Nimfa i 10 stóp AFTM 4. - zdjęcia, foto - 13 zdjęć
Nimfa i 11 stóp AFTM 4.
Mój i Pawła wspólny wyjazd na górskie pstrągi był bardzo udany. Paweł mówił, że jeszcze nigdy tak się nie nałowił, jak w czasie tej wyprawy. A w ogóle, to wypad miał dwie fazy, udaną i mniej udaną. O drugiej fazie decydowała pogoda. Najpierw powiało tak, że to wiatr łowił, bo linkę układał na wodzie, potem popadało tak, że poziom Dunajca się podniósł, a następnie zawirowało tak trąbowo, że w ułamku sekundy mój przynoszący szczęście góralski kapelusz z naszywką firmy WIZARD i znaczkiem upamiętniającym 65 lat PZW znalazł się w środku nurtu i według Pani Marii z Kłodnego, bez wątpienia dopłynie do Wisły. Wraz z porwaniem kapelusza skończyło się łowienie. Bez daszka nad oczami widać tylko ciemność. Potykając się o kamienie, które przestały być widoczne, wyszedłem z wody z ogromnym trudem i emocjami porównywalnymi z podbieraniem czterdziestka. A zaczęło się w Czarnym Dunajcu i na Czarnym Dunajcu. Najpierw wstępujemy do czynnego już od godz. 8.00 sklepu w Rynku, gdzie kolega Krystian czeka z objaśnieniami, radami i łownymi nimfami. Potem parkowanie przy moście i skok do wody. Pstrąg jest tu niewielki, poniżej wymiaru ochronnego, ale gęsto bytujący i chętny do współpracy. Chodzi o odcinek od mostu do mostu w Czarnym Dunajcu. Można się bardzo podbudować psychicznie na tym odcinku, bo wniosek, że łowienie pstrągów na muchę jest bajecznie proste, wpycha się sam do głowy już po kwadransie łowienia. Liczyłem oddzielnie brania, przerwane hole i udane wyjęcia z podbieraka, lecz zgubiłem się, gdy tylko przeszedłem z cyfr na liczby. Paweł zastosował prostszą sprawozdawczość i poprzestał na doliczeniu do 80 złowionych rybek. Oczywiście, że było to na odcinku, gdzie obowiązuje zasada „złów i wypuść”.
Drugi dzień naszej eskapady – 6 lipca 2016 r. – zaczął się od wejścia do wody Dunajca na wysokości przystanku w Kłodnem. Optycznie oceniłem liczne bystrza, że są płytkie, pełne dziur i niebezpieczne. W trosce o suchość stroju zająłem 1 ar głębszej i jednocześnie spokojnej wody. Długo nic się nie działo i dlatego popadłem w emerycki letarg, z którego wyrwało mnie mocne targnięcie za linkę. Zrozumiałem, że tu są duże ryby i dlatego przymurowało mnie do tego miejsca. Za chwilę holowałem ładnego lipienia, który dopiero w podbieraku okazał się być dorodnym kleniem. Chociaż to kleń, nadal byłem przymurowany. Co innego Paweł – człowiek pracujący, który mobilność ma w genach. Przeszedł dwukrotnie na drugi brzeg rzeki i w pamięci zaewidencjonował wszystkie doły, rynny, prądy, prądziki, załamania nurtu i wypłycenia, a przy okazji łowił pstrągi duże i małe, jak też czasami lipienie – jednemu na 40 cm zrobiłem zdjęcie. Dzień dla mnie zakończył się w Tylmanowej pod kładką dla pieszych zerwaniem kapelusza, a dla Pawła – powyżej tej kładki, gdy już zewidencjonował wszystkie pstrągowe miejscówki. Łącznie tego dnia złowiliśmy i natychmiast wypuściliśmy aż 110 ryb, z czego w sposób stacjonarny jedynie 5 ryb. Mimo imponującej ilości, dzień nie był typowo wędkarski, bowiem ilość ryb wymiarowych Paweł określił na ok. 40.
Moja największa ryba – jak zwykle – odpięła się w trakcie holowania. A było to pod tzw. skałką – sektor 21 dla wtajemniczonych. Rzuciłem nimfą prostopadle do nurtu. Nimfa stopniowo zanurzała się, co zawsze było widoczne po niezakłóconym prostowaniu się linki. I tym razem w zachowaniu linki nie było anomalii. Nie zwalniała, tylko typowo się zanurzała. Nie wiem dlaczego lekko ją podniosłem i wtedy poczułem zaczep, który po 2 sekundach ruszył pod prąd. Dotarło do mnie, że mam dużą rybą. Wtedy ostrożnie zwolniłem kilkadziesiąt centymetrów linki, którą trzymałem w palcach. Chciałem przejść na pracę hamulca w kołowrotku. Udało się, ryba odpłynęła z nurtem, ale nadal miałem z nią kontakt. Podciągnąłem dość znacznie linkę na kołowrotku i pomyślałem, że już mógłbym sięgnąć do pleców po podbierak. W tym momencie pstrąg ok. 40 cm., żółty autochton pokazał się pod powierzchnią, stanął na ogonie i odpiął się. Naprężona linka odskoczyła i niemiło dokładnie owinęła się na kiju. Musiałem ewakuować się na brzeg, żeby udrożnić zestaw. Tak prysnął sen o atrakcyjnej fotce z dużą rybą.
Imponujące osiągnięcia Pawła wynikają przede wszystkim z talentu do czytania wody, równego przez cały dzień dozowania wędkarskiego szczęścia, typowo pstrągowo-lipieniowej orientacji i tzw. cienkiego łowienia na stałej zmiennej. Jak stale nie ma brań, to Paweł zmienia nimfę, a następnie miejsce łowienia. Mnie, w przeciwieństwie do Pawła, zależało na dużych rybach. Stąd przewaga grubego, ciężkiego łowienia w jednym miejscu czyli stacjonarnie. Istotne jest, że założenia taktyczne sprawdziły się. Recepta na wygrywanie jest, ale muszkarstwo to materia zmienna i loteryjna. Dlatego już planujemy kolejną wyprawę sprawdzającą. A póki co, ruszyła manufaktura z produkcją łownych nimf.
Autor tekstu: Roman Dryk
rysiek38 | |
---|---|
No to zabawę mieliscie przednią ! moje doświadczenie z muchówką to kilka dni na Wiśle w wieku dziesieciu lat (dwie sztuki) ale wiem z tego jedno , samo złowienie nie jest aż tak trudne - najtrudniejsze to wiedzieć gdzie go szukać (zwłaszcza tego większego) (2017-06-30 21:23) | |