarska sadzawka (950ha), jest szansa że jednak połapiemy. Przekopaliśmy z sąsiadem Internet w poszukiwaniu informacji, generalnie wszyscy chwalą, nie ma więc co się zastanawiać, jedziemy. Sąsiad jak na starego internetowego szpiega przystało znalazł dla nas kwaterę nad wodą ze świetnym udogodnieniem pod tytułem łódka, ruszamy w piątek rano. Woda jakieś 200 kilometrów od domu warto więc mieć zabezpieczenie w postaci lokalu na miejscu, tak na wszelka wypadkowość. Dodatkowo w sobotę mecz, więc można będzie zrobić sobie przerwę w wędkowaniu,

Ostatni dzień przed wyjazdem to już masakra, żaden z nas nie może znaleźć sobie miejsca, ryby, ryby, ryby. Wieczorem podniecenie sięgnęło zenitu, pakowanie, sprawdzanie, planowanie, i tak w kółko. Kolega Sylwester (status sąsiad) w końcu stwierdził: ,,jedźcie już w pi….u, nie męczcie siebie i nas’’, a moja prywatna osobista kobita (kochana małżonka znaczysie) dodała: ,,on (czyli ja) dziś w nocy nie zaśnie’’. Na szczęście nie miała racji, około północy zasnąłem. Budzę się, otwieram oczy i zrywam się przerażony, na dworze już piękny dzionek, ,,kufa zaspaliśmy’’. Patrzę na zegarek a tu dopiero 3:30 ulżyło, wyjazd zaplanowaliśmy na godzinę 5. Punktualnie (co dla sąsiada nie jest naturalne) pod domem zatrzymuje się samochód, czas start.

Nad zalewem meldujemy się około 7:30 i już po chwili stoimy nad wodą, a przyznać trzeba że ona (ta woda) jest piękna, na powitanie jesteśmy świadkami kilku ataków drapieżników. Nie ma na co czekać, wracamy po sprzęt i zabieramy się za to po co tu przyjechaliśmy. Tym razem nie eksperymentowaliśmy z zanętami (sąsiad jedynie przygotował gotowany groch), poszliśmy w stronę gotowych zanęt ,,Champion’’ o smaku wanilii i czekolady, do tego jeszcze Pellet zanętowy 6mm o smaku toffi i czekolady. Do koszyczków standardowe zanęty leszczowe ,,Lorpio’’, a na haczyki oczywiście białe, czerwone, kukurydza i ryż preparowany.

Zestawy w wodzie a my poznajemy najbliższą okolicę. Na pierwszą zdobycz nie musieliśmy długo czekać, wyciągam leszcza około 30cm. Połowy na Nieliszu uznajemy za rozpoczęte. Przez następną godzinkę cisza. Postanowiłem sprawdzić oddaloną o jakieś 20m metrów miejscówkę. Chwilę po zarzuceniu branie, już widzę ślicznego leszczyka. Jakieś 5m od brzegu ryba zaczyna wariować i …………………… wypina się, szkoda. Zarzucam ponownie, już za towarzysza mam sąsiada, młody stwierdził że zostaje na pierwszej miejscówce, najbardziej obszernej. Tym razem musiałem poczekać pół godziny na amatora białych. Kurde powtórka z historii, ryba wypina się prawie dokładnie w tym samym miejscu. W tak zwanym międzyczasie, małolat wyciąga 2 czterdziestaki (leszcze oczywiście). Koniec eksperymentów, wracamy do niego. Do godziny 12 brania ustały a słońce zaczęło niemiłosiernie przypiekać. Okazało się że ja ,,miszcz’’ planowania, zapomniałem zabrać krótkich spodenek, a niech to cholera weźmie trzeba będzie się jakoś przemordować, musi wystarczyć zawijanie nogawek. Dochodziła 12:30, feederek sąsiada zaczął przyjemny dla oka wędkarza taniec, po chwili na brzegu mamy całkiem fajnego leszczyka, jak później się okazało był to dopiero początek popisu sąsiada. Reszta dnia wyglądała następująco:

• sąsiad 3 sztuki, my z młodym po jednej,
• sąsiad 3, my po jednej
• sąsiad wiadomo, my również wiadomo
• i tak do wieczora

