
Leszcz ok. 1kg. Traumsee Langenzenn - zdjęcia, foto - 1 zdjęć
Do Niemiec, w okolice Norymbergii (Bawaria) jeżdżę regularnie od kilkunastu lat. Jednak dopiero w zeszłym roku zainteresowałem się tym, co, jak i gdzie można łapać na niemieckiej ziemi. Zacząłem szukać łowisk, ale bez skutku. Oczywiście chodziło mi o łowiska specjalne, gdyż to wydawało mi się najwygodniejszym rozwiązaniem; biorę sprzęt, płacę i po sprawie. Niestety. W regionie, którym przebywałem, nie znalazłem żadnego takiego łowiska. Na wszystkich wymagana była licencja, której wtedy oczywiście nie posiadałem. Wakacje minęły, wróciłem do kraju i temat wędkowania u naszych zachodnich sąsiadów odłożyłem na później.
Rok minął jak z bicza strzelił. Znużony wynikami na polskich wodach, napaliłem się i miałem wielką nadzieję na lepsze efekty na bawarskich łowiskach. Zacząłem zbierać informacje o tym, co jest potrzebne, aby uzyskać wymaganą niemiecką licencję wędkarską.
Oczywiście w pierwszej kolejności przetrząsnąłem zasoby internetowe. Okazało się, że wielu kolegów wpadło na podobny pomysł i postanowiłem postępować według ich wskazówek. Warunków do spełnienia, żeby otrzymać licencję na połów niemieckich ryb, było kilka, ale po kolei.
Bezwzględnym warunkiem otrzymania zezwolenia na terytorium Niemiec, jest posiadanie polskiej Karty Wędkarskiej. Kartę należy przetłumaczyć na język niemiecki. Tłumaczenie musi być oczywiście przysięgłe. Koszt takiego tłumaczenia, to około 50-100pln. Zanim się wybierzemy za granicę, pamiętajmy o tym, aby zrobić zdjęcie, takie jak do dowodu osobistego. Z tym wszystkim udać się należy do Urzędu Miasta, gdzie aktualnie przebywamy.
W UM należy skierować swoje kroki do Ordnungsamtu i zapytać o Fischereibehörde. Ja trafiłem do pokoju, w którym urzędowały dwie miłe kobiety. Łamanym niemieckim wytłumaczyłem, o co chodzi, pokazałem tłumaczenie KW oraz zdjęcie. Pani bardzo entuzjastycznie powiedziała, że co prawda podobną sprawą nigdy się nie zajmowała, ale chętnie przetrze szlak. Zostawiłem papiery oraz wypełniłem formularz, w którym musiałem wskazać miejsce tymczasowego zamieszkania i potwierdziłem, że wrócę następnego dnia.
Nie zwlekałem z kolejną wizytą w UM. Pół godziny po otwarciu, byłem już na miejscu. Uśmiechnięta Pani urzędnik powiedziała, że wszystko jest na dobrej drodze. Wpłaciłem jeszcze tylko 22,50EUR i w moje ręce trafiło świeżutkie zezwolenie na połów ryb. Pani po wręczeniu karty poinformowała, że jest ona ważna przez rok, ale w ciągu tego roku mogę łowić tylko przez 3 miesiące. Oznacza to, że za każdym razem, kiedy jestem w Niemczech muszę udać się do UM i okazać otrzymane zezwolenie celem wpisania terminu, którym mam zamiar łowić.
W trakcie oczekiwania na dokument, postanowiłem poszukać łowisk. Okazało się, że wielkiego wyboru nie było. W okolicy znalazłem jedno. Traumsee pod Langenzenn. Zbiornik okazał się niezbyt duży. W opisie była mowa o szczupakach, sandaczach, węgorzach, linach, pstrągach i oczywiście karpiach. Zanim jednak wyruszyłem na łowisko, musiałem wykupić kolejne zezwolenie, tzw. Tageskarte. Koszt takiej karty to 10 EUR. Sporo, biorąc pod uwagę, że tylko 1 dzień i zwykłe łowisko.
Ze sprzętem, kartami, zezwoleniem oraz synem, udałem się nad wodę. Na miejscu okazało się, że próżno tam szukać innych wędkarzy. Wybrałem stanowisko, które wyglądało na „popularne”, rozłożyłem wędki i do dzieła.
Na początek postanowiłem obrzucać łowisko spinningiem. Pół godziny i nic. Pomyślałem, że pora może nie ta i zacząłem przygotowywać zanętę do koszyczka. Jeden zestaw na białego robaka, drugi na kulkę proteinową. Na ten drugi bez rezultatów przez prawie 3 godziny. Biały robaczek z koszyczkiem cieszył się większą popularnością.
