Niedzielny poranek nad Wisłą
Robert Morawski (robmar2007)
2008-09-08
Sobota była upalna, a następująca po niej noc ciepła, jakbyśmy mieli lipiec. Tylko wariat zrezygnowałby z niedzielnego wędkowania. Nie pojechaliśmy nad Wisłę. Dorota zrozumiała, że Narew daje nam szansę na znalezienie z brzegu dobrej miejscówki. Na Wiśle płytko. Z Wisłostrady widać było kamienie na środku rzeki. Za Wyszogrodem, a tam było ostatnio tak dobrze, czekałyby na nas płycizny.
Udało się wstać mimo zmęczenia. Ostatnio prowadzimy aktywne życie. A wyjazd na ryby jest tylko dowodem na to. Poranek zapowiadał się obiecująco. Nad rzeką nie było tłumów. Jedna zajęta główka po naszej stronie. Co ciekawe mogliśmy na niej obserwować wędkarza, który zamiast łowić, chodził tylko tam i z powrotem, przenosząc wędki, podbieraki, torby, ubrania i inne przydatne rzeczy. Ale nie łowił. Może całą noc łowił i miał dość?
Wybraliśmy główkę, która jest doskonała. Woda przy niej głęboka. Lekko kręci, ale to tylko uatrakcyjnia miejsce. Można wygodnie usiąść na szczycie i w punkcie, gdzie ostry nurt przelewa się przez kamienie i piasek. Dobrze ulokowany spławik, będzie stał na czterech metrach, jakby go ktoś umocował między wirami, a spokojną wodą. Obrazu dopełniło kilkanaście kul pachnącej piernikiem zanęty.
Po godzinie odwiedził nas jakiś starszy mężczyzna z psem. Miejscowy. Cichy i spokojny spacerowicz-obserwator. W odróżnieniu od przyjezdnych, którzy są właścicielami psów reagujących szczekaniem na każdego motyla lub kaczkę. Staruszek powiedział, że będzie piękny dzień...
Ryby jednak nie brały. Beznadzieja. Złowiłem dwa kiełbie, przy czym głowa tego drugiego była mniejsza od pęczka białych robaków, które zaatakował. Dorota ćwiczyła wiązanie haczyków i przyponów. Sporo się nauczyła. Przynajmniej. Zmiana miejsca nie przyniosła efektów. Przed południem postanowiliśmy wrócić. Bogatsi w doświadczenia, które nakazują znów postawić sobie pytanie: a może tak... na grzyby?