Już kilka lat jeździmy i nasłuchaliśmy się jak to niektórzy wyciągają z gruntu po kilkanaście czy kilkadziesiąt ryb w ciągu kilku czy kilkunastogodzinnej zasiadki, tyle że nigdy nie byliśmy nawet świadkami takich połowów. Tu na Nieliszu działo się to z naszym udziałem. Do wieczora wyciągnęliśmy około 30 leszczy takich od 30 do 50 cm, naprawdę fantastyczna zabawa. Po ostatnich niepowodzeniach nie ma lepszego sposobu na odzyskanie równowagi niż takie świetne brania. Późnym popołudniem przypomnieliśmy sobie o łódce, na szczęście przyszedł nasz gospodarz i po chwili łódka gotowa była do wodowania. Sąsiad stwierdził że nie ma ochoty na zabawę w Neptuna. Nawet dobrze się złożyło bo na łódce to raczej na 3 osoby to miejsca nie było. Na pewno nie był to kuter pełnomorski, raczej łupina dla max 2 osób. Młody jak na weterana wodnego przystało zasiadł do wioseł a ja zająłem miejsce na rufie, konieczne było specjalne ułożenie odnóży dolnych ale jakoś daliśmy radę. Niestety moje sto kilogramów robiło swoje, dupskiem prawie wody dotykałem natomiast dziób łodzi uniesiony był jak w ślizgaczu. Jakimsik sposobem udało nam się zamienić miejscami na wodzie i tu pojawił się następny problem. Na dnie łodzi kiedyś ułożona był drewniana kratownica, niestety na chwilę obecną zaklinowała się pomiędzy dziobem a środkową ławeczką w taki sposób że z pod ławeczki na jakieś 15c, wystawał narożnik kratownicy z gwoździem. Łódka była dość płytka a ja mam 1,90cm i żeby była możliwość wiosłowania musiałem maksymalnie pochylać kończyny co i tak było niełatwe ponieważ na wprost siedział młody. Każde poruszenie prawą nogą powodowało że zaczepiałem łydką o gwóźdź co doprowadzało mnie do szału że o ranach na nodze nie wspomnę. Pomimo tych wszystkich niedogodności udało się trochę pomachać spinningami, szkoda że bez efektów. Mnie zresztą szybko się znudziło, Ci którzy śledzą moje wpisy wiedzą że spin to nie jest moja bajka. Zarządziłem powrót póki jeszcze utrzymujemy się na wodzie. Już na brzegu stwierdziłem że ja z połowów z łódki przynajmniej na tym wypadzie się wyleczyłem. Następnego dnia pływał tylko młody.

Niedługo po tym jak zakończyliśmy zabawę w ,,najniebezpieczniejszy zawód świata’’. Tyle że nasze połowy z łodzi miały jedynie jedną cechę wspólną z połowami krabów czyli tę że i jedne i drugie odbywają się na wodzie, rozpoczęliśmy przygotowania do powrotu na kwaterę. Jako że obiecaliśmy sąsiadom grilla rybnego po powrocie trzeba było parę ryb oczyścić. Zaszczytu tego dostąpili sąsiad i młody. Jak tylko rozpoczęli oporządzanie ryb pojawiło się stado mew. Wędki zarzucone więc jak zapewne domyślacie się mogło zakończyć się to tylko w jeden sposób. Po chwili sąsiad miał na wędce mewę. Niestety zaplątała się dość skutecznie, trzeba ja było przyciągnąć do brzegu. Sąsiad jak przystało na dobrego samarytanina przystąpił do jej uwalniania Ptaszysko zamiast być wdzięcznym podziobało ratownika, kilka cięć żyłki i po chwili skrzydła były uwolnione i amatorka latania pomiędzy żyłkami powróciła do swoich. Zbliżał się wieczór, zaczęło z nas wszystkich wychodzić zmęczenie postanowiliśmy więc darować sobie nocne połowy tym bardziej że jeszcze dwa dni przed nami. Na kwaterze czas na zaśnięcie był czasem przyłożenia głowy do poduszki. 

