Nietypowe przynęty?
WIESŁAW RYKALSKI (zubero62)
2010-05-02
Witam, chcę wam opisać kilka sposobów na łowienie, a dokładniej przynęt-nie typowych, których nauczyłem się od innych wędkarzy. Kiedyś, gdy jeździły pociągi (wspaniałe czasy) wiosną jeździło się do Doboszowic, na początku lata Paczków, a na jesień Wójcice. Bilety turystyczne nie drogie, wyjazd nad wodę 5.45 rano, powrót 18.20.Co do pociągów, to w ubiegłym roku po mail-wałem sobie z Urzędem Marszałkowskim woj. Dolnośląskiego i Opolskiego, korespondowałem ponad dwa miesiące, co mail to mnie krew zalewała, wychodzi na to że żyjemy w osobnych obcych krajach a zwykły człowiek to tylko marudzi i narzeka. Przejdę do meritum, pojechaliśmy w upalny dzień na jezioro Nyskie dokładnie „pod dąbek” woda jak zaklęta, ryby odmówiły współpracy. Było nas 5 osób 10 wędek, koło godz.13 przyjechał rowerem starszy pan, zapytał czy może stanąć miedzy nami (był tłok wielu wędkarzy), bo chce złapać 10 leszczy i do domu.
Spojrzeliśmy po sobie nie kryjąc rozbawienia, dziadek bo tak będę nazywał, rozłożył kije-własno ręcznie przerobione na pikery. Dziadek siedział obok mnie więc mogłem obserwować jego poczynania, wtedy jeszcze paliłem papierosy a dziadek swoje zostawił w domu, częstując go papierosami nawiązała się rozmowa. Dziadek miał „koszyczki” z plastikowych pojemników po lekach, nawierconych kilka otworów, tego się nie da opisać to trzeba zobaczyć (nie umiem dokładnie opisać) do tych koszyków wsypywał suchą zanętę a na haczyk(16) założył styropian, który zamoczył w cuchnącej mazi (potem dowiedziałem się, że to krew) dziadek miał też nasączoną watę tym samym specjałem, zapach nie do zniesienia, ale skuteczność rewelacyjna.Pokazał dziadek jak się łowi ryby, dziś wielu łowi na styropian, ale wtedy to była dla mnie nowość.Jeszcze raz łowiłem z tym samym dziadkiem będąc pod namiotem nad tym samym jeziorem (koło źródełka), przyszedł rano jak skrobałem ryby po nocnym łowieniu, poprosiłby nie wyrzucać głów (zostawiłem mu je pod krzakiem przysypane piaskiem –upał nie zniesienia zapach też) zająłem mu miejsce obok siebie czekając na dziadka, zastanawiając się, co tym razem wymyślił.
Przyszedł przed zachodem słońca miał archaiczne kije, kołowrotki wiekowe i tu najciekawsze, brał śmierdzącą –rozpadającą głowę przebijał hakiem i obwiązywał nitką, aby się nie rozleciało. Zarzucał delikatnie nie używając (tyle ile ważyła głowa) żadnego ciężarka max 10-15m, ja sprzęt jak spod igły, rzut z żywcem daleki, żywca w siatce do oporu –wolno byłojeszcze używać podrywki. Wynik chyba się domyślacie, dziadek pokazał, że sprzęt nie jest najważniejszy a sandacze miał okazałe. Zawsze obserwuje wędkarzy starej szkoły, wiele jeszcze od nich można nauczyć, następny przykład –żółty ser, nauczył mnie tego starszy wędkarz z Doboszowic. Żółty ser kupiony w sklepie jest twardy na hak, ale jest mały trik by go zrobić miętkim i bardziej pachnącym.Bierzemy ser kroimy na kostki centymetr na centymetr lub mniejsze zależy od wielkości haka, na jaki będziemy łowić, pojemnik zakręcany 200ml (ja taki używam) wrzucamy ser zalewamy zimnym mlekiem 8-10 godz. przed łowieniem i wstawiamy do lodówki, po tym czasie wylewamy mleko, aby zaprzestać zmiękczanie, ser gumowaty o silnym zapachu, dobrze trzyma się haka. Polecam na brzanę, świnkę, i wszystkie karpiowate. Miejscowi znają różne triki warto ich podglądać i uczyć się od nich.
Pozdrawiam Wiesław Rykalski.