Zaloguj się do konta

Niecodzienny dzień

Z racji nadchodzących wakacji, a co za tym idzie posiadania większej ilości czasu mam nareszcie więcej okazji do wypraw wędkarski , a także do napisania pierwszego wpisu na blogu. Poświęcę go jednemu z ostatnich wypadów na okonie, który zakończył się mieszanymi uczuciami, ale o tym za chwilę.

Szesnastego dnia czerwca wybrałem się po raz któryś z kolei na "poznawanie" Zalewu Chechło koło Chrzanowa, które to "poznawanie" zacząłem wiosną tego roku z racji wyrobienia karty co otworzyło mi furtkę do wspaniałych spacerów ze spinningiem brzegiem zbiornika. Od początku posiadania karty zaraziłem się ultralekkim spinningiem z przeznaczeniem na okonie. Tak było i tym razem. Po uprzednim wstąpieniu do babci, u której zostawiłem swój środek transportu w postaci roweru (dzięki czemu na łowisku nie muszę się martwić o zbędne graty i mam zapewniony dojazd prawie docelowo nad wodę) wyruszyłem po godzinie 8 na zaplanowany akwen. Był to mocno upalny dzień słońce grzało naprawdę mocno także pogoda na wędkowanie nie najlepsza. Ale nie zrażam się, ponieważ każdy wypad w jakimś stopniu owocuje nie koniecznie rybami, ale doświadczeniami, których nigdzie indziej nie zdobędę. Po uprzednim uzupełnieniu rejestru i założeniu mojego kilera w postaci twisterka w kolorze motor oil na gramowej główce zacząłem obławianie akwenu "podest po podeście". Ludzi na początku praktycznie nie było , co było trochę zaskakujące z powodu pięknej pogody i weekendu. Jeden pan tylko opuszczał swoje stanowisko prawdopodobnie był na noc. Z rozmowy telefonicznej, którą przeprowadzał krótko przed opuszczeniem stanowiska stwierdziłem, że był zadowolony z zasiadki. Mówił o złowionych rybach, ale nie przywiązałem do tego większej wagi. Gdy poszedł mogłem bez przeszkód obławiać każdą miejscówkę nie musząc uważać na innych wędkarzy co jest jednak komfortowe machając spinningiem. Efekty miałem raczej kiepskie parę jakichś zabłąkanych okonków po których złowieniu mając nadzieje na natrafienie na jakąś większą grupkę nie miałem już ani pobicia. Tak obszedłem zaplanowaną na dzisiaj stronę zalewu. W między czasie pojawiło się trochę ludzi. Spotkałem spinningistę nastawiającego się na grubą rybę, który także nie miał efektów. Mówi się , że okoń to ryba kapryśna i powinno się często zmieniać przynęty by trafić w kolor w danym dniu. Ja jednak zostałem przy motor oil , który dotychczas mnie nie zawiódł. Postanowiłem zawrócić i znowu obławiać miejscówkę po miejscówkę jak to robię zazwyczaj. Było to jednak obławianie już dużo mniej dokładne chociaż był miejsca, w których zatrzymywałem się na dłuższą chwilę z nadzieją natrafienia na stado pasiastych drapieżców. Doszedłem tak nie mając po drodze efektów do kładki z której rano złowiłem może dwa okonki. Postanowiłem, że zrobię sobie na niej odpoczynek i trochę się poopalam, co jednak okazało się nie do końca dobre z racji tego, że dosłownie spaliłem sobie skórę na karku i miałem problem przez następne kilka dni. W międzyczasie spotkałem się z przechodzącym, tutejszym wędkarzem, z którym odbyłem rozmowę, która niejako dała mi dużo informacji na temat tamtejszego rybostanu. Poopowiadał mi ileż pięknych ryby wyciągnął z tego akwenu, lecz obawiam się, że nie wróciły one do siebie nad czym bardzo ubolewam. Nakręciłem się po tej rozmowie, ponieważ dowiedziałem się między innymi , że tenże pan wyciągnął już stąd piękne okonie. Postanowiłem zmienić główkę na 2 gramową bym mieć większe możliwości rzutowe, a co za tym idzie więcej szans na branie. Tym bardziej , że przy trzcinach , których tam nie brakuję łatwo jest potracić dużo przynęt na lekkich główkach przy minimalnym wietrze. W czasie odpoczynku rzucając jednak cały czas spinningiem spiął mi się przy brzegu mały szczupaczek, których nie brakuję na tym łowisku. Dają dużą