Nowy wędkarz

/ 4 komentarzy

Ojciec mojego przyjaciela, z moim, byli zaprzyjaźnieni i często razem jeździli na ryby. Mnie, odkąd sięgam pamięcią zawsze ciągnęło do łowienia i kiedy tylko mogłem, przyłączałem się do wspólnych wypadów wędkarskich, razem z nimi. Kiedyś to takie wyprawy związane były z podróżami pociągami i często długimi, pieszymi, rajdami do łowiska. O samochodzie, czy choćby łódce ,można było, w tamtych czasach, jedynie pomarzyć. Przy różnych spotkaniach towarzyskich tato Adama namawiał mnie, bym spróbował zachęcić jego syna do wędkowania. Myślał, że może dzięki mnie połknie on bakcyla, bo nie mógł go jakoś nigdy do tego przekonać. Wychodziłem z założenia, że z niewolnika nie będzie dobrego pracownika i kolega sam musi dojrzeć do wędkarstwa. Oczywiście jak będzie chciał, ale nic na siłę. Na razie opowiadałem mu, jakie fajne przygody przeżyłem na rybach i jak przyjemnie oderwać się od szarości codziennego dnia. Przyjaciel preferował jednak dobry film, piwko, panienki i niekończące się balangi.
Planowaliśmy akurat sobotnio-niedzielny biwak nad jeziorem Bandyń, koło Lipian. Adam, po długich moich namowach, zgodził się, jak powiedział, na próbę pojechać z nami. Jego tato, cały szczęśliwy, uroczyście wręczył mu kartę wędkarską, którą wyrobił na zapas już wcześniej i wędkę bambusową z kołowrotkiem. Cała nasza czwórka zajęła stanowiska na twardym brzegu, pozbawionym trzcin, pierwsi seniorzy, a po stu metrach przerwy, my juniorzy. Tak, że mieliśmy się, cały czas na oku. Zanęciliśmy łowiska pęczakiem i pszenicą, mieliśmy tego całe wiadro, a główną przynętą były gnojaki. W tym jeziorze leszcze uwielbiały tą przynętę, sporadycznie brały też na ciasto z dodatkiem czosnku. Założyłem na zestawy po robaczku i umieściłem je na dość głęboko schodzącym spadzie dna, gdzie była druga półka. Spławiki nie zdążyły dobrze ustawić się na wodzie, a już zaczęły się wykładać. Myślę sobie, albo są zmęczone po długiej podróży pociągiem, albo ryby zaczęły skubać.
Podciąłem wędziskiem i pierwszy leszcz wylądował na brzegu, a za chwilę następny. Tak zająłem się ich łowieniem, że całkowicie zapomniałem o przyjacielu. Biedak siedział na krzesełku i obserwował moje wyczyny z rybami. Czemu nie łowisz? Nie umiem założyć robaka. Adam, przecież to takie proste, nakłuwasz go dwa razy hakiem i do wody. Ustawiłem mu grunt, założyłem przynętę i zarzuciłem zestaw, podobnie jak moje. Natychmiast miał branie. Podałem mu wędzisko i mówię tniiiiij. A jak to się robi ? Dobra, poświęcę ci trochę czasu na wyjaśnienie skutecznego łowienia, teoretycznie i praktycznie. Po jakimś czasie, kiedy myślałem, że już wszystko pojął, dałem mu kij do ręki i po chwili holował niezłą łopatę. Robił to o wiele za szybko, nie dał rybie wypłynąć i nabrać powietrza, tak jak mu tłumaczyłem, więc ta zaczęła się chlapać i zeszła z haka. Niech sobie łowi jak chce, pomyślałem i odszedłem na swoje stanowisko. Postanowiłem jeden ze swoich zestawów przezbroić na gruntowy, bez spławika, ale z ciężkim ołowiem przelotowym, a za przynętę posłużyła spora rosówka. Może weźmie coś grubszego, albo węgorz, bo w tym akwenie, w tamtych latach, było ich bez liku. Wytłumaczyłem, jeszcze raz, koledze, jak ma się zachować przy holu większej i nie tylko, ryby. Załóż mi robaka, proszę. W porządku, ale ostatni raz, bo nie mogę, przez ciebie, skoncentrować się na swoim łowieniu.
Nasi ojcowie ciągnęli ryby zawzięcie, ale nic większego, bo na pewno od razu by się pochwalili. Podszedłem do nich, pogadałem chwilkę i wróciłem do siebie zacząć prawdziwe wędkowanie.
Adam znów siedział z odłożoną wędką na brzegu. Czemu nie łapiesz ? Nie mam glizdy na haczyku, ale jak mi ją założysz dam ci pięć złotych. Przyjaciel już pracował, więc miał forsy jak lodu, z zawodu był hydraulikiem i ciągle robił jakieś dodatkowe fuchy, a ja jeszcze się uczyłem. Nie chcę twojej piątki, przecież co to za problem założyć robaczka na hak. Ale ja się go brzydzę ! No dobra, dawaj kasę, uzbroiłem wędkę gnojaczkiem i zostawiłem go samego. Przez pół godziny jakoś sobie radził, tylko, że następna ryba ,znowu spadła mu przy samym brzegu. Jak straci ze sto złotych, to może zmądrzeje i się nauczy, pomyślałem. W dalszym ciągu nakładałem mu te brzydkie robale na i kasowałem, za każdym razem piątaka. Kieszeń zaczęła mi już ciążyć, ale się nie przejmowałem, albo wymięknie, albo będę bogatszy.
Nadeszło południe, usłyszeliśmy bicie dzwonów kościelnych w Lipianach. Zrobiło się parno, tak jakby miało się na burzę, a muszyska gryzły niemiłosiernie. Odruchowo spojrzałem na moją gruntówkę, a ta kłaniała się rytmicznie tafli wody. Podciąłem ostro, kij wygiął się aż do dolnika, coś na końcu zestawu stawiało bardzo duży opór. Zacząłem pompowanie, a moi towarzysze zbiegli się, z chęcią udzielenia mi pomocy, niestety niepotrzebnie, bo dość szybko poradziłem sobie z wyholowaniem półtorakilogramowego węgorza. Pysk miał wielki i był brązowy, ojciec powiedział, że to żabiak, poluje chętniej w dzień, niż w nocy. Chyba podbudowałem tą dużą rybą Adama, bo przestał prosić o zakładanie robaków. Podszedłem do niego, a on właśnie ciągnął niezłego leszcza, ale spokojniej, niż zwykle, prawie książkowo podłożył mu rękę pod skrzela i wyrzucił płynnym ruchem na trawę. Pogratulowałem mu złowienia pierwszej ryby i chciałem pomóc w zmianie przynęty, ale stanowczo odmówił. Nie, dziękuję, sam sobie poradzę. Albo wreszcie się przemógł, albo zaczęło mu brakować pieniędzy. W tym dniu o nic mnie więcej nie prosił.
Na zakończenie dnia, kiedy chmury gdzieś się rozwiały i pokazało się zachodzące słońce, Adam wytargał ponad dwukilogramowego lechola i został królem wyprawy, za złowienie największej ryby. Poszliśmy spać do namiotów w bardzo dobrych humorach, każdy z innego powodu. Ojciec zyskał w synu partnera w wędkowaniu, Adam, bo rozpoczął nowy, pasjonujący etap w swoim życiu no i ja ze swoim tatą, ponieważ porządnie połowiliśmy. Następny dzień upłynął nam też bardzo przyjemnie, pogoda i ryby dopisały, mogliśmy wracać do domu w pełni usatysfakcjonowani.
W późniejszym okresie, mój przyjaciel okazał się bardziej papieski od papieża. Żadnego wolnego dnia nie poświęcił na nic innego, oprócz wyjazdów na ryby. Nieraz wpadał do mnie z propozycją jakiegoś wypadu, a gdy tłumaczyłem się, że nie mam czasu, to tak mnie przekonywał, że często ulegałem. Sam zbierał robaki, już do nich nie czuł obrzydzenia, gotował pęczak, wyrabiał super ciasto, które potem zjadał i nie było na co łapać, robił wszystko, żebym tylko nie miał pretekstu do odmowy wspólnego wędkowania.
Wciągnęły go te ryby, aż po same uszy. Czasami miałem wrażenie, że chciał odrobić stracony czas, który wcześniej, zamiast z wędką, przeznaczał na głupoty. Te sześćdziesiąt złotych, które zarobiłem na zakładaniu robaków, na drugi dzień mu oddałem, chociaż honorowo nie chciał ich z powrotem przyjąć.

