Zaloguj się do konta

Noc na klifach

W tym roku miesiąc moich wakacji spędzam u brata i szwagierki w Irlandii.
Mimo iż pogoda nie jest zachwycająca udało nam się wygospodarować kilka dni aby udać się z bratem na wspólne wędkowanie.
Zazwyczaj jeździliśmy wędkować na molo do pobliskiej miejscowości Ballycotton, ale tam naszym łupem najczęściej padała makrela, a poza tym przy ładnej pogodzie często było tam bardzo dużo wędkarzy.
Wczoraj wieczorem jednak wymyśliliśmy że zmienimy miejscówkę i udamy się do oddalonego
o 40 km Ardmore.
Po sprawdzeniu godziny przypływu, jego wielkości , kierunku wiatru i prognozy pogody na najbliższe 12 godzin, spakowaliśmy sprzęt oraz coś do jedzenia i ruszyliśmy w drogę żeby jak najszybciej dotrzeć na miejsce.
Mimo iż będąc dwa lata temu na „zielonej wyspie” trochę wędkowałem, miejsce to było dla mnie jeszcze dziewicze. Gdy tam dotarliśmy (ok. 19:00) okazało się że warunki na nowej miejscówce w porównaniu z poprzednią są, można powiedzieć ekstremalne.
Aby móc dojść do celu na ostatnich 300 metrach trzeba było pokonać kilka stromych zejść po klifie
i przeskoczyć kilkumetrowej głębokości szczelinę skalną.
Z drugiej strony klif był jednak pomocny , gdyż po części osłaniał przed wiatrem, wiejącym od strony pleców.
Tego wieczoru wiatr był słaby, co umożliwiło nam zajęcie miejsc blisko skalistego brzegu. Dla porównania dodam że dno morza w Ardmore różniło się od dna w Ballycoton gdyż tam uścielone było piaskiem i gdzieniegdzie glonami, tak że bez problemu można było łowić na grunt.
W Ardmore natomiast w grę wchodził tylko spinning lub spławik, gdyż dno obfituje w skały i różnej wielkości szczeliny, jest to jednak plusem gdyż dzięki temu jest tu więcej możliwości na złowienie innych rybek niż makrelki.
Po rozpakowaniu sprzętu na naszych wędkach zawisły 60 gramowe pilkery, którymi przez godzinę „oraliśmy” wodę. Po około 30 minutach nastąpiły pierwsze brania , najpierw kilka małych rdzawców, które wracały z powrotem do wody z powodu ich niewielkich rozmiarów. Spodziewaliśmy się że jest to dobry znak : brat mówił mi że zazwyczaj najpierw pojawiają się małe a dopiero później, im bliżej pełnego przypływu tym większe prawdopodobieństwo na większą rybę, chociaż nie jest to regułą i różnych sytuacji można się spodziewać. Około godziny 20:30 słońce obdarzało nas jeszcze hojnie swoimi promieniami a woda nie pozostając w tyle zaczęła obdarzać nas coraz większymi rybami.
Po którymś z rzutów, pilker nie zdążył jeszcze dotknąć dna gdy ja odczuwam dwa energiczne szarpnięcia, zacinam i czuje że na haczyku siedzi rybka o nieco większym rozmiarze niż poprzednie.
Po wyholowaniu jej na brzeg okazuje się że jest to 44,5 cm rdzawiec znany tutaj pod nazwą Pollock.
Zostaje on uwieczniony na focie i ląduje w naszym wiaderku na jutrzejszy obiad. Kilka minut później kiedy nasze pilkery penetrują wodę a my rozmawiamy o rybce , którą przed chwilą złowiłem, mój brat nagle wydaje jakiś dziwny odgłos i widzę jak jego szczytówka przygina się ku dołowi. Gdy do niego podszedłem wytłumaczył mi że oddał rzut w „złe miejsce” i by nie pozbyć się przynęty szybko zwijał żyłkę tak że pilker był prowadzony w wierzchniej warstwie wody. Dlatego też wielkie było jego zdziwienie że coś się skusiło na tak szybko i wysoko prowadzoną przynętę. Po chwili okazało się że jest to belona o rozmiarze 76cm. To pierwsza tego rodzaju zdobycz na kącie mojego brata, dlatego też jego radość jest ogromna. Ja również na swoim koncie nie mam jeszcze takiej sztuki, więc razem z Pawłem bacznie oglądamy jego zdobycz.
Przez następne 30 minut pogoda zaczyna się trochę pogarszać, ale my się nie poddajemy , trochę więcej ubrań na siebie i już możemy łapać za kije. Po około 5 minutach na brzegu znów zaczynają lądować rybki: rdzawce i makrele, co bardzo cieszy i mnie i Pawła, który mówi mi że makrela przyda się nam na później gdy do boju pójdą spławiki. Zazwyczaj makrela jest w Irlandii poławiana na zestawy makrelowe (żyłka a na niej od 3 do 5 haków ozdobionych kolorowymi piórkami, foliami lub innymi wabikami), ale my nie przyjechaliśmy na rzeź i wolimy łowić bardziej sportowo. Do godziny 24:00 brania zaczynały już słabnąć a my byliśmy coraz bardziej zmęczeni. O północy zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek i zmianę sprzętu, zauważyliśmy również że wiatr który towarzyszył nam przez ostatnie 3 godziny ustał prawie całkowicie. Wtedy też na wodę „poleciały” nasze spławiki ze świetlikami a na hakach wylądował filet z makreli, same zaś kije umieściliśmy na stojakach a my rozsiedliśmy