Odrzańskie okoniowanie - zdjęcia, foto - 1 zdjęć
Mimo, że pogoda nie pachniała spinningiem, od rana mnie nosiło. Przeglądałem swoje wędkarskie zapiski sprzed roku i zastanawiałem się, czy w wodzie czuć już jesień. Zeszłoroczny wrzesień nie wyglądał ciekawie. Czasami coś skubnęło na kanałach – przeważnie pojedyncze okonie, na Odrze trafił się jakiś boluś poza tym powroty o kiju. Kolejną „atrakcją” poranka było oglądanie doliny Odry na jakiejś wirtualnej mapie. Przesuwałem kursorem, to w górę to w dół, próbując znaleźć jakieś nowe, ciekawie wyglądające miejsca. Zatrzymałem się na dłużej nad kilkoma główkami, które rok temu odwiedziłem z Asią. Pamiętałem, że mieliśmy wtedy niewiele czasu i że żałowałem tego, bo tylko drasnęliśmy tamtą wodę spinningami, a wyglądała naprawdę zachęcająco. Obiecałem sobie, wtedy, że jeszcze tam wrócę. Rozmarzyłem się trochę nad tym miejscem, gdy nagle zza pleców usłyszałem sakramentalne 'Jedź'.
Mimo zupełnie innych planów na sobotę, żonka widzi jak się miotam i wygania nad wodę. I jak tu Jej nie kochać! Mam mętlik w głowie. Nie wiem co zabrać. Które przynęty, jaki kij... Nie chcę ciągnąć całego majdanu, bo takie rozdwojenie jaźni nad wodą przestaje być przyjemnością. Gdy patrzę na kije przypomina mi się jak nie tak dawno znajomy zachwycał się swoją 'osiemnastką' Catancą i jej uniwersalnym zastosowaniem. Nie zastanawiając się dłużej, biorę do ręki Black Tigera - to też osiemnasteczka i miło się nią łowi. Do tego dwa pudełka gum i już zbiegam po schodach na parking.
Wyjeżdżając z domu widzę bezchmurne niebo, świecące słońce, dość mocny wiaterek i 12C na autostradowym termometrze. Ryb szukam około godziny, gdy w końcu mam pierwsze przytrzymanie. Nastąpiło w niezbyt głębokiej, ale twardej klatce na 7 cm perłowego rippera. Przynęta na boku ma niemal wyrwany fragment gumy. A więc jest jakiś marudny sandaczyk. Zdejmuję plecak, wyciągam pudełka i zaczynam kombinować. Testuję większość kolorów i jedyne co zyskuję to dojście do optymalnego dla tej klatki ciężaru jiga. Wracam do pierwszej przynęty, ale nic już się nie dzieje. Przechodzę więc do następnej. Wygląda podobnie. Główka może nieco bardziej rozmyta, ale klatka jak poprzednia niezbyt głęboka i twarda.
Pierwszy rzut wzdłuż główki 'rannym' ripperem i znów delikatne przytrzymanie. Zacinam i nic. Kolejne puknięcie z opadu i kolejne pudło. Znów wyciągam pudełka i zaczynam gapić się w ich zawartość. Nic nie przychodzi mi do głowy. Sięgam więc do bocznej kieszeni plecaka, wyjmuję z niej markery i nożyczki, a z kamizelki peana i zapalniczkę. Przycinam ripperowi brzuszek, peanem i zapalniczką zmiękczam nasadę ogonka. Teraz szybki masaż gumki kciukiem i zdzieram z niej błękitny grzbiet. Czarnym markerem robię własną koncepcję tej części przynęty i po chwili z zadowoleniem patrzę na nową imitację 7 cm uklejki.
Sam się nie spodziewałem, że zadziała to tak szybko. Następny rzut i mam bardziej zdecydowane branie, ale tego też nie zacinam. Co się dziś dzieje z tymi rybami, nie zdążą spróbować i już wypluwają. Znam jednak prawdziwy powód niepowodzenia. Mimo, że łowię plecionką to jednak Tigerek jest do takich manewrów trochę za miękki, o czym przekonałem się poprzedniej jesieni. Niestety nie mam przy sobie innego kija więc muszę radzić sobie tym. Przypomina mi się coś, co we własnej terminologii nazwałem 'warszawskim mykiem'. To patencik, który wiele lat temu sprzedał mi kolega z Warszawy. Dotyczył on właśnie takich brań nie do zacięcia. Tak więc, wypuszczam spomiędzy palców stopkę kołowrotka i trochę nieśmiało chwytam kij tak, by palec wskazujący położyć na blanku. Wiem, że kumpel w tej materii posuwa się o wiele dalej, ale ja już tego kiedyś próbowałem i to co robię w tej chwili jest moją najśmielszą modyfikacją 'warszawskiego myku' do jakiej jestem w stanie się dopasować.