Pierwsze brani e i na haczyku znalazł się ładny, ok. 0.5 kg japoniec. Na mojej i syna twarzy rozpromienił uśmiech. Dawno nie mieliśmy takiej ryby w siatce. Nowe robaczki, zanęta i rzut w to samo miejsce…cisza. W międzyczasie zwinąłem cięższy zestaw z kulką i wyjąłem 7m bat. Kilka małych kulek zanęty w miejsce tuż obok spławika i ładna, jak na moje dotychczasowe zdobycze płoć, 27cm. Po chwili kolejna nieco mniejsza. Brania ustały, więc zarzuciłem znowu zestaw na kulkę. Ledwo zdążyłem położyć wędkę i usłyszałem wołania syna. Na drugim końcu zestawu znowu coś było. Syn z wielkim trudem ściągał żyłkę, dlatego wziąłem od niego wędkę i wspólnie wyłowiliśmy kolejnego karasia. Okazał się nieco większy, ale za to o wiele silniejszy, Zabawa przy holu przednia. Kolejna rybka do siatki i nowy rzut.
Od rozpoczęcia łowienia minęło około 45 minut, a w siatce były ryby, które wiedziałem, ze zabiorę do domu. W Polsce nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Wiecznie jakieś pstynki, a jak się coś „większego” trafiło, to tylko jedna sztuka. Szkoda to zabierać.
Przez niecałe 3 godziny złowiliśmy jeszcze kilka przyzwoitych płoci i karasi oraz 35cm leszcza. Jak na pierwszy raz wystarczy. Do domu wróciliśmy dumni i zadowoleni z siebie. Za dwa dni, w sobotę idziemy znowu.
W sobotę, od samego rana wybraliśmy się ponownie nad jeziorko marzeń. Ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że nad wodą już ktoś jest. Na pierwszy rzut oka widać było, że to karpiarze. Stali na drugim brzegu. Rozstawiłem się znanym mi już miejscu i powtórzyłem sentencję. Pierwszy w ruch poszedł spinning. Niestety i tym razem, pomimo wczesnej pory, nie udało się nic złapać. To nic. Zachęcony ostatnimi wynikami, szybko wyjąłem feedera i bat. Na ten drugi długo musiałem czekać na branie. Wyjąłem małego krąpika i ok. 25cm płoć, później kolejną. Gdy ja wpatrywałem się w spławik, syn zacinał pierwsze branie. Wędka mocno się ugięła, długo hol zakończył się 1kg leszczem w podbieraku. Była to pierwsza tak duża ryba mojej pociechy. Cieszył się jak szalony, była to pierwsza tak duża przez niego złowiona. Ja zachęcony wymiernym efektem, postanowiłem zarzucić znowu zestaw na kulkę proteinową. Niestety i tym razem ten zestaw okazał się być pechowym. Na pewno powodem tego nie był brak ryby. Od czasu do czasu, tuż pod powierzchnią wody przemykały ok. 10kg (na oko) karpie, które robiły fale godne motorówki. Widok bardzo miły i był w stanie wynagrodzić brak brań. Jeżeli chodzi o pierwszy zestaw feedera, to spisywał się podobnie jak dwa dni wcześniej. Kilka karasi około 0.5kg i nieco większych leszczy. Jak dla mnie, bardzo pozytywnie.
Na ryby wybraliśmy się jeszcze dwa razy. Wyniki bardzo podobne. Trochę szkoda, że na spinning nic nie przyszło, ale reszta brań wynagrodziła braki drapieżników. Może za rok pójdzie lepiej. Wtedy spróbuję na martwą rybkę (żywiec jest zabroniony). Na pewno też spróbuję swoich sił na innych łowiskach.
Łowienie na Traumsee może nie było wędkowaniem marzeń, ale na pewno sprawiło więcej przyjemności i wrażeń niż dotychczasowe wyprawy na wodach mazowieckich i Mazurach. Wszystkim, którzy się do Niemiec wybierają na dłużej niż kilka dni, polecam zabranie wędek. Widać, że ryba jest i tylko czeka na to, żeby ją złapać.
Autor tekstu: Piotr Strzałkowski
![]() | dendrobena |
---|---|
Dzięki za bardzo pouczający opis.Co prawda mam tam mieszkającą na stałe córkę ale teraz łatwiej mi będzie jej wytłumaczyć o co chodzi jeżeli pojadę i będę miała ochotę powędkować. Pozdrawiam. (2012-09-05 22:30) | |
![]() | kamil11269 |
***** (2012-09-09 13:12) | |