Zaloguj się do konta

Niespodziewany gość nad Wisłą

Grubo przed świtem stawiłem się nad Wisłą. Złowiłem dwa bolenie, trochę się opaliłem w prażącym lipcowym słońcu i z objawami zatrucia świeżym powietrzem, o piętnastej dotarłem do pracy. Do domu dojechałem po dziesiątej wieczorem. Ledwo usiadłem w wygodnym fotelu, a już dzwoni telefon. Mój kolega Adam proponuje mi wypad na mętnookie. O ósmej rano muszę znowu pojawić się w pracy ale jak tu odmówić, gdy chodzi o sandacze.

Po kilkunastu minutach jazdy samochodem, docieramy na łowisko. Przed nami jeszcze chwila przedzierania się przez nadbrzeżne chaszcze. Zanim zobaczyłem oświetloną warszawską poświatą rzekę, już ją usłyszałem. Coś głośno przewalało się w rzecznych odmętach goniąc stada przerażonych uklei. Gdy przyzwyczajamy oczy do braku światła, z ciemności wyłania się niesamowity widok. W wolnym nurcie żeruje parę dużych ryb. Dosłownie widać zarysy ich grzbietów tnących wodę. Uzbrajam szybko mój sandaczowy kij ale zamiast gumy zakładam dużego, płytko schodzącego woblera, wiernie imitującego ukleję.

Woda jest wysoka, przed nami zalana rafa a pod nogami obiecujący dołek. Kilka metrów po prawej stronie w rzekę wrzyna się zawalony powalonymi drzewami cypelek. Posyłam woblera za zatopioną rafkę i łukiem pozwalam mu zejść nad dołek. Pod samymi nogami mam zdecydowane branie. Zacinam mocno i rozpoczyna się jazda. Po sile i energicznych ruchach rozpoznaję suma. Nie jestem sprzętowo przygotowany na spotkanie z wąsatym przeciwnikiem. Adaś też ma rybę. Coś takiego, a ja zastanawiałem się czy wyjść z domu! Robi się coraz ciekawiej. Spokojna do tej pory ryba zaczyna się irytować i w akompaniamencie grającego hamulca zmierza ku rafie. Nie pamiętam ile dokładnie zostało mi metrów z zeszłorocznej plecionki 0.14. Na wszelki wypadek ruszam za sumem wzdłuż brzegu. Po drodze mijam kolegę, zwracającego wolność metrowemu wąsaczowi. Obrywam po twarzy gałęziami, które przynajmniej spędzają żerujące na mnie stado komarów. Dalej nie pobiegnę, drzewa blokują mi drogę. Dokręcam hamulec i stawiam wszystko na wytrzymałość plecionki.

Na mój manewr ryba reaguje mocnym zrywem. Skończyło się. Czuję luz na wędce. Powoli schodzi ze mnie adrenalina. O dziwo to nie plecionka zawiodła tylko kotwice. W świetle latarki oglądam rozgięte haki. Szlag by to trafił, no ale przecież miały być sandacze a nie sumy! Wracamy do domu bo i tak już nic się nie dzieje. Nie mogę usnąć i po paru godzinach przekręcania się z boku na bok, jak na skazanie idę do roboty. Współpracownicy pytają się mnie czy wszystko w porządku bo wyglądam na chorego. W domu kryzys mija i wracają mi siły. Wyciągam z szafy mocny trociowy kij, a na kręcioł nawijam nowiusieńką grubą plecionkę. W woblerach wymieniam kotwice.

Nad wodą docieramy z Adamem chwilę przed zmrokiem. Obserwuję spokojnie wodę, popijając litrowy napój energetyczny. Po zmroku zaczyna się dziać. Coś żeruje ale nie na uklei. tym razem z wody wyskakują walczące o życie płocie lub jazie. Posyłamy w mrok nasze przynęty, w nadziei na spotkanie z dużym przeciwnikiem. Pod cyplem wybucha gejzer wody. Dosłownie jakby na napływ spadł ogromny głaz! Znowu uciekające spore ryby tną wodę. Rzucam baryłkowatego woblera na napływ i przytrzymuję go w prądzie. Parę metrów o de mnie następuje kolejny atak. Tym razem wysoko nad wodę wyskakują prawie kilogramowe leszcze. Robi mi się zimno z wrażenia. To już nie przelewki. Wyrywam ostro pracującego woblera z nurtu i w tym samym momencie robi się pod nim kocioł.

