Nowy sezon czas zacząć...
Monika Urbańska (Szalona)
2009-02-25
Nic tak nie uczy, jak zetknięcie się z problemem w realnym świecie... Innymi słowy -wybrałam się nad moją ulubioną nizinną rzeczkę. Powstające w mojej głowie ciśnienie wędkarskie, a w mojej duszy tęsknota za wolnym spinningowaniem, sprawiły ,iż zjawiłam się nad moim łowiskiem tuż po zejściu pokrywy lodowej. Uzbrojona w dziesiątki przynęt kleniowo-jaziowych wyruszyłam na spotkanie z przygodą. Tego pięknego dnia, nad wodą przywitało mnie słoneczko i ... spora ilość wędkujących.
To, że człowiek człowiekowi wilkiem wiadomo nie od dziś. Na moim łowisku tak samo jest w relacjach wędkarza z obcym wędkarzem. Co innego jak podejdzie swój chłop, dla którego zawsze miejsce się znajdzie... Przyjezdni mają do wykorzystania 2 wyjścia awaryjne – być nad wodą o 6:00 rano albo... po prostu być kobietą. W weekendy nawet wędkarzowi lenistwo czasem doskwiera, tak więc po odpowiednim wyspaniu się, postanowiłam użyć tego drugiego atutu. Nieśmiały uśmiech i cichutkie zapytanie: „ Czy mogę stanąć sobie obok Panów?” – ten zestaw jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Chwilę później posyłałam przynętę do wody , stojąc na mojej pewniakowej miejscówce, która na pozór zdawała się być zajęta .
Preferujący metodę spławikową sąsiedzi, po pewnym czasie zaczęli się zbierać, a w ich miejsce przyszła nowa okoliczna zmiana warty – z dokładnością wymiany mieszczącą się w przedziale 30 sekund. Moi nowi brzegowi Towarzysze (ta nazwa jakoś wyjątkowo pasowała) zdawali się być bardzo głodni... Niestety nie wiedzy, ani nawet przygody wędkarskiej. Najbardziej głodni byli oni wódki i rybiego mięsa. Naprawdę trudno jest ocenić, czego bardziej w danej chwili pożądali. Niczym dobrymi radami, wymieniali się ze swoimi kolegami ze stanowiska obok – pełnymi szklankami okowity.
Przy okazji wrzucając do siatki prawie każdą złowioną rybkę w rozmiarze „kotletowym”. Kilku z nich dostało już mandat 200 zł za zabieranie ryb niewymiarowych lub w okresie ochronnym. Dlatego mądry Polak po szkodzie każdą rybę z gatunku, którego nie jest w stanie zidentyfikować lub taką, która na oko jest w gronie podejrzanych , wrzuca z pogardą do wody.
Tak mija mi popołudnie, a kilka kleni i jazi z niezrozumiałych wokół powodów trafia z mojej ręki wprost do wody. Ot to zdziwienie, że koleżanka obok w przeciwieństwie do każdego tutaj zebranego – zapytana na co łowi, nie odpowiada : „Na kolację...hehe!”. Częstotliwość brań znacznie się zmniejsza, a ja odrzuciwszy kolejną propozycję napicia się z Towarzyszami - zaczynam zastanawiać się nad brakami w moim wędkarskim asortymencie. Szczerze powiedziawszy, oprócz małej ilość główek jigowych o odpowiednich na to łowisko wymiarach i wadze, byłam wyposażona prawidłowo.
Szczegółowe obserwacje nie zakończyły się tylko na mojej osobie, gdyż ewidentnie nie przygotowani do nowego sezonu Towarzysze, razili w oczy brakiem wielu niezwykle istotnych pozycji sprzętowych... Nie mówię już o np. braku robaków – zdarza się. Skleroza jako jedna z niewielu chorób , naprawdę nie boli...Są jednak rzeczy, o których powinien pamiętać każdy, kto śmie nazywać się wędkarzem.
Zminimalizuję je do czterech wyrazów biorąc pod uwagę błędy, z którymi się spotkałam:
ŻYŁKA, ZESTAW, WYPYCHACZ, SIATKA .
Przykład numer jeden... Następuje branie, szanowny Pan zamaszyście zacina, rybka chwilę jeździ na boki , po czym następuje strzał. Chwilę później okazuje się ,że jest i po rybie i po całym zestawie. Jaka jest tego przyczyna? Ryba była na tyle duża, że przekroczyła wartości podane na opakowaniu żyłki? Oczywiście niedoszły łowca z chęcią wyolbrzymia sytuację i zapewnia wszystkich, że z jego zestawem odpłynął np. pokaźnych rozmiarów kleń... Ba!! Często nawet taki człowiek potrafi określić jego wagę – co do 10 dkg... Ci którzy bacznie obserwowali także szczytówkę wędziska, mogli się zorientować, że sęk tkwi nie w rozmiarze ryby, gdyż kij nie zaczął nawet porządnie pracować... Cała tajemnica wychodzi na jaw kiedy delikwent traci kolejny zestaw, tym razem podczas pustego zacięcia. Otóż co się okazuje : zniszczona żyłka z poprzedniego sezonu, nie wytrzymuje po prostu testu w zimnej wodzie. Rwie się ona w rękach, a lód tworzący się w uszkodzeniach jej struktury przyśpiesza proces pękania. Pamiętajmy zawsze aby przed wyruszeniem na naszą pierwszą wyprawę pozmieniać żyłki na nowe. Nie jest to aż tak dużym wydatkiem, a z pewnością uchroni nas przed jakże bolesną stratą okazowej sztuki.
