nie - Udana majówka - zdjęcia, foto - 13 zdjęć
Weekend majowy ……………………………………….., przez część z nas (w tym przez moją skromną osobę) najbardziej wyczekiwany termin w pierwszej połowie roku. W czym tkwi fenomen tej daty w moim przypadku naprawdę nie wiem. Może chodzi o koniec okresu ochronnego na szczupaka? NIE, zdecydowanie NIE, spinning to nie jest nasza bajka, no może z wyjątkiem młodego, ale i on nie ma już tyle zapału co kiedyś. Urósł na troszeczkę i tak jakby się troszkę postarzał (18 w tym roku), ale wracam do tematu weekendu. W pracy mam taki układ że zgłaszam się na ochotnika do pracy na Wielkanoc i Boże Narodzenie, a w zamian za to majówka co roku jest moja, bez względu na to jak wypadnie (ile dni wolnego). Dzieje się tak od wielu lat. Najpierw jako ,,dupa nie wędkarz’’ na majówki jeździłem z Pawlakiem (,,sąsiad’’ ale nie ten właściwy, który od czasu do czasu pojawia się w moich wpisach), a od kilku lat już jako troszkę mniejsza ,,dupa’’, z sąsiadem (tym właściwym) i młodym, raz nawet wybrał się z nami mój tata. Co jest takiego ,,magicznego’’ w tym terminie?, bo przecież nie ryby (to pewnie bym zapamiętał). Nie ganiamy za szczupakiem nie licząc łowienia na żywca (bez jakichś specjalnych efektów), nie możemy pochwalić się jakimś oszałamiającym połowem ryb innych gatunków. Normalnie kurde nie wiem. Na nockę mogę pojechać kiedy chcę, nie jest to również nasz jedyny wypad na dłużej niż jedna noc, choć w tym przypadku to dupy nie urywa ponieważ jeszcze nie byliśmy na rybach dłużej niż 3 dni. Jak co roku ogarnia mnie jakaś gorączka związana z planowaniem tego wyjazdu. Co roku zakładam że trzeba jechać odpowiednio wcześniej żeby zająć dobrą miejscówkę i faktem jest że nie mamy z tym problemu. Czasem jedynie okazuje się że nie było potrzeby się spieszyć i w ślad za nami nie podążają tłumy. W tym roku było podobnie, pojawił się jednak problem z tym gdzie jedziemy. Sąsiad okazał się mistrzem uników i na każde pytanie dotyczące miejscówki odpowiadał:
- mnie tam wszystko jedno,
- ty decyduj, -
- ty planuj a ja godzę się na wszystko, a trzeba Wam wiedzieć że początek sezonu mamy jaki mamy i jedyne czym możemy się pochwalić to mile spędzony czas na łonie natury. I weź tu człowieku bądź mądry i zaplanuj wyjazd w miejsce w którym jest jakaś szansa że coś się zaczepi na haczyku i nie będzie to but żołnierza wermachtu w pospiechu opuszczającego tereny nadwiślańskie. No to wymyśliłem, jedziemy na starorzecze Wisły w Pawłowicach. Jest szansa na płoć, wzdręgę, okonia, że o wszechobecnym ,,koluchu’’ (sumik karłowaty) nie wspomnę. W niedzielę można też będzie zarzucić jakiegoś żywczyka i dać sobie szanse na zębacza. Do wyjazdu został tydzień, chodzę jak nakręcony, planuję co, kto, kiedy, jak, gdzie i za ile. A jest o czym myśleć. Trzeba mieć jak to się mówi ,,co do gara włożyć’’, trzeba mieć na czym tego gara przyrządzić, trzeba mieć czym to popić że o sprzęcie wędkarskim nie wspomnę. Zanęty, przynęty, prognozy na weekend nie są zbyt ciekawe, trzeba mieć więc gotowy scenariusz na wypadek deszczu, inny na wypadek długotrwałego deszczu i jeszcze inny na wypadek deszczu ulewnego. Lubię mieć wszystko pod kontrolą i staram się zabezpieczać nas na wiele ewentualności. Od spontanów to mamy sąsiada. Czekam na ten dzień kiedy nad wodą okaże się że pojechał bez wędek i z rozbrajająca szczerością powie:
- byłem przekonany że Domino (młody) wędki pakował
Ja tu wszystko mam że tak powiem zapięte na ostatni guzik, wyjazd w piątek wieczorem, a tu w środę, sąsiad proponuje wypad na majówkę nad Nielisz, argumentując że to jedyne miejsce które daje gwarancję że nie przeleżymy kilku dni i że może być fajna zabawa z wędkami. A tak poza tym to jechać możemy dopiero w sobotę rano ponieważ w piątek to jego prywatna, osobista małżonka Ziutka (anioł nie kobita skoro tyle wytrzymała z tym ……………….) obchodzi 18-ste urodziny (nie liczyłem który to już raz J), wypadałoby więc być tego dnia w domu. No dobra, tym razem ja godzę się od razu, choć zadowolony to ja raczej nie jestem. Wkurza mnie perspektywa spędzenia majówki słuchając ,,majteczki w kropeczki……’’, zakładałem że nad tak piękną wodą, grzechem jest nie zorganizować jakiegoś majowego festynu. Ale co mi tam, w roku ubiegłym cały dzień latał nam nad głową helikopter to może przeżyjemy i te ,,majteczki….’’, jedziemy…………………………………………………..
