Niecodzienne zdarzenia 2
Zbigniew Sobierajski (Zibi60)
2012-06-26
Wiosenna wyprawa.
Było to dawno, w okresie kiedy jeszcze zaczynałem i kończyłem sezon wędkarski. Koniec marca, piękna pogoda, temperatura iście letnia, więc… nie ma innej możliwości – na rybki. Pojechało nas pięciu pociągiem do Natalina z nastawieniem na przyjemne spędzenie czasu: wędkowanie i kiełbaski. Pierwsza zasiadka jak tylko – stęsknieni wody – zobaczyliśmy zbiornik. Dziesięć wędek zarzuconych „na ciężko”, około godziny nadziei i nic… no niekoniecznie, przecież mamy grillować. Leszek, pierwszy kucharz naszej ekipy przygotował ognisko i upiekliśmy kiełbaski, cały czas mając wędki pod kontrolą – nic nie drgnęło. Po dwóch godzinach postanowiliśmy zmienić łowisko, przeszliśmy na zachodni brzeg zbiornika i tam sytuacja się powtórzyła, dwie godziny bez ruchu sygnalizatorów na dziesięciu wędkach. Dwóch najbardziej zdegustowanych poszło na pociąg, a reszta postanowiła jeszcze spróbować na rzece wpadającej do zbiornika. Leszek poszedł najdalej pod prąd wody, ja z Romkiem koło „suchego drzewa”. Po przerobieniu gruntówki na spławik i około godzinnym bezowocnym wyczekiwaniu, obraliśmy kierunek stacja. Przyjechałem do domku, rozpakowałem się, umyłem… pukanie do drzwi.
W drzwiach stał Leszek z miną Rambo IV i z workiem foliowym po lodówce na plecach.
W tym miejscu mała dygresja: Leszek, ogólnie lubiany kompan i dusza towarzystwa miał jedną wielką wadę, kłamał, potwornie kłamał, prawdę mówił jak się pomylił. Wszystkie jego opowieści trzeba było minimum przez cztery dzielić.
Przyjechał następnym pociągiem i rzucił mi worek pod nogi:
- Przyszedłem, bo byś mi nie uwierzył – wykrztusił zziajany.
OMG, stałem z otwartą japą, a on wyjmował z worka, karpie, leszcze, płocie – wszystkie pokaźnych rozmiarów - i opowiadał. Wynikało z tego, iż wszystkie ryby ze zbiornika skupiły się w jednym miejscu na rzece i czekały na niego!?!?
Od owego zdarzenia minęło około 30 lat, a ja do dziś nie znalazłem logicznego wytłumaczenia tego zajścia. No bo jak tu uwierzyć: pół dnia, dziesięć wędek bez najmniejszej oznaki życia w zbiorniku, aż tu nagle kilkanaście różnych gatunków ryb w jednym miejscu rzuca się na przynętę, nie bierze, tylko się rzuca… on to złowił w niecałą godzinę !!!
Nocne leszczowanie.
Prawie każdy polski zbiornik przechodzi okres dominacji pewnego gatunku ryb, która wiąże się z przewagą małych, zgłodniałych form, najczęściej są to leszcze. Na Poraju było już kilka takich okresów i trzeba było znaleźć „złoty środek” aby nie łowić drobnicy. Odkryliśmy, że duże leszcze można złowić tylko nocą i postanowiliśmy przygotować im stołówkę. Padło na pomost dla żaglówek z racji dobrego dostępu i głębokiej wody w bliskiej odległości. Przychodziliśmy na nocki w różnych składach, w zależności od wolnego w pracy w ruchu czterobrygadowym. Różne ekipy miały różne wyniki, ale zawsze jak był Arek nie było mowy o nudzie. Doszło do tego, iż czekaliśmy kiedy przyjedzie i wiedzieliśmy, że zaraz zaczną się brania. Rzucał kilka kul między spławiki i przeważnie w ciągu pół godziny się zaczynało. Spławiki zakończone świetlikami najpierw nerwowo się chowały, by błyskawicznie wyjść na powierzchnię wody – to oznaka, że leszcze są w zanęcie i trącają żyłkę. Z początku zacinaliśmy te zachowania, ale szybko wyciągnęliśmy wnioski i dopiero jak spławik się wynurzył i majestatycznie wjechał w wodę, następowało zacięcie.