Następnego dnia zaraz po 4 meldujemy się ponownie nad wodą. Pierwsze trofeum pada łupem młodego, leszcz oczywiście. W tym momencie można by już o sobocie napisać ,,i to by było na tyle’’. Młody nie wyciągnął już nic, ja pierwsza rybę (okonia) złowiłem dopiero po południu. Sąsiad jedynie się wyłamał i tak jak pierwszego dnia pokazywał nam jak się ryby łapie. Co prawda wynik to jedynie 5 lub 7 sztuk ale nas zdecydowanie dystansował. Dzień upłynął nam na poszukiwaniu cienia, słońce dawało ognia niemiłosiernie. Nadszedł wieczór, zrobiliśmy sobie przerwę na mecz. Zaraz po końcowym gwizdku powrót nad wodę i szykowanie się do nocnych połowów. Powoli zaczęła otaczać nas ciemność, choć poprzedzona takim zachodem słońca że klękajcie narody, zdjęcia w żaden sposób nie oddają tej gry kolorów i cieni. Ciemność to najtrafniejsze określenie, panowały tak zwane egipskie ciemności, bez latarki strach było zrobić nawet kilka kroków. Wędki milczą, na szczęście komarów tez nie widać, nie licząc jednego skubańca który wieczorem dziabnął sąsiada centralnie w kulfona. Cisza jak makiem zasiał. Młody gdzieś około północy zrejterował, ale my twardziele postanowiliśmy łowić (mocno powiedziane) dalej. Do rana było to już tylko czuwanie przeplatane drzemką, wędki nawet nie drgnęły. Około 3:30 chwilę po przerzuceniu wędki mam branie, wyciągam leszcza. Budzę sąsiada z informacją że zaczynają się brania ale tylko zmienił pozycję na leżaku i chrapał dalej. Nie minęło 15 minut i mam kolejne branie, tym razem trochę starszy brat poprzedniego leszcza, już ponad 40cm. Tego już było sąsiadowi za wiele, zwlókł się z leżaka i zabrał za wędki. Przez kolejną godzinę sąsiad znów zaczął przypominać kto jest królem polowania na tej wyprawie.

• Sąsiad 4 sztuki
• Ja ,,0’’, nie licząc tych wcześniejszych

Dotarł wreszcie młody a na naszych wędkach rozpoczął się festiwal nieudanych brań, po kilku porażkach stało się to nawet trochę frustrujące, a szczytówki wędek chodziły cały czas. Nadszedł czas młodego wyciągnął po kolei dwa czterdziestaki i znów spokój (u nas). Niestety (dla nas) obudził się sąsiad, branie za braniem, nie udawało mu się zarzucić dwóch zestawów na raz. Wreszcie i u sąsiada cisza a u mnie z kolei zaczęły się brania, tym razem ja wyciągnąłem ładnych parę sztuk po kolei, i tak gdzieś do 11:00. Później jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki brania ustały. Posiedzieliśmy do 12 i postanowiliśmy wracać tak żeby uniknąć korków. 

Podsumowując, jeszcze nigdy podczas jednorazowego wypadu nie udało nam się złowić takiej ilości ryb, a było tego około 50 szt. Jedna płotka, dwa okonie, reszta leszcze, szkoda że nie udało się wyciągnąć jakiegoś konkretnego drapieżnika, ale jak to mawiają starożytni Rosjanie ,,co się odwlecze to nie uciecze’’. Wracamy tu we wrześniu, wtedy powalczymy z drapieżnikami.

Pozdrawiam

połamania

 


4.8
Oceń
(17 głosów)

 

