Zaloguj się do konta

Nocne z ojcem łowienie

Skończyły się wakacje i niestety trzeba było iść do szkoły. Kanikuły spędziłem w Gryfinie u babci, przeważnie łowiłem ryby, na nowo wynalezionym łowisku, w niedalekim Wirowie. Dobre czasy jednak minęły i pozostały tylko miłe wspomnienia z połowów dużych okoni i leszczy na uroczym jeziorku.

Była połowa ciepłego września. Ojciec od paru dni szykował się na nocne wędkowanie na jeziorze Bandyń w okolicy Lipian. Zbierał rosówki na działce, grzebał w kompostowniku przezbrajał wędki i tylko mnie denerwował, bo miał jechać sam, beze mnie. Wyruszył w piątek rano, ale dał się namówić, bym do niego dojechał pociągiem, po południu, już po zajęciach szkolnych.

Tydzień wcześniej wynalazł gdzieś na samym zwężeniu jeziora kładkę, na którą żeby wejść, trzeba było się mocno nagimnastykować, a trafić do niej, to nie była taka prosta sprawa. Narysował mi plan i w razie gdybym się zgubił miałem głośno krzyczeć. Do akwenu doszedłem bez żadnych problemów, ale gdy znalazłem się przed gąszczem trzcin, trochę zwątpiłem czy na pewno znajdę ten pomost. Kiedy dobrze się przyjrzałem, zauważyłem, ledwo widoczną, małą ścieżkę, z odbitymi w błocie śladami gumowców.

To na pewno ojciec tędy przechodził, pomaszerowałem dalej jak po sznurku. Czułem się jak w dżungli, wszędzie trzciny i wokół nic nie widać. Dłużyła mi się już ta powolna wędrówka po bagnistym gruncie, ale wreszcie dotarłem do tajemniczej i trudno dostępnej kładki. Teraz wystarczyło na nią wejść i zachowując równowagę, powoli przemieszczać się w stronę jej szczytu, oddalonego o jakieś trzydzieści metrów. Przed sobą miałem tylko podwójne, długie drągi, które wyglądały jak szyny kolejowe, bez żadnego podparcia, ciekawe jak przez nie przebrnąć. Na brzegu leżała solidna żerdź, no tak, na pewno służy do podpierania się o dno, żeby nie wpaść do wody. Teraz było już prościej, tylko żeby cała konstrukcja nie drżała tak bardzo, a razem z nią ja. Musiałem często przystawać, by drągi się uspokoiły i tak z przerwami, aż do końca.

Cześć tato, jak ty tu wlazłeś ? Cicho, płoszysz ryby ! Faktycznie, woda wokół aż się gotowała. No pokaż, co tam złowiłeś ? Rodzic miał parę solidnych leszczy i jednego, ponad półtorakilogramowego lina. Mógłbyś nałapać trochę żywców na węgorza, bo coś mi się zdaje, że będzie ciemna noc .Na dworze było cieplutko i bezwietrznie, a komary szykowały się do ataku. Nie przejmuj się, godzinę po zmroku przestaną gryźć i dopiero nad ranem znowu przylecą. Pocieszyłeś mnie, teraz czuję się o wiele lepiej. Przy trzcinach, na niezawodną bambusówkę, pierwszą moją wędkę, którą dostałem od taty na siódme urodziny, złowiłem kilka uklejek, a przy okazji niezłego lina. Ubraliśmy się cieplej, przezbroiliśmy wędki na trochę cięższy kaliber, z myślą o węgorzach i dalej walczyliśmy z komarami. Chyba będzie padać, bo strasznie gryzą. Oj, chyba jednak nie, zobacz do tyłu w niebo.

Wielki księżyc pokazał się nam w całej okazałości. Tato, nie wiedziałeś, że będzie pełnia, przecież my nic nie złowimy! Co się martwisz, myślałem, że będzie pochmurna noc, ale i tak jestem zadowolony, że w ciszy odpoczywam od tego hałasu w pracy. Ale ja tu przyjechałem na ryby, a nie na relaks ! Wędkarstwo właśnie z tym się wiąże, raz się łowi, a raz nie i trzeba to zaakceptować, bo inaczej zamiast odprężenia, tylko się zestresujesz. Po tym filozoficznym stwierdzeniu rodzic rozsiadł się na swoim, wygodnym leżaku, z którym nigdy się nie rozstawał w trakcie nocnych połowów i przykrył się kocem. Węgorza to my chyba dzisiaj nie złowimy, pozwól, że się godzinkę zdrzemnę. Za moment usłyszałem rytmiczne sapanie, fajnie zostawił mnie samego, a sam zasnął, zadowolony z życia.

Postanowiłem, że się nie poddam i zaraz coś złapię, to może go to zachęci i się obudzi. Wyciągnąłem wędkę z wody, rosóweczka była nienaruszona, zmniejszyłem grunt i zarzuciłem w miejsce, gdzie spławiały się jakieś ryby. Księżyc odbijał się w wodzie, a ja starałem się trafić spławikiem właśnie w ten świetlisty krąg. Teraz widziałem go, prawie jak w dzień, wokół skakały ryby, ale brać nie chciały. Zmniejszyłem jeszcze bardziej odległość przynęty od lustra wody, ale znów nic, zupełny spokój. W akcie desperacji przesunąłem spławik prawie do końca, zestaw teraz pływał jakiś metr pod wodą i wreszcie się zatopił. Po zacięciu nie spodziewałem się aż takiego dużego oporu. Holowałem dużą płoć, ale gdy podnosiłem ją na pomost ta, siłą ciężkości przeleciała poza nią i wpadła do wody. Obiecałem sobie, że będę bardziej uważny, bo tym razem ciągnąłem następną rybę, chyba medalową wzdręgę.