Nad zalewem meldujemy się po siódmej, pogoda pod tak zwanym psem. Całą drogę jechaliśmy w deszczu więc deszcz na miejscu jakoś nas nie dziwi. Na szczęście mamy kwaterę więc nawet jeżeli solidnie zmokniemy to jest szansa na przebranie się w nowe ciuchy i wysuszenie tych przemoczonych. Nie zamierzamy czekać aż przestanie padać, woda woła nas tak głośno że zaczynamy bać się mandatu za zakłócanie porządku. Mamy parasol i folię którą wozimy od czasu jak okazało się że nasz parasol jest przemakalny. W dosłownie kilka minut wznosimy konstrukcję która ma za zadanie chronić nas przed deszczem. Powstaje z tego ,,Pałac’’ jak twór ten nazwał sąsiad. W czasie deszczu lokum nie do pogardzenia, w końcu to kilka metrów kwadratowych pod dachem. W wodzie ląduje pierwsza partia kul zanętowych do których zastosowaliśmy zdobyta przez sąsiada glinę. Sąsiad co prawda zapierał się że wcześniej było w niej zdecydowanie więcej grudek i że jest to glina już po przesianiu ale jak na to patrzyłem to jedyne co przychodziło mi do głowy to było to, że może i glina była przesiana ale chyba przez siatkę ogrodzeniową........................................................... Ale nic to dajemy radę, może jakaś grudka opadając uderzy rybę w głowę i do wyciągnięcia jej wystarczy podbierak. Zanęta to mikstura mojego pomysłu której bazę stanowią pęczak i płatki owsiane z dodatkiem różnych ziaren oraz zapachu do pierników. Do koszyczków gotowe zanęty leszczowe a na same haczyki: białe, czerwone oraz kukurydza, tym razem zwykła konserwowa. Nie zauważyliśmy żadnej różnicy przy zastosowaniu kukurydzy smakowej, wręcz przeciwnie, lepsze efekty mieliśmy stosując zwykłą. Feederki w wodzie, ja dodatkowo testuję kulkę wodną. Zmieniam grunt i przynęty ale efektów jakoś nie widać. Mijają godziny, na szczęście przestało padać i choć temperatura dupy nie urywa to czasami jest nawet przyjemnie. Poza nami nad wodą nie ma prawie nikogo z grunciarzy (pogody się wystraszyli, czy co) a brzegiem kursuje kilku spinningistów, ale ich wyniki nie powalają. Nie martwimy się specjalnie brakiem brań, w końcu to Nielisz i ,,co się odwlecze to nie uciecze’’. Wybiła godzina 15:05, patrzę i oczom nie wierzę. Zdjąłem okulary, przetarłem ślepia i jednak jest ………………………………………………………….., wyczekiwane branie, a że jest się ,,miszczem’’ to po chwili w podbieraku melduje się pierwszy weekendowy Leszcz 30 +. – bo ryby to trzeba umić łapać powiedziałem do swoich kompanów. Domyślacie się zapewne jaki owoc przypominała moja gęba J. Kilkanaście minut później kolejne branie tym razem takie że zacząłem bać się o wędkę. Podczas holu czuję że albo ryba życia albo mały ale wariat. Okazało się że to karpik 30+. Kilka karpików już w życiu wyjąłem ale żeby aż tak walczyć, zawzięty skubaniec. W sumie to super, ponieważ karpia na Nieliszu jeszcze nie wyjęliśmy. Po drugiej rybce mój uśmiech spowodował że tak jakby się cieplej wokoło zrobiło z temperaturą wody włącznie. Ten wzrost temperatury wody spowodowany moim ciepłym serdecznym uśmiechem był chyba przyczyną tego że łowić zaczął również sąsiad, wyciągaliśmy rybki na zmianę. Ja kolejny karpik, sąsiad ładny linek, u mnie leszcz, u sąsiada podobnie. Tylko wędki młodego milczały ale ten skubaniutki z uśmiechem oświadczył że dziś to on się resetuje a ryby zacznie łowić od jutra J. Dzień miał się już ku końcowi ruszyliśmy więc na kwaterę.