Nie ma to jak Nielisz - opinie i komentarze

belucziobeluczio
+1
To był naprawdę wspaniały wypad, pomijając to że to najbardziej rybny nasz wspólny wypad. Okoliczności przyrody, atmosfera, brak słów. W końcu poznaliśmy smak prawdziwego wędkowanie. Wreszcie można było powiedzieć, że wędki prawie nie stygły. Po ostatnim okresie posuchy, wróciła wiara w ryby. A ostatnio już miałem lekki kryzys wędkarski. Myślę, że ta wyprawa była nam potrzebna jak rybie woda, przynajmniej mi dała natchnienie już do końca sezonu. A na myśl, że jak Bozia da i wrócimy tam we wrześniu już mi się gęba cieszy. Krzysztof nie dodał, że w sobotę mamy grilla, typowo rybnego grilla. Każdy z nas szykuje rybkę po swojemu...... ma być też rybka wędzona, zobaczymy kto zostanie królem kulinarnym. Stawiam na Krzysztofa zwanego M....., bo ja z gotowaniem mam tyle wspólnego co i z jazdą na wrotkach. Pozdrawiam, (2015-06-18 21:58)
krisbeerkrisbeer
0
Drogi sąsiedzie zwany M........, chylę czoła. To chyba najdłuższy tekst jaki w życiu napisałeś :) Jeszcze tylko czytanie ze zrozumieniem do poprawki, w tekście jest mowa o grillu :) A co do gotowania to nie przesadzaj, nie przypominam sobie żebyś przypalił wodę na kawę na rybach:) (2015-06-19 08:46)
belucziobeluczio
0
Bo kolega napisał tylko o obietnicach, ja już o konkretach :-) (2015-06-19 09:30)
SVTSVT
-1
Butem na ptaka? (2015-06-19 10:06)
KomanczKomancz
-1
To zdjęcie z "uwalnianiem" ptaka, który znajduje się pod trepem można było sobie darować... Nieprzyjemnie na to patrzeć. 3 facetów na miejscu ale najważniejsze to zrobić foto ? ;/ (2015-06-19 12:01)
barrakuda81barrakuda81
+1
Gratuluję udanej wyprawy. Zgadzam sie że na Wiśle jest okrutna bieda choć ostatnio woda jakby zaczyna żyć i można upolować bolenia lub klenia. Ja chyba też muszę zaliczyc w tym roku taki wypad na wodę o dobrej renomie w poszukiwaniu drapieżnika ( zwłaszcza sandacza) bo mam nie odparte wrażenie że olbrzymia większość wędkarzy łowiących w tych samych wodach co ja to stado Don Kichotów łudzących się że może tym razem coś uda się przechytrzyć...Otóż...nie uda się i trzeba sobie to wprost powiedzieć bo zwłaszcza drapieżnika jak na lekarstwo a to co jest już dawno "porobiło" doktoraty z unikania przynęt wędkarskich. Pustynia i cwane niedobitki ryb:-) Trzeba chyba jesienią wziąć kurs na Turawę albo inny zbiornik bo w okolicy płacz i zgrzytanie zębów:-( (2015-06-19 12:56)
SpearSpear
0
Klimat jak zawsze na 5 ;) (2015-06-19 13:09)
dominik1998ioudominik1998iou
+1
Panowie bez przesady z tą mewą, w przypadku ptaka zastosowaliśmy zasadę catch and release, chodź ja żałuję bo mewy barbecue jeszcze nie spożywałem. (2015-06-19 16:42)
KomanczKomancz
-1
Chodzi o zwykłe traktowanie zwierząt w stopniu humanitarnym. Rybę też butem przytrzymujesz jak odhaczasz ? O ptaka to podejście "bez przesady" ale jak ktoś napisze, że wziął sobie rybę do zjedzenia (zgodnie z regulaminem) to wielka burza. (2015-06-19 17:31)
krisbeerkrisbeer
0
Komancz, ptak był przytrzymywany stopą przy podłożu ponieważ strasznie się szamotał oplatując coraz bardziej, a chodziło o to by mu skrzydła z żyłki uwolnić. Rozumiem ze Ty zrobiłbyś to bardziej humanitarnie. Hylę czoła i przepraszam że nie wezwaliśmy służb ratowniczych. Ptak nie ucierpiał, uwolniony natychmiast odleciał. Sporo już było na forum na temat tego którym zwierzakom należy się humanitarne traktowanie a którym nie. Proponuje zakończyć dywagacje na ten temat. pozdrawiam (2015-06-19 18:29)
KomanczKomancz
-1
Humanitarne traktowanie należy się wszystkim zwierzakom. Dlatego, że jesteśmy teoretycznie wyższą formą ewolucji - myślącymi inteligentnie ludźmi. Nikogo nie wrzucam na stos. Zauważyłem jedynie że w trzech nie byłoby problemu z szamotaniem się ptaka. Pozdrawiam również. (2015-06-19 20:42)
pstrag222pstrag222
+2
Cały ból Nielisza to właśnie, ten fakt, że ciężko się przebić przez te leszcze aby złowić inne ryby. Lubie tam wędkować, bo frajda jest nie ztej ziemi ale no cóż...leszcze i leszcze (2015-06-20 05:49)
belucziobeluczio
+2
Komancz, ponieważ to na moją wędkę złapał się ptak więc czuję się wywołany do tablicy. Próbowałem go uwolnić humanitarnie i szybko, ale niestety ptak był bardzo wystraszony i strasznie dziobał, zresztą na początku parę razy dostałem dziobem. Może nie wygląda to najlepiej, ale trwało krótko i ptak bez szwanku odzyskał wolność. (2015-06-25 16:06)
rysiek38rysiek38
+2
Na początek pełny gwiazdozbiór i gratki za bardzo przyjemny w czytaniu wpisik..Wywołał wspomnienia jak nad jeziorem bodajże Łukcze miałem swoje eldorado podczas gdy "Tubylcy lub tambylcy -wedle uznania"mieli dwa tygodnie totalnej posuchy z tym że kluczem sukcesu była metoda kompletnie tam nie znana (zbiłem tam niezły interes na jej promocji) - dałeś mi natchnienie na nastepny wpis czyli opiszę tę przygodę na blogu bo to dłuuuga historia (2015-06-28 00:14)
rysiek38rysiek38
0
Pamiętam i zbieram wszystko do kupy bo to był całkiem pouczający wypadzik zwłaszcza dla takiego młodziaka jak ja wtedy ale zwlekam bo mam nadzieję że ktoś z tam obecnych ma jakieś foty i staram się do nich dotrzeć (2015-07-02 22:49)

skomentuj ten artykuł