Jestem wściekły! Jeszcze sekunda i by siedział! Nerwy zaczynają mi puszczać, na dodatek czuję, że chemiczne świństwo, które zachłannie wyżłopałem, niebezpiecznie podnosi mi puls. Nagle słyszę jak ktoś włazi na cypel. No tego jeszcze brakowało aby jakiś pajac wystraszył nam ryby! Rumor w krzakach ustaje i zapada cisza przerywana dziwnym chrupaniem. Odpalam latarkę czołową i powoli zbliżam się do miejsca, skąd dochodzą niepokojące odgłosy. A może z braku snu mam halucynacje i zaczynam świrować? Spoglądam w stronę Adama biczującego wodę kilkanaście metrów dalej. Chyba nic nie słyszy bo tak spokojnie sobie łowi. Znowu coś chrupie, jakby ktoś obgryzał świeżego pora...

Podchodzę bliżej i doznaję szoku. W świetle latarki prezentuje mi się ogromna wydra pałaszująca słusznych rozmiarów rybę. Od siebie dzieli nas metr, a ta gadzina nawet nie zwraca na mnie uwagi, chociaż bezczelnie świecę jej po oczach. A może naprawdę wariuje, a jej tam wcale nie ma? Dolnikiem wędki delikatnie szturcham ją w bok, aby sprawdzić czy na pewno gadzina nie jest wytworem mojej wyobraźni. Wydra spogląda na mnie z wyrzutem i obrażona tarabani się do wody. Trochę czuję się głupio, że w tak bezceremonialny sposób przerwałem jej kolację. Opowiadam koledze co było sprawcą tego całego zamieszania. Zastanawiam się również co by było gdybym ją zaciął. Dobrze, że tak się nie stało, bo jakbym wyholował takiego stwora na brzeg, niechybnie potrzebowałbym pomocy psychiatry. Trzeba wracać i odespać. Niech uspokoją się zszargane nerwy. Jutro też jest dzień.



Tekst ukazał się w miesięczniku Wiadomości Wędkarskie

Opinie (14)

robban

Super wpis. :) Milo sie czytalo. [2014-05-01 10:07]

marciin 2424

Szkoda tylko ,że ta opowieść jest tak krótka , bo wciąga jak magnez na kaca :) Pozdrawiam i ***** :) [2014-05-01 14:38]

Tomekoo

Wpis na bardzo wysokim poziomie jak zawsze ;) ale co ja tu się będę powtarzał ;-) ***** [2014-05-01 18:15]

grzegorz not

Jak tylko zacząłem czytać to już podejrzewałem, że na dole zobaczę, że to kolejny świetny wpis Sebastiana...nie myliłem się:-) [2014-05-01 18:48]

camelot

Chyba się nie pomylę w stwierdzeniu, że Sebastian masz podwójny talent - do wędki i do pióra ! [2014-05-01 20:52]

Shapekk

Tekst jest rewelacyjny. Proszę, pisz więcej :) [2014-05-01 23:31]

maxiu112

a może kolega przed opublikowaniem artykułu podał źródło i autora tekstu? Bo przypisywanie cudzych dzieł pod swoje nazwisko... ehhh Ta historia była publikowana w Gazecie o tematyce wędkarskiej. Pofatyguje sie i napisze dokładne informacje. Jak dla mnie 1/5 [2014-05-03 06:04]

maxiu112

Jednak chwiałbym Przeprosić Pana Sebastiana. Nie zobaczyłem, kto napisał artykuł, a napisałem co miałem na myśli. Przepraszam :( Teksty były publikowane w WŚ. Przepraszam [2014-05-03 06:17]

tstaros

Świetna przygoda, do tego znakomicie opisana. Doskonale znam klimat Twoich wędkarskich eskapad, sam często łowię w Wiśle w okolicach Warszawy. ***** [2014-05-03 10:51]

Sebastian Kowalczyk

Kolego Maxiu112 dla ścisłości tekst był publikowany kiedyś w WW anie w WŚ. Dobrze, że jesteś czujny bo wklejanie plagiatów to ostatnie dno. Też jestem na to strasznie wyczulony. Pozdrawiam :) [2014-05-03 17:00]

użytkownik

Świetny tekst, ale najważniejsze jest to że bardzo dobrze się go czytało. Mam nadzieje że kolejne wpisy będą również udane tak jak ten, ale po wypowiedzi kolegi maxia112 za artykuł jest 1 [2014-05-03 21:57]

Sebastian Kowalczyk

bocznytrok czytaj ze zrozumieniem. Tekst wydany w gazecie jest mojego autorstwa. :) [2014-05-04 10:25]

Zielony80

Bardzo miło się czyta, fajnie opisana przygoda :)  [2014-05-04 18:33]

milankonkol15

a może kolega przed opublikowaniem artykułu podał źródło i autora tekstu? Bo przypisywanie cudzych dzieł pod swoje nazwisko... ehhh Ta historia była publikowana w Gazecie o tematyce wędkarskiej. Pofatyguje sie i napisze dokładne informacje. Jak dla mnie 1/5 [2014-05-05 20:38]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…