się na skałce obok i wpatrywaliśmy się w migoczące na wodzie spławiki z nadzieją że wkrótce któryś zniknie pod wodą. Nasze oczekiwania wzbogaciliśmy rozmową o tym jaka jest różnica w braniach rdzawca i makreli. To były tylko nasze spostrzeżenia , ale obaj doszliśmy do wniosku że makrela po „połknięciu haczyka” ciągnie to w prawo to w lewo i to prawie bez ustanku. Rdzawiec natomiast ciągnie bardziej do dna od czasu do czasu jakby odpuszczając. Nasze konserwacje przerwał nagle szelest dochodzący z prawej strony spoza skał, jak na komendę obaj z Pawłem zgasiliśmy nasze czołówki i zaczęliśmy wpatrywać się w miejsce skąd dochodził hałas, zupełnie zapominając o naszych wędkach. Kiedy mój kompan wypatrzył coś za skałą pociągnął mnie za rękaw i szeptem powiedział że tam na skale coś siedzi i rzeczywiście , w miejscu które wskazał, jakieś pół metra nad taflą wody , na skale widać było kontur jakiegoś zwierzątka, kształtem przypominało ono siedzącego psa, lub duże wielkości kota. Na głowie zarysowały się niewielkie szpiczaste uszy, jednak nic więcej nie mogliśmy stwierdzić. Postanowiliśmy włączyć nasze czołówki i sprawdzić co to za zwierze, jednak gdy tylko nasze światła zabłysły zwierzątko natychmiast dało nura do wody i zaczęło płynąć na naszą stronę.
Podeszliśmy bliżej wody w której było widać tylko dwa błyszczące oczka, na plecach poczułem ciarki a błyszczące punkty zbliżały się w naszą stronę. Z ciekawością czekaliśmy na to żeby ujrzeć stworzenie z bliska, lecz ono troszkę zwolniło, popatrzyło na nas swoimi ślepiami po czym zanurkowało znikając nam z oczu. Troszkę było nam szkoda że nie doszło do bliższego spotkania, ale przez to wszystko zapomnieliśmy o naszych wędkach zostawionych na stojakach. Gdy sprawdziliśmy nasze zestawy, haczyki okazały się puste , założyliśmy więc nowe makrelowe fileciki i znów zarzuciliśmy je na głębokie wody. Teraz już baczniej obserwowaliśmy spławiki z nadzieją że do końca coś jeszcze będzie się dziać. Od czasu do czasu spoglądaliśmy jednak w stronę skał z nadzieją że znów zobaczymy naszego nocnego gościa. Kiedy już powoli zaczęliśmy wątpić że jeszcze cokolwiek uda się złapać , spławik Pawła zaczął wesoło podskakiwać , po energicznym zacięciu i trochę męczącym holu, na brzegu ląduje „dogfish”(52cm) zwany także „psim rekinem”. Ma on nieco inaczej ukształtowany pysk niż inne ryby (podobny jest do małego pieska), jego oczy wyglądają bardzo smutnie a skóra na jego ciele jest szorstka jak drobny papier ścierny. Po zmierzeniu i obejrzeniu przeze mnie „dogfish” wraca do wody. Kilka minut później i ja mam co robić, teraz kiedy jest mało wody czuję wyraźnie że to rdzawiec, bo co jakiś czas energicznie ciągnie do dna. Ja jednak nie dając za wygraną wyciągam go na brzeg , jest on o 3 cm krótszy od poprzedniej mojej zdobyczy, ale jest znacznie grubszy i cięższy.
20 minut później Paweł rzuca na brzeg kolejnego rudzielca (40cm) a później na zmianę wyciągamy jeszcze po dwa pollocki, ale już coraz mniejsze a o makreli nie ma już w ogóle mowy o tej porze.
Około godziny 4:00 zaczyna się już rozwidniać a my nie liczymy już na jakąś większą zdobycz.
Do 4:30 nie ma żadnego brania więc decydujemy się na spakowanie sprzętu i powrót do domu.
W drodze powrotnej oglądamy piękny wschód słońca i rozmawiamy o naszym nocnym gościu, dochodzimy do wniosku że prawdopodobnie była to wydra morska , ale 100% pewności nigdy mieć nie będziemy , no chyba że spotkamy się ponownie , tym razem za dnia.
O 5:50 jesteśmy już w domu , gdzie po kąpieli konsumujemy śniadanko i kładziemy się spać.
Do końca mojego pobytu na wyspie zostało jeszcze 10 dni, mam nadzieję że uda nam się z Pawłem wybrać jeszcze na wspólny wypad i kto wie … może znowu ktoś nas odwiedzi.

Opinie (3)

boboasg

bardzo fajnie się czytało koniec mi się podoba 5 !!! [2011-07-25 22:55]

adamoso123

W Irlandii jest zabawa. Tyle ,że ja jeździłem na te większe klify. To co rzut wyciągałeś zestaw makreli i od czasu do czasu jakiegoś polloka. ;] W 2h . we czterech mieliśmy 84 makrele 30-40 cm. i przynajmniej po 5 polloków 1-3 kg. ;D [2011-07-30 21:42]

Komisarzrbk

No tak ,jak sam napisałeś łowiliście na zestawy makrelowe czyli od 3 do 6 haków,często wyciąga się pełne zestawy więc wyciągnąć kilkadziesiąt makreli podczas jednego wypadu to nie sztuka.Jeśli czytałeś uważnie to wiesz że my łowiliśmy na pilkery czyli kotwiczka i ciągnięcie po 1 rybce.Łowienie na zestaw to dla mnie zwykła rzeź a ja wędkuje bo lubię a nie tylko dla mięsa :)) [2011-07-31 18:47]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…