 


4.7
Oceń
(28 głosów)

 

Nowy wędkarz - opinie i komentarze

spines21spines21
0
ciekawy wpis,fajnie się czyta.
ja jeżdziłem z wujkiem na rybki a ojciec dopiero potem zaczął łowić.
były wyjazdy!dla takiego chłopaczka jakim byłem wtedy to były nie zapomniane przeżycia.
pamiętam je do dziś
daje 5
pozdrawiam (2009-06-03 20:16)
u?ytkownik1805u?ytkownik1805
0
Bardzo fajny artykuł. Mnie niestety nie miał kto uczyć. Wujek który łowił mieszkał za daleko. Wszystkiego uczyłem się sam lub z książki pana Wyganowskiego ,którą prawie umiałem na pamięć. Czasami podglądałem innych wędkarzy, lub po prostu pytałem jak coś zrobić.5*****. (2009-06-03 22:44)
ZdzichuZdzichu
0
Mnie też nikt nie uczył, nie było u mnie tradycji wędkarskiej w rodzinie.Podpatrywałem wtedy "starych" wędkarzy, czytałem poradniki. Pamiętam jak dostałem lekcję wiązania haczyków, prezentacja odbyła się w pracy na śrubie (akurat była pod ręką). No i te dojazdy, uzależnienie od PKP, PKS, ew. "na stopa". Ciekawy artykuł, skłaniający do wspomnień z tamtych lat. Oczywiście 5(+) Pozdro ... (2009-06-05 22:11)
u?ytkownik70140u?ytkownik70140
0
5 (2013-05-24 11:15)

skomentuj ten artykuł