Dzień zacząłem około 5 (sąsiad i młody byli nie do ruszenia), ja stwierdziłem że jednak przyjechałem co prawda odpocząć ale czynnie łowiąc ryby. Leżakowanie urządzę sobie w domu po powrocie. Zarzuciłem zestawy, usiadłem i sącząc kawę czekałem na te zalewowe potwory. Pogoda zapowiadała się znakomita, jak na 5 rano to było dość ciepło, ptaszki śpiewały, normalnie odjazd. Aż chce się żyć, o to właśnie chodzi, to lubią tygrysy. Tygrysy lubią również złowic od czasu do czasu jakąś rybkę a ja jedynie, czekałem, czekałem, tak oczekując przygotowałem trochę kul zanętowych i czekałem dalej. Na brzegu pojawili się moi kompani. Młody obwieścił że teraz to on nam pokaże jak się ryby łapie. Wziął swojego spina nad spinami, plecaczek i ruszył brzegiem jak za dawnych dobrych czasów. No, nasz młody powrócił stwierdziliśmy z sąsiadem, jako że ostatnio to ten młodzieniec nasze wyjazdy traktował jako formę odpoczynku, odskoczni od swoich towarzyskich obowiązków a nie wyprawy wędkarskie. Skoro jak widać jest jednak w formie to ciekawe czy znów pokaże nam miejsce w szyku, zobaczymy. Mijały godziny, młody wrócił bez trofeum, nasze zestawy również milczały jak zaklęte. Nie za bardzo wiedzieliśmy o co chodzi, zalew się zepsuł czy co? Takiej posuchy to my tu jeszcze nie zaznaliśmy. Z drugiej strony to wczoraj jednak kilkanaście rybek wyciągniętych, może znów od 15 zaczniemy łowić. Sąsiad wreszcie wyciąga leszczyka, może będzie dobrze, pocieszam się w myślach. Co tu kufa robić, nie palę (zobaczymy co z tego wyjdzie) od świat wielkanocnych, może trzeba będzie wziąć się za szydełkowanie albo inne cholerstwo. Z racji tego że szydełka nie miałem, zająłem się obserwacją niemałej populacji ślimaków, sąsiad i młody natomiast zatopili się w lekturze jakichś materiałów piśmienniczych (znaczy się prawdopodobnie – czytać potrafią J). Pewności nie mam ale wyglądają jakby rozumieli te krzaczki na kartkach, naukowcy znaczy. Lekturę przerywa zestaw sąsiada, następny leszczyk. Odwiedza nas również kilku spinningistów, ponoć ktoś, coś, gdzieś, ale dupy nie urywa. Ktoś opowiada że nie wie o co chodzi dziś na wodzie, że to dziwne że prawie nikogo nie ma, pada nawet stwierdzenie: - Panie tak normalnie to i z 50 łódek tu pływa (dziś nie ma ich wcale). Od poznanego wczoraj kolegi ze spinem dowiadujemy się że jakieś kilkaset metrów od nas leszcz zaczął się trzeć tak że aż się woda gotuje (a wczoraj nic się nie działo) dziś siedzi tam grupka zapaleńców i choć podrzucają swoje zestawy rybom pod pyski to nic się nie dzieje. Luzik, wczoraj brały karpie i liny to może i dziś uda się coś wyciągnąć. Jakby na potwierdzenie sąsiad wyciąga kolejnego leszcza. A u nas cisza, wędki nawet nie drgnął, podczas przerzucania okazuje się że robale nietknięte, kombinujemy, białe, czerwone, kukurydza, kanapki i ……………………………………… dupa. Na szczęście pogoda piękna. Nadchodził wieczór, sąsiad co kilka godzin coś wyciąga, młody wreszcie wyholował swoja rybkę, a ja …………………………………………………………………….. no cóż dziś jedynie obserwator, ale jutro będzie lepiej J