frajdę na zestawie okoniowym z 0,14 na szpuli. Zazwyczaj udaje się je wyciągnąć, gdyż zaczepiają się za sam skraj pyszczka. Po odpoczynku i złowieniu jeszcze jakiegoś okonia postanowiłem znowu po obławiać po kolei stanowiska tym bardziej, że coś zaczęło się dziać. Większa główka okazała się dobrym wyjściem z sytuacji, lecz nie jak miałem nadzieje na okonie. Uderzył mi kolejny szczupaczek jednak już większy od poprzednika. Trzymał się dna jednak po krótkim holu wyłonił się i dał za wygraną. Najlepsze miało jednak dopiero nadejść. Zbliżała się godzina 16 i planowałem pomału się zbierać, gdyż jeszcze trzeba od babci wrócić kawałek drogi do domu. Tak zatrzymawszy się na jednym z podestów, który dawał mi dużo możliwości rzutu rzucałem twisterem na 2 gramowej główce. Z każdy rzutem, który miał być tym ostatnim godziłem się z myślą, że trzeba kończyć. Aż tu naglę jest pobicie udaje mi się przyciąć mimo zamyślenia, że przede mną jeszcze kawałek drogi do domu. I zaczęło się. W pierwszej chwili nie mam pojęcia co jest grane. Moja pierwsza konfrontacja z czymś tak dużym i to jeszcze na okoniówce z 0,14 na szpuli. Ponieważ hamulec miałem ustawiony na nieduże okonki udało mi się go trochę podkręcić na hamulcu walki. W między czasie popatrzyłem się kontem oka na wędkarza, który właśnie przybył na łowisko i rozmawiał z innym wędkarzem. Ten spostrzegł mnie i momentalnie uzyskałem pomoc. Niestety chwilę wcześniej ryba płynnie, statecznie zakręciła przy dnie koło kładki i momentalnie znalazła się w gęstych trzcinach. O dziwo żyłka jeszcze trzymała, co było w ogóle dziwne. Pogodziłem się już, że na, 0,14 praktycznie nie mam o czy mówić. Panowie przybyli z pomocą próbowali odgarnąć trzciny jednak po chwili stało się nieuniknione i żyłka siłą rzeczy nie wytrzymała. Widziałem ją tylko moment. Był to piękny szczupak. Błysnął w wodzie po czym płynnie poszedł do dna. W takich sytuacjach się koloryzuję, ale śmiem twierdzić, że miał on na pewno z 70-80 cm, a może i więcej. Nie widziałem wcześniej na żywo dużo takich ryb więc nie jestem w stanie tego wymiaru przybliżyć. W każdym razie nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem, ale był duży. Piękna, smukła „torpeda”. Po tym zdarzeniu złapałem jeszcze ładnego okonia, lecz jak stwierdziłem mówiąc do zainteresowanego złowionym okoniem wędkarza „ takie już dzisiaj nie cieszą” choć wiadomo, że każda ryba cieszy. Podziękowałem jeszcze za pomoc i udałem się do babci. Z jednej strony z ogromnym niedosytem, lecz z drugiej z niezapomnianymi, bezcennymi wrażeniami i doświadczeniami. Których nie da się opisać.
Tak oto zakończył się mój kolejny dzień poznawania Chechła. Mogę gdybać, czy gdybym sam wcześniej poprosił o pomoc udało by się go wyciągnąć. Z resztą i tak wrócił by do wody także na jedno wyszło. Niestety tak to jest będąc żółtodziobem, ale sądzę, że z czasem to się zmieni. Jak to panowie wtedy ujęli „nie pierwszy, nie ostatni”.

Korzystając z okazji zachęcam do nie zabierania takich pięknych ryb z łowiska, by w ten sposób dać szanse innym na spotkanie się z tak pięknym drapieżnikiem. A poza tym pozwolić w ten sposób rybie na kolejne tarło, a tym samym dać szanse na stabilność populacji, co umożliwi powrót do pięknych rybodajnych lat, których niestety nie było mi dane zaznać.

Opinie (2)

SUMIK2000

zazdroszczę ci tych przygód, w sobotę jadę do Mierzyna i też jestem pewien że doznam tam takich przeżyć, a z moim ukochanym kołowrotkiem i wydobywającym się z niego dźwiękiem dzwonka przy rozwijaniu żyłki będzie jeszcze lepiej, życzę ci więc więcej takich ryb i cudownej mniej upalnej pogody. [2012-07-13 00:14]

spinner6

Dziękuję SUMIK2000 połamania :) [2012-07-13 19:25]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…

Późne początki

No i w końcu rozpocząłem sezon. 16.05 - dlaczego tak późno? Poprostu &…