Następne branie czuję zupełnie inaczej i co najważniejsze - wreszcie je zacinam. Na gumie wisi około 25 cm okonek - ledwo wisi. Teraz przynajmniej wiem z kim mam do czynienia. Kolejne trzy, czy cztery rzuty, kończą się niemal identycznymi okoniami, a później długo, długo nic. Zaczynam znowu kombinować z przynętą, jakieś kropki, jakieś plamki... w końcu wyjmuję drugą taką samą gumę, przycinam podobnie i maluję zielony grzbiet. Zadziałało dwa razy. Tym razem na warsztacie ląduje taki sam ripper, tyle że żółty. On też otrzymuje zielony grzbiet, kilka czarnych kropek... i pomaga mi oszukać kolejne trzy okonie. Odhaczając jednego z nich, patrzę na rozmazujące się kolorki na gumie... zaraz zaraz - skąd ja znam tą gumę - przecież to ... Mam niemal identyczne gumy w okoniowym pudełku.
Zaglądam tam i widzę że są trzy, dwie ledwo żywe i trzecia dziewicza. Są trochę krótsze, ale w sytuacji, gdy okonie ledwo się zapinają, to tylko dla nich na plus. No i wtedy dopiero zaczęło się łowienie. Nie będę opisywał każdego brania, bo były przeróżne. Z czasem doszedłem do wniosku, że inne odcienie tej gumki też są skuteczne, więc najważniejsza dziś jest właśnie sama guma. Jej subtelna, ledwo zauważalna praca sprawiała, że okonie wariowały. Jedyną prawidłowością było to, że po kilku braniach trzeba było musnąć przynętę tu i ówdzie jakimś nowym kolorkiem. To wystarczało, by okonie znowu zaczęły ją zauważać.
W ciągu kilku godzin oszukałem w ten sposób kilkadziesiąt garbusków. Nie były duże, ich długość wahała się między 24 a 28 cm. Były za to sprytne i wybredne, a gdy w końcu dostawały to czego chciały, potrafiły się pięknie odwdzięczyć na kiju.
Autor tekstu: Grzesiek Rabczuk
zbychuth | |
---|---|
Jak widać własnoręczne modyfikacje okazują się skuteczne. Piąteczka Pozdrawiam. (2010-10-14 12:33) | |
wedkarz2309 | |
"Dotyczył on właśnie takich brań nie do zacięcia. Tak więc, wypuszczam spomiędzy palców stopkę kołowrotka i trochę nieśmiało chwytam kij tak, by palec wskazujący położyć na blanku" - nigdy nikt mi o czymś takim nie mówił, ani nie słyszałem, ale powiem szczerze, że osobiście doszedłem do takiego sposobu trzymania kijka, zauważyłem, że to pomaga i tak myślałem, żeby się podzielić tym na forum:) Przy takim sposobie trzymania kijka, można czytać dno, niemal, jak na stole!:) Nie wiem, czy przy każdym kijku tak jest, bo łowię spinem GUIDE SELECT, który posiada RESONANCE SYSTEM:)
W Odrze, gdzie łowię (Ścinawa), teraz okonek strasznie "dziubie" w gumy z opadu:) Ale są to okonki właśnie tej wielkości, poniżej 30 cm..., kolega chodzi teraz z trokiem i trzepie po kilkadziesiąt takich 20-25 cm dziennie (oczywiście wypuszcza)...:) Osobiście wolę chodzić z większym kopytem za szczupakiem/sandaczem i nie żałuję:) (2010-10-14 14:03) | |
pluszowy | |
Mam kij rezonansowy Team Dragon'a i kilka nierezonansowych i powiem Ci, ze ten sposób trzymania sprawdza się we wszystkich bez wyjątku blankach :) (2010-10-14 14:06) | |
u?ytkownik26041 | |
dobry atykół często brania są bardzo suptelne że ciężko jest je zaciąć bardzo ciekawy myk napewno wypróbuje tych patentów piątal za artykół (2010-10-14 20:18) | |
spokojny | |
Ładny dzień nam opisałeś Grześku, jak zwykle zresztą.Rzadko łowię spinem ale Twoje przygody są bardzo ciekawe i pouczające.Pozdrawiam (2010-10-14 20:55) | |
maksymilian 42 | |
Piąteczka,pozdrawiam i oby tak dalej (2010-10-15 11:47) | |
kostekmar | |
Fajnie opisane. Dobrze spędzony czas nad wodą to podstawa. Zostawiam 5 gwiazdeczek i pozdrawiam. (2010-10-15 12:51) | |
Zibi60 | |
No proszę, do jakiego myślenia i kombinacji zmuszają okonie - ale tylko tych co myślą ! Gratulacje i 5-tka. (2010-10-17 18:44) | |