Dzień trzeci, zaczęliśmy tradycyjnie, to znaczy ja nad wodą a reszta jeszcze nie może uwolnić się z objęć Morfeusza. Zobaczymy co pokaże nam dzisiejszy dzionek. Pogoda od rana pod tak zwanym psem, pochmurno, zimno i tylko jedna wspólna cecha z dniem wczorajszym. Ryb jak nie było tak nie ma, sprawdza się również stare polskie porzekadło ,,kto rano wstaje, ten się gówno wyśpi’’. Czyżby padł ostatni bastion, czyżby zepsuła się nasza bankowa miejscówka? Jeden z tubylców mnie pociesza, że weekend majowy w roku ubiegłym był dokładnie taki sam. No nic, pewnie nie wstrzeliliśmy się z terminem tyle, że jeżeli nie tu to gdzie? Wędkarstwo to jednak, przede wszystkim łowienie ryb, miłe spędzanie czasu nad wodą to tylko dodatek, a obcowanie z naturą obserwacja zjawisk niedostępnych dla wszystkich to bonus. Co robić gdy na naszych łowiskach, wyciągnięcie ryby zaczyna graniczyć z cudem, ile można jeździć w te same miejsca żeby sobie posiedzieć nad wodą. Tekst ten powstaje prawie tydzień po powrocie i wiem już że i tak wyszliśmy lepiej od tych którzy zdecydowali się na Wisłę, Podzamcze lub nasze starorzecza. Wszystkie relacje a było ich przynajmniej kilka, były takie: żadnego brania, nawet jednej rybki nie udało się złowić, totalna dupa, w piątek jeden mały karpik i do poniedziałku już żadnego brania, i tak dalej. A my z młodym i tak dokuczaliśmy sąsiadowi przez cały pobyt mówiąc że na starorzeczu to przynajmniej koluchy by były J. Mieliśmy z młodym jeszcze jedna dobrą zabawę. Prosiłem sąsiada aby zabrał nasz zestaw kawowy ale stwierdził że na kwaterę jest blisko i że jeżeli trzeba będzie to on będzie chodził i robił kawę. Jak domyślacie się zapewne w takiej sytuacji to pić nam się chciało dość często a sąsiad chcąc, nie chcąc musiał ganiać na kwaterę. Nie jest to może duża odległość ale na początek trzeba wdrapać się pod prawie pionową ścianę (w tym roku gospodarz i tak ułatwił sprawę - pojawiły się schodki). Ja nawet na pusto, na górze przydeptuje już swój język, tak że sąsiad piesze wędrówki ma na jakis czas z bani :)
Nie wiem co będzie za rok z moim magicznym weekendem majowym, nie wiem po co się zawzinać, targać kije nad wodę, czy to jeszcze wędkowanie czy już tylko turystyka? Ubiegły rok uratował nam właśnie Nielisz, ale w tym roku na razie falstart. Nie wiem tylko czy nie wyleczyłem się właśnie z weekendów majowych. Nie żeby przestać jeździć, ale chyba stracą rangę, ważnego wydarzenia w naszym kalendarzu wędkarskim, pozostanie ot taki normalny wyjazd jak co tydzień.
PS.
Tytuł jaki zaproponowałem to ,,nie – Udana majówka’’ zobaczymy jaki będzie po poprawkach redakcyjnych.