Ojciec obudził się po kolejnej, prawie kilowej płoci, spojrzał jak łowię, ale doszedł do wniosku, że dwa spławiki nie zmieszczą się w jednym odbiciu księżyca. Pomógł wyholować mi kilową krasnopiórę, ale szybko to jednostronne łowienie go znudziło i po chwili chrapał dalej. Jeszcze nigdy nie łapałem na tym jeziorze tak dużych ryb, spokojnego żeru i to w nocy, oczywiście oprócz leszczy i linów. Znowu wziął mi jakiś mutant, szalał zdrowo na kiju. Gdy już był przy pomoście starałem się go podnieść płynnym ruchem, ale tym razem nie wytrzymała żyłka. Olbrzymia płoć, na moje oko ważąca grubo powyżej kilograma, wolno odpłynęła na środek akwenu.

To było ostatnie branie tej nocy, ryba narobiła takiego rumoru, że wszystkie inne wystraszyła. Potem księżyc przesunął się na niebie i już nie widziałem spławika, bo odbicie też odeszło, dalej, niż mógłbym dorzucić zestawem. Rano postanowiliśmy zakończyć wędkowanie, ale czekała nas jeszcze trudna przeprawa na brzeg. Wyspany ojciec, w doskonałym nastroju, kazał mi iść pierwszemu, bo jak wpadnę do wody, to w razie czego będzie mnie ratował. Mieliśmy tylko jedną żerdź do podpierania, bo druga gdzieś w nocy odpłynęła, a z tej jedynej to ja miałem skorzystać. Później, już ze stałego lądu miałem ją oddać tacie, ale nie wiedziałem czy dorzucę ją na taką odległość.

Na razie tym się nie martwiłem, ponieważ musiałem bardzo uważać jak idę po chybotliwych drągach. Obciążony sprzętem, spocony z wrażenia, wylądowałem wreszcie cały i suchy na brzegu. Tato szedł powoli, bez zabezpieczenia, lecz machnąłem, tak jak oszczepem, kijem w jego stronę i prawie bym go trafił. Co robisz, chcesz mnie zabić ? Z trudem pochylił się po podporę i pośliznął się, wpadł do wody, a na powierzchni pływał tylko jego kapelusz. Spanikowałem, że się utopi i wskoczyłem w jezioro prąc ostro do przodu. Chyba niepotrzebnie, bo za chwilę rodzic wypłynął i zaczął gramolić się na to nieszczęsne przejście na kładkę. Widząc, że jest wszystko w porządku, też wlazłem i kiedy doszedłem do niego pomogłem mu wyławiać cały sprzęt wędkarski, łącznie z leżakiem i kapeluszem. Ociekający wodą, pomagając sobie nawzajem, wyszliśmy szczęśliwie na brzeg i po wykręceniu ubrań udaliśmy się na dworzec kolejowy, już bez żadnych niespodzianek.

Ludzie na stacji patrzyli na nas jak na kosmitów. Dwóch mokrych i ubłoconych wędkarzy wchodzących do pociągu bardzo przyciągało wzrok, ale nie przejmowaliśmy się tym zbytnio i rozsiedliśmy się wygodnie, przy oknie, zaśmiewając się ze siebie. Już nigdy nie wróciliśmy na ten ruszający się pomost, postanowiliśmy, że znajdziemy jakieś bardziej bezpieczne stanowisko do wędkowania, szczególnie w nocy.

Opinie (9)

jacekm67

Ciekawe opowiadanie, fajnie to opisałeś, masz piąteczke. [2009-07-09 01:44]

użytkownik

Bardzo ciekawa przygoda, świetnie opisana. Oczywiście piątka. [2009-07-09 09:27]

użytkownik

fajna przygoda sam bym chciał taką przeżyć;) [2009-07-09 16:00]

slawomir66

Wspaniale opisana przygoda a zachód słońca pieczętuję dodaniem 5 . [2009-07-09 19:54]

hubi

Super opis niezłe wspomnienia i to są własnie takie klimaty odemnie5 i pozdrawiam. [2009-07-09 19:57]

użytkownik

Witam w klubie. Przygoda! to jest najważniejsze. No a wspomnienia są zaraz po tym. Ogólnie fajowo opisane. Gdzie te czasy?! Wszystko teraz takie pogonione. Brawo Kolego, bardzo mi sie podoba ta historia. Pozdrawiam i życzę wielu przygód....może z własnym snem u boku? Oceniam na max. [2009-07-10 20:56]

stanley584

Ciekawa przygoda. Jak to w wędkarskich wyprawach, każdy wypad jest inny i też inne są jego efekty. Człowiek który chwycił bakcyla wędkarskiego nie patrzy na przeszkody i przeciwności losu. Jedyna rzecz to usiąść nad wodą, wprawdzie bywa nieraz, że godzinami siedzi się nad wędką a spławik jak zaczarowany ani drgnie. Kolega chociaż miał się od kogo uczyć / ojciec wędkarz /. W moim przypadku było inaczej, nikt z rodziny nie wędkował. Do wszystkiego dochodziłem sam, metodą prób i błędów. Daję *****. Pozdr. [2009-07-12 18:00]

użytkownik

Ale walisz ściemę chłopie!!!! łowiłeś kiedyś w nocy? chyba nie. Gdybyś łowił to byś wiedział o tym że gdyby ojciec stanął obok Ciebie to miał by swoje odbicie księżyca:) i nie musiał by się pchać na Twoje:) tyle ile osób tyle odbić każdy widzi swoje:). Przesuwasz się metr w prawo a księżyc idzie za tobą człowieku:) [2009-08-09 16:15]

użytkownik

5 [2013-05-20 18:21]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Kormorany

Chciałbym trochę napisać o Kormoranach bo opinie na ich temat są różn…