Odkrycie jego tajemnicy zajęło mi trochę czasu, a rozchodziło się - jak się pewnie domyślacie – o drobny szczegół w składzie zanęty. Były to czasy, gdzie nie było w sklepach tylu tanich gotowych zanęt, robiliśmy je sami, a bazą było przeważnie czerstwe pieczywo, które zbieraliśmy całą zimę. Arek kilkakrotnie pytany co dodaje do zanęty, zawsze wymieniał te same składniki – rozmoczony chleb, płatki owsiane, kasza manna, bułka tarta, olejek wanilinowy do ciast i cukier wanilinowy.
Może ten skład „zanęty” jest dla niektórych z Was śmieszny, ale uwierzcie, częstotliwość naszego wędkowania, mała dostępność gotowych zanęt a przede wszystkim koszty (każdy z nas miał rodzinę i łatał budżet jak mógł), zmuszały do takich działań, a efekty naprawdę mieliśmy.
Wreszcie po kolejnym pytaniu o szczegóły, padło:
- …kupuję chleb z piekarni „Gigant”, przychodzę do domu i go moczę ???!!!
Rozchodziło się o ŚWIEŻY chleb, to była przyczyna jego sukcesów. Teraz wszystko wydawało się logiczne.
Horror na Poraju 20.07.2007
Wczorajsze popołudnie na tyle rozbudziło ochotę kontaktu z sandaczem (mieliśmy kilkanaście uderzeń w gumy i dwa sandacze oraz szczupaka w siatkach), że nie zważając na prognozę pogody postanowiliśmy z Robertem sprawdzić ich apetyt. Wypłynęliśmy o 16.20, mocno wiało i na horyzoncie zaczęły się gromadzić chmury burzowe. Zbyt lekka kotwica spowodowała przejazd po łowisku w ciągu kilku minut, lecz nasze oczy skierowane były najczęściej do góry. Decyzję o spłynięciu pomogła podjąć niewinnie wyglądająca (dla niektórych) szara chmura. Dopłynęliśmy do lasu w zatoce obok Hutniczej Radości i po wyjściu z łodzi zaliczyliśmy pierwsze krople deszczu. Po kilku minutach rozpętało się piekło. Robert dał mi kurtkę przeciwdeszczową a sam był tylko w kąpielówkach i kapeluszu, który okazał się być bardzo ważnym atrybutem. Zrobiło się ciemno i spadł grad wielkości jaj gołębich. Korony drzew pod którymi "zaparkowaliśmy" niewiele nas chroniły. Na zmianę obaj krzyczeliśmy po kolejnych uderzeniach kulek. Widok zbiornika i szalejącej nawałnicy był wspaniały w swej grozie. Pioruny uderzały w słupy energetyczne, a grad w wodę, powodując fantastyczne fontanny. W poświacie błyskawic, ponad metrowe białe fontanny stwarzały wrażenie, jak by się podniósł poziom wody, zbiornik wyglądał przerażająco.
Widzieliśmy jak na drugim brzegu zatoki kilkoro wędkarzy schroniło się pod namiotami – tylko przez chwilę - potężny powiew zerwał dwa namioty i powiesił na konarach drzew. Płacz dzieci, wołania starszych nikły przy rozdzierającym huku piorunów. Nawałnica gradowa łamała gałęzie i strąciła większą część liści z drzew, tworząc biało-zielony dywan. Jakiś Mercedes zaparkował tuż obok mnie, gdy stałem wystraszony pod drzewem obok ścieżki leśnej, właściciel szukał schronienia przed gradem – na próżno, wgniecenia po kulkach gradowych już były widoczne. Staliśmy tam ok. 2 godzin, ponieważ burza krążyła wokół zbiornika. Choć tego popołudnia nie złowiliśmy sandacza, jednak będziemy go długo pamiętać.
Informacja z ówczesnej prasy:
Około godz. 18.30 nad Częstochową i okolicznymi miejscowościami przeszła trąba powietrzna. Największe zniszczenia dotknęły gminy Rędziny i Kłomnice. W Piotrkowie Tryb. spłonął dom.
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Traba-powietrzna-obok-Czestochowy-piec-osob-rannych,wid,9042042,wiadomosc.html?ticaid=1e9c7