Pozdrawiam
Panie, Panowie, Połamania życzę
Autor tekstu: Krzysztof Jankowski
pstrag222 | |
---|---|
Czołem! Mieliście pecha , lub jak sadze, źle wytypowaliście miejscówkę, bo majówka był nawet udana na Nieliszu (2016-05-10 11:23) | |
ryukon1975 | |
Nie udana majówka ciągnie się dla mnie do dnia dzisiejszego. Wyniki kiepskie woda na rzece do niczego. Szczęściem w tym wszystkim że powoli jej stan się stabilizuje, trochę się oczyściła. Więc jest nadzieja że za kilka dni złowię wreszcie coś co ma więcej jak 35 cm.:) (2016-05-10 12:21) | |
aldente | |
U mnie na okolicznych jeziorach pięknie biorą płoć i leszcz. Płocie mierzą 38 do 41 cm. Leszcze biją w 3 calowe riperki na ołowianych główkach. Szczupaki również zlitowały się i gonią srebrnego Meppsa czwórkę. Z okoniem jeszcze słabo...Myślę, że wszystko jeszcze przed nami :-). (2016-05-10 14:53) | |
dendrobena | |
Niema nie udanych wypadów.Każdy coś wnosi i dzięki temu zdobywamy nowe doświadczenia. Pozdrawiam. (2016-05-10 17:30) | |
luxxxis | |
A tak swoją drogą to zauważyłem pewną prawidłowość...przeważnie mam tak że takie "wychuhane"wypady,długo oczekiwane,poprzedzone logistyką są często zawodne.Najlepsze wyniki dają te "spontaniczne",ot tak dla relaksu,z małym pudełkiem gumisiów i bez napinki,wypady dla zasady. (2016-05-10 17:43) | |
rysiek38 | |
U mnie jak opisalem na blogu ,rewelacji nie bylo ale zgrana ekipa rekompensowała wszystkie niedostatki za to w zeszłą niedziele udowodnilem wyższość kulki nad splawikiem i gruntem o czym niebawem - Pozdro ! (2016-05-10 17:46) | |
Spear | |
Z wynikami wszędzie to samo, bryndza. Ale przynajmniej się kawy napiliście ;) (2016-05-10 18:39) | |
Rosebloom | |
Każdy wypad jest udany , ja osobiście jadę powędkować . I najczęściej szału nie ma , ale czasami trafi się okaz i jest fajnie. Połamania i pozdrowienia (2016-05-11 08:33) | |
Sith | |
Za wpis *****, bo jakże inaczej mogłoby być za tak doskonałą relację. Z rybkami bryndza także u mnie, ale czytając komentarze uspokoiłem się, że nie tylko u mnie i nie tylko na spinning. Zgadzam się z kolegami, którzy wyrazili również moje poglądy - na ryby jeździ (chodzi) się nie tylko po to żeby ZŁOWIĆ, ale przede wszystkim, żeby ŁOWIĆ... ;-) (2016-05-11 11:12) | |
krisbeer | |
SIth całkowicie się z Tobą zgadzam tyle że: opisuję to co czuję to chyba jedyna forma bycia fer wobec tych którzy czytają moje teksty. Jak pojadę nastawiony na sandacza i przez kilka dni nie będe miał brania, nie będę grymasił, powiem sobie do następnego razu :) Po nieudanym początku sezonu pojechałem w sprawdzone miejsce, w którym cały czas coś się dzieje a tu gucio i dlatego ogarnęła mnie lekka frustracja :( Na szczęście już mi przeszło i zamierzam dalej czerpać przyjemność z ŁOWIENIA :))))) (2016-05-11 11:48) | |
krisbeer | |
O raju ale wtopa, ale wstyd ....................... sam sobie 5 dałem za wpis, jak Boga kocham przypadkiem :( :) (2016-05-11 11:50) | |
JKarp | |
Samoocena najważniejsza ;-) Uważam, że każdy wyjazd uczy. Mnie np majówka nauczyła, żeby nie ruszać bez zapasowej żyłki. Jedno jedyne branie, łabędź na żyłce i trzysta metrów żyłki poszło bo szkoda ptaka. Niestety choć betoniary ale na wywózkę potem brakło dobre 50-70 metrów żyłki :-( ŻYŁKA 0,35 mm. (2016-05-11 14:43) | |
pakul1206 | |
Dobra,dobra krisbeer, przypadkiem :)))) U mnie też bida z nędzą ale doświadczenie pokazuje że h...wy początek oznacza świetną końcówkę i na odwrót, przedostatni mój wypad to na nas czterech plus z 25 osób biorących udział w zawodach to 1 słownie " jedna " płotka do godz 12.00 a ostatni to użeranie się z jakimiś pajacami na łódce, skojarzyło mi sie od razu z wpisem o wyglądzie wędkarza, wystrojeni pajace,po trzy kije każdy, nie dosyć że przepływali po zestawach to jeszcze jeden zwineli, potem gonili za boleniami sprzeczając się czy to okonie gonią czy szczupaki. Żeby posiedzieć spokojnie to trzeba będzie niedługo zabierać proc,kuszę, kij i jakąś maczetę, powiadam wam pustkę ludzie we łbach mają,pustkę.***** (2016-05-11 21:24) | |
beluczio | |
Jak by nie patrzył wypad fajny, spokojnie człowiek posiedział, odpoczął od codziennych problemów. Tylko nogi trochę bolały bo jakiś ciul ciągle mnie po kawę ganiał..... Dziś znów wypad, ale biorę kuchenkę i naboje żebym nie musiał do wsi ganiać jak jaśnie Panu się kawy zachce :-) (2016-05-21 09:08) | |