Kolejna sytuacja następuje tuż po poprzedniej. Delikwent zerwał już dwa zestawy i okazuje się, że nie ma kolejnego, dodatkowego spławika i haczyków... O dziwo w plecaku znajduje opakowanie ze śrucinami, niestety o pozostałe dodatki musi prosić kolegów po kiju - tych ze stanowiska obok. Siła koleżeństwa połączona z mocą kolejnej przechylonej szklanki sprawia ,iż szybko nasz bohater powraca ze wszystkimi składowymi potrzebnymi do zmontowania nowego zestawu. Sprawa nie jest taka prosta, ruchy są mozolne, ale jednak skuteczne ,więc po kilkunastu minutach działania doprowadzają do powrotu zawodnika do gry.
Nie mija 10 minut – na stanowisku obok słychać poruszenie... Kolejny Towarzysz woląc wybrać butelkę niż nową żyłkę, nie pomyślał o konsekwencjach. Pech chciał, że okazał się on być dobroczyńcą, który w geście oddał przed chwilą koledze po kiju swój ostatni sygnalizator brań. Tak więc po chwili donośne: „ Chu.. oddawaj mój spławik!” odbijało się echem po okolicznych zaroślach. Jest to dobry przykład na to, że lepiej mieć ze sobą, nad wodą nadmiar niektórych podstawowych akcesoriów niż ich niewystarczającą ilość. Po każdej wyprawie - warto sprawdzać swój asortyment wędkarski i uzupełnić ewentualne braki.
Kiedy już przynęta powędrowała do wody, a żyłka wytrzymała cały skomplikowany proces zarzucania - na haku zawitała radośnie telepiąca się rybka w wyżej wspomnianym rozmiarze „kotletowym” lub jak kto woli „ dla kota”. Niestety i na nieszczęście ofiary zadzior utkwił tak głęboko, że oprawca chcąc odzyskać swój jakże cenny w tej sytuacji hak, wyjął go z kawałkiem rybiego przewodu pokarmowego... Nie był to odosobniony przypadek, gdyż tego dnia drobnica była głównym dobrem pozyskiwanym z wody - przez owych panów. Żaden z nich nie posiadał wypychacza, ani szczypców , które z pewnością ułatwiłyby uwolnienie haczyka jak i zmniejszyło cierpienie ryb. Ciekawa jestem ,czy którykolwiek z nich pomyślał kiedyś o zakupieniu owego magicznego przyrządu, który można nabyć za grosze w każdym sklepie wędkarskim?
Pamiętajmy – niezależnie od tego, czy zamierzamy wypuścić złowione ryby, czy nie – należy im się humanitarne traktowanie. W końcu są to żywe istoty i tak jak my odczuwają ból. Starajmy się go zatem ograniczyć do minimum, zamiast wyszarpywać rybie kawałek przełyku, delikatnie usuńmy hak przy pomocy odpowiedniego narzędzia. Przyrząd w postaci wypychacza , długiej pęsety lub szczypców powinien znajdować się w torbie każdego wędkarza – od spławikowca począwszy , na spinningiście skończywszy.
Ostatni, ale także rażący przypadek miał miejsce najbliżej mnie... Otóż łowiący obok pan, najwyraźniej zapomniał, że istnieje coś takiego jak siatka wędkarska do przechowywania złowionych ryb. Prymitywny kołowrotek – iście oderwany od wędki bambusowej zdawał się potwierdzać, że bohaterowi ostatniej sytuacji nigdy coś takiego nie było potrzebne. Każdą wyciągniętą płotkę, klenia, jelca, czy ukleję rzucał za siebie - na ziemię... Krew zaczęła się we mnie gotować , kiedy to podskakujące na śniegu ryby, zaczęły przemieszczać się w moją stronę. W pewnym momencie dotarły do mojego leżącego na ziemi plecaka, a po chwili rzucały mi się pod nogami. Zorientowałam się, że w razie jakiejkolwiek kontroli, wina będzie leżała także po mojej stronie.
Jak udowodnić strażnikowi, że pałętające się obok ryby nie są moje? Tym bardziej, że wiele z nich było na granicy wymiaru...Nie zastanawiając się długo, darowałam życie sprytnym uciekinierom. Przypadek sprawił, że stałam przy spadzie terenu, tak więc większość bardziej ruchliwych ryb lądowała wprost pod moje nogi, a stąd do wody. Mocno zajęty częstymi braniami osobnik, dopiero pod koniec łowienia zorientował się jakie straty przyniósł mu brak siatki... Na szczęście na dziwnym spojrzeniu się skończyło. Być może owy pan pomyślał, że pochowałam sobie 1/3 jego ryb do plecaka i zniesmaczony odszedł bez słowa. Należy pamiętać, że regulamin amatorskiego połowu ryb jasno określa, iż ryby po złowieniu należy przetrzymywać w odpowiedniej siatce ( nie w reklamówce!).
Mam nadzieję, że te na pozór śmieszne sytuacje pozwolą odpowiednio przygotować się do sezonu niejednemu porządnemu wędkarzowi. Pamiętajmy, że mamy jeszcze trochę czasu na zakup niezbędnego wyposażenia. Ważne jest także abyśmy przed naszym pierwszym w sezonie wyjściem nad wodę, nie zapomnieli zabrać ze sobą podstawowych zasad kultury osobistej.